Shadow Raptors. Tom 1. Kurs na kolizję. Sławomir Nieściur

Читать онлайн.
Название Shadow Raptors. Tom 1. Kurs na kolizję
Автор произведения Sławomir Nieściur
Жанр Космическая фантастика
Серия
Издательство Космическая фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-65661-94-4



Скачать книгу

Sniegowa, wskazując spore wgniecenie w żebrowanej powłoce tunelu łączącego śluzę ze statkiem.

      – Cholera jasna! – Luposowi raptem przestało być do śmiechu. – To już przesada! Łączę się z kapitanatem, tak dłużej być nie może! – oświadczył podniesionym głosem, po czym sięgnął do kieszeni po komunikator. – Niech pan tam zejdzie i ogarnie ten bałagan – powiedział do Mossa nieco ciszej. – A jak się któryś z tych partaczy będzie stawiał, może pan mu dać konwencjonalnie po mordzie. – Ostatnie słowa wypowiedział już niemal szeptem.

      – Tak jest! – Oficer nałożył hełm i energicznym krokiem pomaszerował w kierunku windy, uruchamiając po drodze systemy ofensywne kombinezonu.

      Gdy platforma zniknęła pod krawędzią pomostu, Lupos odszedł na bok i uruchomił komunikator.

      – Kapitanat Doku Serwisowego, czym mogę służyć? – zaćwierkało po drugiej stronie.

      – Przyślijcie ekipę naprawczą do śluzy numer osiem – rzucił Lupos. – Natychmiast!

      – Z kim mam przyjemność? – zapytał głosik, nie tracąc rezonu.

      – Komandor Archip Lupos, dowódca krążownika „Rubież” – odrzekł, siląc się na spokój. – Wasi, pożal się Boże, fachowcy uszkodzili przed chwilą robota spawalniczego, instalację elektryczną doku, powłokę tunelu śluzy oraz poszycie zacumowanego okrętu.

      – Naprawdę? – zdumiał się głosik. – Systemy doku nie sygnalizują awarii…

      – Sugeruje pani, że mam omamy? – zapytał Lupos z niedowierzaniem.

      – Ależ oczywiście, że nie, panie komandorze. Sprawdziłam tylko odczyty…

      – Proszę teraz uważnie posłuchać, bo nie będę powtarzał! – przerwał bezceremonialnie. – Na poziomie czwartym płonie w najlepsze instalacja elektryczna, została również uszkodzona powłoka śluzy, zaś jeden z dokerów jest ranny. Sądząc po jękach, dość poważnie. Proszę w tej chwili skierować tutaj brygady naprawczą i medyczną. Zrozumiała pani?

      W komunikatorze przez kilkanaście sekund słychać było tylko króciuteńkie kliknięcia, generowane przez system dekodowania transmisji.

      – Zrozumiałam – odezwał się w końcu głosik. Już nie był radosny. – Przyjmuję zgłoszenie.

      – Dziękuję. – Lupos wyłączył komunikator i odetchnął głęboko. Swąd tlącej się izolacji dotarł już na podest, u podstawy barierki wiły się pasemka sinobłękitnego dymu. Na dole zaskrzypiały amortyzatory lądującej platformy, a po chwili do uszu komandora dobiegł podniesiony głos porucznika, wzmocniony dodatkowo przez systemy nagłaśniające kombinezonu.

      – Co tu się dzieje, do licha ciężkiego?! – huczał Moss. – Czemu, do diaska, nikt nie gasi tych kabli? Ty! – Śmiech dokerów ucichł jak ucięty nożem. – Rusz dupsko i wyłącz robota! Wy dwaj, biegiem po gaśnice! No i co się tak gapisz? Co? Co powiedziałeś? Odłóż to żelastwo, ale już!

      – Panie komandorze! – Sniegowa, która zdążyła podejść do poręczy, przywoływała Luposa gestem. Drugą ręką manipulowała nerwowo przy kaburze. – Tam zaraz poleje się krew… – jęknęła, pokazując na dół.

