Ostatni kojot. Michael Connelly

Читать онлайн.
Название Ostatni kojot
Автор произведения Michael Connelly
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-8110-956-7



Скачать книгу

Pounds.

      – Nie, panienko, ale proszę pani, poruczniku. Pani Sharp.

      – Dobra, dobra. Niech mi pani powie, pani Sharp, z ilu lat macie dane w komputerze?

      – Z siedmiu. Coś jeszcze?

      – Jak mogę sprawdzić dane z wcześniejszego okresu?

      – Nie może pan. Jeśli życzy pan sobie, byśmy ręcznie przeszukali wszystkie akta, proszę przesłać nam podanie, poruczniku. Zajmie to dziesięć do czternastu dni. W pana przypadku liczyłabym na czternaście. Coś jeszcze?

      – Nic. Tyle tylko, że nie podoba mi się pani zachowanie.

      – Nawzajem. Do widzenia.

      Bosch się rozłączył i wybuchnął głośnym śmiechem. Teraz był pewien, że telefon od Poundsa będzie uwzględniony na liście, która trafi do Centrum Parkera. Już pani Sharp się o to zatroszczy. Nazwisko jego szefa pewnie znajdzie się na pierwszym miejscu. Postanowił zadzwonić do Edgara. Złapał go jeszcze w komisariacie.

      – Harry, co słychać?

      – Masz coś do roboty?

      – Nie. Nic nowego.

      – Mógłbyś sprawdzić dla mnie jedno nazwisko? Skontaktowałem się już z Wydziałem Komunikacji i chciałbym sprawdzić je w komputerze, ale nie mam do niego dostępu.

      – Hm…

      – No, możesz czy nie? Jeśli boisz się Poundsa, to…

      – Harry, spokojnie. Co się z tobą dzieje? Nie powiedziałem, że tego nie zrobię. Podaj mi to nazwisko.

      Bosch nie wiedział, dlaczego, ale był wściekły na Edgara. Odetchnął głęboko, próbując się uspokoić.

      – John Fox, Johnny Fox.

      – Cholerny świat, takich to będzie ze stu. Masz datę urodzenia?

      – Tak, mam.

      Bosch sprawdził w notesie i podał Edgarowi datę.

      – A cóż on ci zrobił? No i w ogóle jak ci leci?

      – Śmiesznie. Opowiem ci później. Sprawdzisz to?

      – Tak, powiedziałem, że to zrobię.

      – Dobra, masz mój numer. Gdybyś nie mógł mnie dorwać, zostaw wiadomość na automatycznej sekretarce.

      – Sprawdzę to, kiedy tylko będę miał chwilę, Harry.

      – Co? Przecież mówiłeś, że nic się nie dzieje.

      – Bo nic się nie dzieje, ale ja pracuję, stary. Nie mogę przez cały czas zajmować się twoimi sprawami.

      Boscha na chwilę zatkało.

      – Dobra, Jerry, pieprz się, sam to załatwię.

      – Harry, przecież…

      – Nie, mówię poważnie. Zapomnij. Nie chcę, żebyś musiał świecić oczami przed swoim nowym partnerem albo nieustraszonym wodzem. Przecież właśnie o to chodzi, nie? Więc nie pieprz mi tu o pracy. Nie pracujesz. Za chwilę pójdziesz do domciu. Chociaż nie, co ja mówię? Pewnie znowu wybierzesz się na drinka ze starym poczciwym Burnsem.

      – Harry…

      – Trzymaj się, stary.

      Bosch się rozłączył i przez chwilę siedział nieruchomo, czekając, aż wściekłość ulotni się z niego niczym ciepło z żeberek kaloryfera. Telefon zadzwonił, zanim zdążył go odłożyć. Od razu poczuł się lepiej. Odebrał połączenie.

      – Słuchaj, przepraszam cię – rzucił do słuchawki. – Zapomnij o tym, co mówiłem.

      Nastąpiła długa chwila ciszy.

      – Halo?

      Był to kobiecy głos. Bosch poczuł się strasznie głupio.

      – Słucham.

      – Detektyw Bosch?

      – Tak, przepraszam, myślałem, że dzwoni ktoś inny.

