Non stop. Brian Aldiss

Читать онлайн.
Название Non stop
Автор произведения Brian Aldiss
Жанр Научная фантастика
Серия s-f
Издательство Научная фантастика
Год выпуска 0
isbn 9788380626737



Скачать книгу

ziemię, która pokrywała w tym miejscu pokład szczególnie głęboką, prawie dwustopową warstwą: dowód, że był to niezbadany rejon, przez który nigdy nie torowało sobie drogi żadne inne plemię. Wypełnione worki zawożono do Kwater i opróżniano, zakładając nowe poletka w nowych pomieszczeniach.

      Przed barykadą pracowała jeszcze jedna grupa mężczyzn, którym Complain przypatrywał się z ogromnym zainteresowaniem. Byli wyżej postawieni niż pozostali: byli strażnikami, werbowano ich wyłącznie spośród myśliwych i istniała możliwość, że pewnego dnia, dzięki szczęściu albo czyjejś przychylności, Complain awansuje do tej budzącej zazdrość klasy.

      Gdy wykarczowano zwartą ścianę gąszczu, ukazały się czarne płaszczyzny drzwi. W pomieszczeniach za tymi drzwiami kryło się mnóstwo tajemnic: tysiące niezwykłych przedmiotów, przydatnych, niepotrzebnych albo pozbawionych znaczenia, które niegdyś były własnością wymarłej rasy Gigantów. Zadaniem strażników było włamywanie się do tych starożytnych grobowców i zajmowanie tego, co leżało w środku, dla plemienia, to znaczy dla siebie. We właściwym czasie łup był rozdawany lub niszczony, zależnie od kaprysu rady. Wiele rzeczy, które w ten sposób wychodziły na światło Kwater, palono, jeśli Sztab uznał je za niebezpieczne.

      Praca przy otwieraniu tych drzwi nie była wolna od niebezpieczeństw, być może zmyślonych, być może prawdziwych. Według krążących po Kwaterach pogłosek inne małe plemiona, także walczące o byt w gąszczu poników, przepadły bez śladu, gdy wyważyły drzwi do niezbadanych pomieszczeń.

      Complain nie był już jedyną osobą, której uwagę przykuł odwieczny fascynujący widok pracujących ludzi. Kilka kobiet, każda ze sporym stadkiem dzieci, stało przy barykadzie, zawadzając tragarzom ziemi i poników. Do ciągłego cichego pobzykiwania much, od których Kwatery nigdy nie były wolne, doszła paplanina małych języków i ten chór rozbrzmiewał, póki strażnicy nie rozbili następnych drzwi. Na chwilę zapadła cisza, w której nawet robotnicy przerwali pracę i wpatrywali się z lekkim przestrachem w otwór.

      Nowe pomieszczenie wszystkich rozczarowało. Nie kryło nawet szkieletu Giganta, który by przerażał i zachwycał. Był to jedynie mały skład z rzędami półek zastawionych niewielkimi torbami. Torby były pełne różnobarwnych proszków. Jaskrawożółta i szkarłatna spadły i rozerwały się, tworząc dwa wachlarze na pokładzie, a w powietrzu dwie scalające się chmury. Okrzyki zachwyconych dzieci, które rzadko widywały dużo kolorów naraz, sprawiły, że strażnicy wyszczekali szorstko rozkazy i zaczęli wynosić znalezione przedmioty, tworząc żywy łańcuch, który sięgał do wózka stojącego za barykadą.

      Odczuwając mglisty niedosyt, Complain oddalił się bez celu. Może mimo wszystko pójdzie zapolować.

      – Ale dlaczego w gąszczu jest światło, jak nie ma tam nikogo, kto go potrzebuje?

      Pytanie to doleciało do Complaina ponad ogólną wrzawą. Odwrócił się i zobaczył, że chciał to wiedzieć jeden z kilku małych chłopców, którzy skupili się wokół przykucniętego tęgiego mężczyzny. W pobliżu stało kilka matek, uśmiechając się pobłażliwie i leniwie odganiając rękami muchy.

      – Musi być światło, żeby rosły poniki, tak samo jak wy nie moglibyście żyć w ciemności – usłyszał w odpowiedzi chłopiec.

      Complain zobaczył, że mężczyzna, który mówił, to Bob Fermour, powolny facet nadający się tylko do pracy w pomieszczeniach rolnych. Był wesoły – raczej bardziej, niż zalecała Nauka – i co za tym idzie, lubiany przez dzieci. Complain przypomniał sobie, że Fermour uchodzi za gawędziarza, i nagle zapragnął rozrywki. Gniew minął, pozostała pustka.

