Shadow Raptors. Tom 1. Kurs na kolizję. Sławomir Nieściur

Читать онлайн.
Название Shadow Raptors. Tom 1. Kurs na kolizję
Автор произведения Sławomir Nieściur
Жанр Космическая фантастика
Серия
Издательство Космическая фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-65661-94-4



Скачать книгу

Tak? – spytał, zaskoczony jej nagłą kapitulacją.

      – Użyjecie ich dopiero wówczas, gdy będziecie mieli stuprocentową pewność, że Skunowie zamierzają zaatakować AEgira – zastrzegła. – Inaczej… no cóż, będę zmuszona donieść o wszystkim Radzie i pal licho konsekwencje! – zakończyła, marszcząc groźnie czoło.

      – Tak jest, pani inżynier! – bez wahania przystał na ten symboliczny warunek.

      – A teraz wybacz, muszę wracać na mostek – burknęła, ominęła go i ruszyła żwawo korytarzem w stronę prowadzącej na górny pokład windy. – Sekwencję wyślę komandorowi na jego prywatny terminal – rzuciła przez ramię.

      Moss zaczekał, aż za dziewczyną zasuną się drzwi, po czym zapukał do kabiny Luposa.

      – Udało się – oznajmił od progu. – Poszło nawet łatwiej, niż myślałem.

      – Nieuwarunkowana? – zdziwił się komandor. W dalszym ciągu siedział na łóżku, z tą różnicą, że teraz stał przed nim kubek z kawą. Z unoszącego się w powietrzu aromatu Moss wywnioskował, że w składzie parującej z naczynia cieczy buzuje domieszka czegoś zdecydowanie mocniejszego od kofeiny. Automat serwisowy krzątał się wokół mebla, skanując dywanopodobną wykładzinę w poszukiwaniu jakichkolwiek zanieczyszczeń.

      – Nawet jeśli, to niezbyt mocno – odparł. – Proszę co jakiś czas sprawdzać terminal osobisty, obiecała przesłać panu sekwencję. Pułkownik wciąż milczy? – zapytał, spoglądając wymownie na wbudowany w blat komandorskiego biurka panel komunikacyjny.

      – Niestety tak… – westchnął Lupos. Sięgnął po kubek.

      – Może ma uszkodzony komunikator?

      – Łącznościowcy twierdzą, że sygnał dociera, że jest zwrotny ping. Ten skurczybyk najnormalniej w świecie nie chce z nami rozmawiać… – Komandor pokręcił głową, po czym zdmuchnął z kawy nadmiar piany. Brązowawy strzępek znikł w ssawce automatu, zanim zdążył dotknąć podłogi.

      – I tak ktoś musi tam polecieć – zauważył Moss.

      – Owszem – zgodził się Lupos. – Polecicie na ten habitat we dwójkę, pan i Sniegowa. Znajdziecie Dresslera, ona udostępni klucz, a następnie skierujecie habitat na kurs kolizyjny z Oumuamua.

      – Obsługa techniczna habitatu może odmówić współpracy, panie komandorze. To personel średniego szczebla, najsilniej warunkowany.

      – To już będzie wasz problem – wzruszył ramionami Lupos. – Konkretnie pański i pułkownika. Przy użyciu odpowiednich środków perswazji powinniście poradzić sobie i ze Sniegową, i z garstką nieuzbrojonych cywilów. Sprawa jest naprawdę poważna i nie ma czasu na zabawy w dyplomację. Rozumiemy się?

      – Oczywiście, panie komandorze – potwierdził z kamienną twarzą Moss.

      – Doskonale. – Lupos skinął głową.

      – Jeszcze jedna sprawa – powiedział Moss z wahaniem, po czym podszedł do wizjera i stuknął palcem w pancerną szybę. – Czym polecimy? Nie mamy kanonierek, a promem desantowym będziemy się telepać ładnych kilka dni.

      – Tym proszę się nie martwić, poruczniku. – Lupos uśmiechnął się chytrze i włączył terminal. – Przejrzałem tutejsze księgi inwentarzowe. Wie pan, że urządzili sobie nie do końca legalne, cywilne kotwicowisko i całkiem spory warsztat naprawczy?

      – Żartuje pan! – Zaskoczony Stanley odwrócił się w jego stronę.