      – Kto na przykład?

      – A kto dzwoni?

      – Doktor Hinojos.

      – Aha. – Bosch zamknął oczy i znów poczuł ogarniającą go falę gniewu. – W czym mogę pani pomóc?

      – Dzwonię, żeby panu przypomnieć, że na jutro mamy zaplanowaną sesję. O trzeciej trzydzieści. Przyjdzie pan?

      – Przecież nie mam wyboru, prawda? Poza tym nie musi pani do mnie dzwonić, żeby mi o tym przypominać. Proszę mi wierzyć, zaopatrzyłem się już w kalendarzyk, zegarek, budzik – we wszystko, co trzeba.

      Natychmiast się zreflektował. Przesadził z tym sarkazmem.

      – Wydaje mi się, że zadzwoniłam w nieodpowiedniej chwili. Już…

      – Zgadza się.

      – …zostawiam pana w spokoju. Do jutra, detektywie Bosch.

      – Do widzenia.

      Rzucił telefon na fotel. Uruchomił silnik. Ulica Ocean Park doprowadziła go do Bundy, gdzie skręcił w stronę trasy numer 10. Już z daleka zobaczył na wiadukcie wąż unieruchomionych samochodów, które blokowały wjazd na autostradę.

      – Szlag by to trafił – powiedział głośno.

      Minął wjazd na autostradę i przejechał pod wiaduktem. Ulica Bundy doprowadziła go do Wilshire. Skręcił na zachód, do centrum Santa Monica. Zanim znalazł miejsce do zaparkowania przy Third Street Promenade, upłynęło piętnaście minut. Od czasu trzęsienia ziemi unikał wielopoziomowych garaży jak ognia i nie zamierzał teraz zmieniać tego nawyku.

      Cóż to za bzdura – pomyślał, rozglądając się za wolnym miejscem przy krawężniku. Mieszkam w domu, który, zdaniem inspektorów budowlanych, w każdej chwili może osunąć się ze wzgórza, a boję się wjechać do garażu. Wreszcie znalazł lukę naprzeciwko kina porno, mniej więcej jedną przecznicę od Promenade.

      Bosch spędził godziny szczytu, spacerując tam i z powrotem wzdłuż kin, sklepów i restauracji na wolnym powietrzu, ciągnących się przez trzy przecznice. Wszedł do King George na Santa Monica, ulubionej knajpy detektywów z zachodniego Los Angeles, ale nie spotkał tam nikogo ze znajomych. Zamówił pizzę na wynos i zajął się obserwacją przechodniów. Jakiś artysta uliczny żonglował pięcioma tasakami naraz. Bosch pomyślał, że chyba wie, co ten człowiek czuje.

      Usiadł na ławce i obserwował przelewające się chodnikiem gromady ludzi. Jedynie bezdomni przystawali i poświęcali mu chwilę uwagi, ale po pewnym czasie wyczerpały mu się zasoby banknotów jednodolarowych i monet. Czuł się samotny. Przypomniała mu się Katherine Register i to, co mówiła o przeszłości. Stwierdziła, że jest silna, ale on wiedział, że siła może pochodzić ze smutku. Tak właśnie było w jej przypadku.

      Pomyślał o tym, co się stało pięć lat temu. Umarł jej mąż, zrobiła więc rachunek sumienia i odnalazła lukę we wspomnieniach. Powrócił dawny ból. Wysłała mu kartkę w nadziei, że coś zrobi. I niewiele brakowało – wziął akta z archiwum, ale nie miał odwagi do nich zajrzeć.

      Kiedy się ściemniło, poszedł Broadwayem do Mr. B’s, usiadł przy kontuarze i zamówił piwo. Na małej scenie w tylnej części lokalu grał kwintet prowadzony przez saksofon tenorowy. Właśnie rozbrzmiewały ostatnie takty Do Nothing Till You Hear From Me. Saksofonista strasznie fałszował.

      Rozczarowany, odwrócił się plecami do sceny i napił się piwa. Spojrzał na zegarek. Można jechać, nie ma już korków na drodze do domu. Jednak został. Wlał do kufla kieliszek whisky i łyknął tę zabójczą mieszankę.