      – A co tam było przed ponikami? – spytała mała dziewczynka. Dzieci z naiwną chytrością próbowały naciągnąć Fermoura na opowieść.

      – Powiedz im historię o świecie, Bob! – doradziła jedna z matek.

      Fermour spojrzał pytająco na Complaina.

      – Mną się nie przejmuj – powiedział Complain. – Teorie nie obchodzą mnie nawet tyle co muchy. – Władze plemienia nie pochwalały teoretycznych rozważań ani jakiejkolwiek myśli nieopartej na ściśle praktycznych zasadach; stąd brało się wahanie Fermoura.

      – Cóż, wszystko to są domysły, bo nie mamy żadnych zapisów o tym, co się zdarzyło na świecie, zanim pojawiło się na nim plemię Greene’a – tłumaczył Fermour. – A nawet jeśli jakieś znajdujemy, to niewiele z nich wynika. – Rozejrzał się bystro po dorosłych słuchaczach i szybko dodał: – Bo są ważniejsze rzeczy do zrobienia niż głowienie się nad starymi legendami.

      – Co to za historia o świecie, Bob? Czy jest ciekawa? – zapytał niecierpliwie jeden z chłopców.

      Fermour odgarnął mu grzywkę z oczu i powiedział poważnie:

      – To najbardziej pasjonująca opowieść, jaka może być, bo dotyczy nas wszystkich i tego, jak żyjemy. No więc świat jest zdumiewającym miejscem. Jest zbudowany z wielu warstw pokładów, takich jak ten, i te warstwy się nie kończą, bo zataczają krąg i dochodzą do własnego początku. A więc mógłbyś iść i iść nie wiadomo jak długo i nigdy nie doszedłbyś na koniec świata. Wszystkie te warstwy są pełne tajemniczych miejsc, dobrych i złych, i wszystkie te korytarze są zablokowane przez poniki.

      – A Ludzie z Dziobu? – zapytał chłopiec. – Czy mają zielone twarze?

      – Właśnie do nich dochodzimy – odparł Fermour, zniżając głos, tak że młodzi słuchacze skupili się bliżej niego. – Powiedziałem wam, co się dzieje, jeśli ktoś się trzyma bocznych korytarzy świata. Ale jeśli komuś uda się dotrzeć do głównego korytarza, natrafia na szeroką drogę, która zaprowadzi go prosto do dalekich części świata. I wtedy może dojść do terytorium Ludzi z Dziobu.

      – Czy naprawdę mają dwie głowy? – zapytała mała dziewczynka.

      – Oczywiście, że nie – powiedział Fermour. – Są bardziej cywilizowani niż nasze małe plemię – znów popatrzył badawczo na swoją dorosłą publiczność – ale wiemy o nich niewiele, bo jest dużo przeszkód między ich terenami a naszymi. W miarę jak dorastacie, obowiązkiem was wszystkich jest dowiadywać się coraz więcej o naszym świecie. Pamiętajcie, że jest wiele rzeczy, których nie wiemy, i że poza naszym światem mogą być inne światy, ale na razie nie możemy nawet odgadnąć, jak one wyglądają.

      Wydawało się, że dzieci są pod wrażeniem, ale jedna z kobiet zaśmiała się i powiedziała:

      – Na wiele im się przyda zgadywanie, jak to wygląda, kiedy nikt nie wie, czy coś tam w ogóle jest.

      Complain przyznał jej w myślach rację, gdy odchodził. Krążyło teraz mnóstwo takich teorii, każda była inna, każda budziła niepokój, żadna nie miała poparcia władz. Zastanawiał się, czy umocniłby swoją pozycję, gdyby doniósł na Fermoura, ale niestety wszyscy lekceważyli gawędziarza: był zbyt powolny. Nie dalej jak poprzedniego czuwania został publicznie wychłostany za to, że się lenił przy pracach rolnych.

      Complain miał do rozwiązania pilniejszy problem. Czy powinien iść na polowanie? Nagle sobie przypomniał, że ostatnio często chodził tak nerwowo do barykady i z powrotem. Zacisnął pięści. Czas ucieka, okazje przechodzą koło nosa i zawsze czegoś brakuje, brakuje. Znów – jak to robił, odkąd był dzieckiem – rozpętał w swoim mózgu wściekły wir, poszukując tego czegoś, co spodziewał się tam znaleźć, a nigdy nie znajdował. Czuł niejasno, że zupełnie mimowolnie przygotowuje się do jakiegoś przełomu. Narastało to w nim jak gorączka, ale sądził, że okaże się gorsze od gorączki.

      Zaczął biec. Włosy, długie i smoliście czarne, opadały mu na rozszerzone oczy. Młoda twarz się wykrzywiła. Zazwyczaj spod lekkiej