      – Mówię absolutnie poważnie. Wygospodarowali tro­chę miejsca, podnajmują kratownice, zorganizowali nawet tymczasowe kwatery dla gości… – wyjaśnił komandor, włączając wbudowany w blat wyświetlacz. – No proszę, jest nawet cennik. – Pokręcił głową, ni to z podziwem, ni z dezaprobatą. – Aktualnie cumuje tam jeden, bardzo, że tak powiem, ekskluzywny okręcik – kontynuował. – I my, poruczniku, tenże okręcik w majestacie prawa wojennego, czyli absolutnie legalnie, zarekwirujemy. Muszę przyznać, że trochę panu zazdroszczę – zakończył i wyłączył ekranik.

      – Nie rozumiem? – bąknął zdezorientowany Moss.

      – A czego tu nie rozumieć? Odbędzie pan rejs ekskluzywnym jachtem w towarzystwie młodej i pięknej kobiety – odparł komandor z szerokim uśmiechem. Podniósł kubek z kawą i jednym haustem dopił zawartość.

      – Panie komandorze… – westchnął Moss, zastanawiając się jednocześnie, ile takich porcji zdążył w siebie wlać dowódca w ciągu tych paru minut, gdy on wykłócał się na korytarzu ze Sniegową. – Co to za okręt? Szybki jest? – zapytał, kierując rozmowę na bezpieczniejsze tory.

      – Sigiliański patrolowiec dalekiego zasięgu. Dwustanowiskowa, limitowana wersja z wszelkimi udogodnieniami. Hybrydowy, konwencjonalno-fuzyjny napęd. Jak na moje oko, spokojnie wyciągnie trzy tysięczne świetlnej, może nawet odrobinę więcej. Powinniście zdążyć, oczywiście pod warunkiem, że od razu zabierzemy się do roboty – oznajmił komandor, wstając. – Niech pan poinformuje o naszych ustaleniach Sniegową. Rozkazy bojowe zostaną wam przesłane na terminale osobiste niezwłocznie po starcie. Za dwie godziny chcę was widzieć oboje, kompletnie wyekwipowanych, przy śluzie numer osiemnaście.

      – Tak jest! – zasalutował regulaminowo Moss.

      6

      Habitat Czwarty

      Wysoka orbita AEgira

      – Dziewięć, dziesięć, jedenaście, dwanaście… – odliczał Ian na głos, śledząc w napięciu panel kontrolny, na którym jedna po drugiej zapalały się diody sygnalizujące opuszczane w sekcji hydroponicznej grodzie.

      Rozbłysk każdej z kontrolek poprzedzał dochodzący z oddali stłumiony łoskot, od którego wibrowała podłoga. Gdy zapaliła się ostatnia lampka, zatwierdził całość sekwencji i z westchnieniem ulgi opadł na fotel operatora.

      – Gotowe. Przegrody opuszczone – zameldował Duvallowi. – Uruchomiłem także pompy, więc za kilka minut będziecie mogli aktywować automaty serwisowe – dodał, manipulując przy zatrzaskach hełmu.

      – Doskonała robota, pułkowniku, naprawdę doskonała – pochwalił inżynier. Jego głos, przepuszczony przez wielostopniowy system dekodujący, zabrzmiał w pleksiglasowej skorupie hełmu metalicznie i do tego stopnia zgrzytliwie, że Iana przeszły ciarki. – Może pan wracać. Z całą resztą poradzimy sobie zdalnie – zacharczało.

      – Zrozumiałem – potwierdził Dressler. – Bez odbioru.

      Ściągnął z głowy zaparowany baniak i okutaną w grubą rękawicę dłonią otarł spływający z czoła pot. Nurkowanie od siłownika do siłownika w ciasnych i mrocznych korytarzach maszynowni okazało się niesamowicie wyczerpującym zajęciem. Musiał odpocząć.

      W plątaninie rur pod sufitem coraz głośniej szumiała wypompowywana z sekcji woda. Hektolitry zanieczyszczonej, ale wciąż drogocennej cieczy płynęły do tylnej części habitatu, gdzie miały zostać przepuszczone przez system uzdatniający.

      Półleżąc w fotelu, patrzył przez ogromne, panoramiczne okno na wielosetmetrowe połacie zniszczonych upraw, wyłaniające się powoli spod powierzchni wody, pokrytej warstewką zielonkawej kry. Pracujące pełną mocą dmuchawy tłoczyły do sekcji strumienie gorącego powietrza, w błyskawicznym tempie rozpuszczając lodowe nawisy, pod których ciężarem powyginały się, a w wielu miejscach wręcz zawaliły ażurowe konstrukcje zraszaczy oraz podajników odżywek i środków biobójczych. Tam gdzie woda opadła całkowicie, pośród rumowiska krzątały się już pierwsze automaty naprawcze. Na ich krępych korpusach skrzył się szron.

      – Panie pułkowniku! – zatrzeszczało z hełmu. –