Fjällbacka. Camilla Lackberg

Читать онлайн.
Название Fjällbacka
Автор произведения Camilla Lackberg
Жанр Современные детективы
Серия Saga o Fjallbace
Издательство Современные детективы
Год выпуска 0
isbn 9788380156821



Скачать книгу

pięć osób. Pięć umęczonych twarzy. Wiedział, że przez całą noc szukali małej Nei, i kiedy tu jechali z Gun, zastanawiali się nawet, czy nie przesunąć spotkania. Doszedł jednak do wniosku, że właśnie tego potrzebują.

      Ale nie przypuszczał, że przyjdzie aż tak mało osób.

      Rolf zadbał o to, żeby była kawa w termosach i bułeczki z serem i papryką. Bill zdążył już się poczęstować. Wypił łyk kawy. Siedząca obok Gun popijała ze swojego kubka.

      Przeniósł wzrok na Rolfa, który stał niedaleko wejścia.

      – Może byś nas sobie przedstawił?

      Rolf skinął głową.

      – To jest Karim. Przyjechał do Szwecji z żoną i dwojgiem dzieci. W Damaszku był dziennikarzem. Dalej Adnan i Khalil, lat szesnaście i osiemnaście. Przyjechali sami. Poznali się już tutaj, w ośrodku. A to Ibrahim, najstarszy z nich. How old are you, Ibrahim?

      Stojący obok niego mężczyzna z wielką brodą uśmiechnął się i pokazał pięć palców.

      – Fifty.

      – Tak jest, Ibrahim ma pięćdziesiąt lat, przyjechał z żoną. I wreszcie Farid, przyjechał razem z matką.

      Bill skinął na olbrzymiego mężczyznę z ogoloną głową. Wyglądał na trzydzieści parę lat. Jego gabaryty wskazywały na to, że jeśli tylko nie spał, to jadł. Kiedy jeden człowiek wygląda, jakby ważył co najmniej trzy razy więcej niż pozostali, może być kłopot z równomiernym rozłożeniem ciężaru na pokładzie, ale każdy problem da się rozwiązać. Grunt to myśleć pozytywnie. Gdyby tego nie robił, nie uszedłby z życiem, kiedy jego łódka przewróciła się niedaleko wybrzeża Afryki Południowej i wokół zaczęły krążyć rekiny białe.

      – A ja jestem Bill – powiedział Bill powoli, wyraźnie. – Będę do was jak najwięcej mówił po szwedzku.

      Umówili się z Rolfem, że tak będzie najlepiej. Przecież o to chodzi, żeby się nauczyli języka i dzięki temu szybciej wtopili w społeczeństwo.

      Wszyscy zrobili miny, jakby chcieli o coś zapytać, oprócz Farida, który odpowiedział po szwedzku – z silnym akcentem, ale zupełnie poprawnie:

      – Jako jedyny mówię po szwedzku, ale jestem tu najdłużej i ciężko na to zasuwałem. Mogę pomóc tłumaczyć, żeby chłopaki rozumieli, okej?

      Bill kiwnął głową. Brzmiało to rozsądnie. Nawet Szwedom byłoby trudno przyswoić nowe słowa i zwroty dotyczące żeglarstwa. Farid szybko powtórzył po arabsku to, co powiedział Bill. Jego towarzysze pokiwali głowami.

      – Spróbujemy… zrozumieć… po szwedzku… i nauczyć – odezwał się Karim.

      – Świetnie! Good! – powiedział Bill, unosząc kciuk. – Umiecie pływać?

      Zamachał rękami, jakby pływał. Farid przetłumaczył. Szybko powiedzieli coś do siebie, a potem Karim odpowiedział w ich imieniu:

      – Umiemy… dlatego przyszliśmy na ten kurs. Inaczej nie.

      – A gdzie się nauczyliście? – zdziwił się Bill. – Jeździliście często nad morze czy co?

      Farid przetłumaczył i nastąpił wybuch śmiechu.

      – Są jeszcze baseny – odparł z uśmiechem.

      – No jasne.

      Billowi zrobiło się głupio. Nie odważył się spojrzeć na Gun. I tak się domyślał, że ledwo się powstrzymała od prychnięcia. Powinien poczytać trochę o Syrii, żeby nie wyjść na durnia. Był wprawdzie w wielu miejscach na świecie, ale akurat Syria była na jego mapie białą plamą.