      – Spokojnie, pani inżynier, porucznik potrafi być przekonujący – oznajmił Lupos. – Moja szkoła – dodał z uśmiechem. Mimo to sięgnął po komunikator i przełączył urządzenie na komunikację wewnętrzną z podwładnym.

      – Nie byłabym tego taka pewna – odrzekła sceptycznie inżynier. – Ten gruby, z żelastwem w ręku, nie wygląda na przekonanego… – Wskazała krępego, brzuchatego mężczyznę, który wymachując groźnie ułamaną dźwignią, przesuwał się drobnymi kroczkami do stojącego nieruchomo Mossa. Jego szczuplejszy towarzysz rozglądał się dookoła, ewidentnie w poszukiwaniu oręża.

      – Proszę się nie obawiać, pani inżynier – odparł Lupos. – Jeszcze się taki nie urodził, co by gołymi rękami dał radę żołnierzowi w pełnym rynsztunku piechociarza. – Uśmiech na pooranej zmarszczkami twarzy komandora stał się jeszcze szerszy. – No chyba, że nasz tuningowany pułkownik Dressler – dodał ciszej.

      Wydarzenia przy śluzie raptownie nabrały tempa. Skradający się wśród gęstniejącego dymu grubas z zadziwiającą jak na swoje gabaryty szybkością skoczył nagle do przodu i trzymając oburącz sztabę, wziął szeroki zamach. Nim jednak zdążył zrobić z niej użytek, zainkasował od Mossa dwa siarczyste, zadane opancerzoną dłonią policzki. Odgłosy uderzeń zabrzmiały jak wystrzały z pistoletu kapiszonowego.

      Oszołomiony doker opadł na kolana, sztaba wypadła mu z rąk. Nawet z tej odległości widać było, że z uszu i nosa cieknie mu krew.

      – Ktoś jeszcze ma zastrzeżenia? – zapytał donośnie Moss. – Może ty? – Odwrócił się do drugiego z mężczyzn.

      Stoczniowiec pokręcił energicznie głową i z uniesionymi rękoma wycofał się w stronę stojaka z gaśnicami, z wysiłkiem wysunął z uchwytu najokazalszą butlę, po czym pociągnął ją w stronę płonącego kłębowiska kabli.

      Uwaga porucznika znowu skupiła się na grubasie.

      – Wstawaj! – warknął, po czym za kołnierz uniformu podniósł go do pionu, jakby ten nic nie ważył.

      – Poruczniku, wystarczy! – powiedział Lupos do komunikatora. – Będzie pan miał przez niego kłopoty – ostrzegł.

      Posłuszny rozkazowi zwierzchnika oficer natychmiast zwolnił chwyt. Na wpół przytomny doker osunął się na kolana i potrząsając głową, odpełzł niczym tłusta larwa pod stojak, z którego przed chwilą jego kolega odczepił gaśnicę.

      – Ja go znam, komandorze! – odezwała się nagle Sniegowa. – Tego chojraka – sprecyzowała. Intensywnie wpatrywała się w siedzącego na podłodze i wciąż próbującego dojść do siebie otyłego stoczniowca. – Kilka dni temu on i paru innych strasznie narozrabiali w kantynie. Poturbowali jakiegoś biedaka z obsługi. Gdyby nie porucznik Moss, z tamtym byłoby kiepsko.

      – No proszę, góra z górą się nie zejdzie, a człowiek z człowiekiem zawsze – stwierdził sentencjonalnie Lupos. – Poruczniku, niech pan się zajmie tym biedakiem z poobijanymi klejnotami i wyniesie go z dymu, bo nam zaczadzieje – polecił. – Służby zaraz tu będą – zwrócił się do Sniegowej. – Tymczasem jednak musimy radzić sobie sami.

      – Pomogę Stanowi – zaproponowała i nie czekając na odpowiedź, ruszyła w kierunku windy.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.

/9j/4AAQSkZJRgABAAAAAQABAAD//gBBSlBFRyBFbm