      Sięgnął po jeszcze jedną bułkę. Grubo posmarowaną masłem, tak jak lubił.

      Karim podniósł rękę.

      – Kiedy… my zacząć?

      Powiedział coś po arabsku do Farida, a on zapytał:

      – Kiedy zaczniemy pływać?

      Bill rozłożył ręce.

      – Nie ma czasu do stracenia. Regaty dookoła Dannholmen ruszają za kilka tygodni, więc zaczniemy jutro o dziewiątej. Weźcie ciepłe ubrania, na morzu jest zimno, kiedy wieje.

      Farid przetłumaczył i jego koledzy zaczęli się wiercić, jakby stracili pewność siebie. Ale Bill spojrzał na nich zachęcająco i postarał się o ujmujący uśmiech. Będzie super. Nie ma problemów. Są tylko rozwiązania.

      – Dziękuję ci, że dzieci mogły u was pobyć. – Erika usiadła naprzeciw Anny na wciąż niedokończonym tarasie.

      Z wdzięcznością przyjęła zaproszenie na herbatę z lodem. Upał był nieznośny. Przyjechała samochodem z zepsutą klimatyzacją i czuła się tak, jakby przez czterdzieści lat krążyła po pustyni. Sięgnęła po szklankę, którą Anna napełniła z karafki, i wypiła jednym haustem. Anna zaśmiała się i nalała jeszcze raz. Erika zaspokoiła pierwsze pragnienie i piła już wolniej.

      – Było bardzo dobrze – powiedziała Anna. – Takie były grzeczne, że prawie ich nie zauważyłam.

      Erika się roześmiała.

      – Jesteś pewna, że mówisz o moich dzieciach? Maja jest grzeczna, ale te dwa dzikusy jakoś nie pasują do tego opisu.

      Naprawdę tak uważała. Na początku bliźniacy bardzo się różnili: Anton był spokojniejszy i rozważniejszy od Noela, który nie potrafił usiedzieć w miejscu i wszystkiego musiał dotknąć. Teraz obydwaj weszli w stadium absolutnie niewyczerpanej energii, wysysali z niej wszystkie siły. Maja nigdy taka nie była, nawet okres buntu czterolatka przeszedł prawie niezauważalnie, więc oboje z Patrikiem byli zupełnie nieprzygotowani na coś takiego. W dodatku pomnożone przez dwa. Z przyjemnością zostawiłaby siostrze dzieci do wieczora, ale Anna wyglądała na zmęczoną, więc nie miała serca wykorzystywać jej jeszcze bardziej.

      – I jak ci poszło? – spytała Anna, rozsiadając się wygodnie na leżaku z brzydkim materacem w krzykliwych kolorach.

      Ile razy siadała na tarasie, złościła się na te materace, ale ponieważ uszyła je mama Dana, bardzo miła, nie miała serca ich wymienić. Pod tym względem Erika miała więcej szczęścia, bo Kristina, matka Patrika, cierpiała na igłowstręt.

      – Niespecjalnie – powiedziała ponuro Erika. – Jej ojciec, Leif Hermansson, umarł dawno temu, a ona niewiele pamięta. Wydaje się jej, że w domu nie zostały żadne materiały z dochodzenia. Ale powiedziała jedną ciekawą rzecz, mianowicie że Hermansson nabrał wątpliwości, czy postąpili słusznie.

      – Masz na myśli to, że miał wątpliwości, czy dziewczyny rzeczywiście były winne? – zapytała Anna, odganiając uparcie krążącego wokół nich bąka.

      Erika obserwowała go uważnie. Nie cierpiała os, bąków i podobnego paskudztwa.

      – Tak, mówi, że zwłaszcza pod koniec życia miał poważne wątpliwości.

      – Przecież się przyznały – zauważyła Anna i jeszcze raz pacnęła bąka, który po krótkiej chwili oszołomienia znów zaczął ją atakować.

      – Co jest, do cholery! – Wstała, chwyciła leżący na stoliku tygodnik, zwinęła go i uderzyła tak mocno, że rozgniotła bąka na ceracie.

      Erika z uśmiechem obserwowała swoją ciężarną siostrę ścigającą bąka. Nie poruszała się zbyt zwinnie.

      – Śmiej się, śmiej – powiedziała kwaśno Anna i starła pot z czoła. – O czym to mówiłyśmy? Aha, przecież się