Shadow Raptors. Tom 1. Kurs na kolizję. Sławomir Nieściur

Читать онлайн.
Название Shadow Raptors. Tom 1. Kurs na kolizję
Автор произведения Sławomir Nieściur
Жанр Космическая фантастика
Серия
Издательство Космическая фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-65661-94-4



Скачать книгу

aż inżynier przemyśli sprawę, Ian wycisnął do ust zawartość kolejnej tubki z odżywką. Przełykając gorzkawą pastę, zastanowił się, czy Duvall słyszy w tym momencie odgłosy przełykania, i doszedł do wniosku, że chyba jednak nie. Gdyby było inaczej, on sam słyszałby zapewne, jak rozmówca przełyka ślinę. O zastosowanej w komunikatorze technologii nie miał bladego pojęcia. Wiedział tylko tyle, że jest skrajnie odmienna i o niebo bardziej zaawansowana od stosowanej w zunifikowanych siłach zbrojnych, a cywilną wyprzedza wręcz o lata świetlne.

      – Zgoda – rozbrzmiało mu nagle w głowie, o wiele głośniej niż poprzednio, jakby Duvall wzmocnił fonię. – Trzydzieści tysięcy za łazik i harmonizację. Gratuluję, pułkowniku, właśnie stał się pan szczęśliwym posiadaczem sigiliańskiego pojazdu zwiadowczego model 0-L1-W1-A…

      – Chwileczkę… – przerwał mu Ian. – Mógłbym pan jeszcze raz przeliterować nazwę?

      – Zero-el-jeden-wu-jeden-a – powtórzył Duvall głoś­no i wyraźnie. – Coś nie tak?

      – Wszystko w porządku – odpowiedział Ian, odwracając głowę, by obserwujący go uważnie Zariba nie dostrzegł wesołości na jego twarzy. – Gdy tylko uporam się z grodziami, znajdę jakiś terminal i przeleję pieniądze.

      – Interesy z panem to przyjemność – powiedział inżynier, po czym się rozłączył.

      Ostrożnie, by nie uszkodzić delikatnej powłoki, Ian wydłubał z ucha komunikator i ponownie otarł urządzenie z zabrudzeń. Następnie położył je na pancerzu łazika.

      – Niepotrzebnie pan czyścił. Powłoka słuchawki absorbuje zanieczyszczenia. Wystarczy ją raz na jakiś czas wymienić. – Zariba wyjął z kieszeni niewielki słoiczek, wypełniony lśniącymi, półprzezroczystymi kulkami żelu. – Rozumiem, że sprawa załatwiona? – spytał.

      – Tak – potwierdził Ian.

      – W takim razie zapraszam do śluzy. – Zariba dwornym gestem wskazał bramkę i połyskujący obok niej panel kontrolny.

      5

      Krążownik „Rubież”, stocznia naprawcza

      Układ planetarny Epsilon Eridani

      – Ty chyba zwariowałeś! Obu wam odbiło! – Sniegowa naskoczyła na Mossa, ledwie zasunęły się za nimi drzwi kabiny komandora. – Rada nigdy się na to nie zgodzi i doskonale o tym wiesz! – wycedziła, zastępując mu drogę.

      – Nikt ich nie będzie pytał. – Wzruszył ramionami, po czym spróbował ją wyminąć.

      Chwyciła go za ramię i zadziwiającą siłą zacisnęła palce, zatrzymując go w miejscu. Trzasnął oderwany rzep pagonu, na podłogę posypały się z cichym brzękiem oficerskie dystynkcje.

      – Katiu! – syknął, oglądając się na drzwi. – Opanuj się!

      – Przepraszam… – jęknęła, po czym opadła na kolana, by pozbierać błyszczące srebrem gwiazdki. Jedna z nich wpadła w szczelinę wentylacyjną i pobrzękując, spadła poziom niżej, pomiędzy obracające się powoli śmigła wentylatora.

      – Zostaw, mam tego cały pojemnik – powiedział. Klepnięciem dłoni przycisnął rzep pagonu.

      Zza załomu korytarza rozległo się szuranie gąsienic robota sanitarnego. Chwilę później maszyna zatrzymała się przed kucającą dziewczyną i wysunęła manipulator, zakończony pokaźną ssawką.

      – Zjeżdżaj stąd! – warknęła na robota Sniegowa, chwytając wypielęgnowanymi palcami ostatnią z dostępnych gwiazdek.

      Manipulator maszyny zakołysał się nad jej głową, po czym szybko cofnął. Automat posłusznie odjechał do tyłu. Szczątkowy moduł z równie szczątkową inteligencją prawidłowo zinterpretował wydaną szorstkim tonem komendę.

      Sniegowa, wciąż zakłopotana, podniosła się i wyciąg­nęła rękę do Mossa.

      – Prawie wszystkie – powiedziała skruszona, przesypując mu dystynkcje na dłoń. – Jeszcze raz przepraszam.

      – W porządku. – Skinął głową i wrzucił niedbale gwiazdki do kieszonki na piersi. – Rozumiem pani zdenerwowanie, pani inżynier, ale na przyszłość upraszałbym o powściągnięcie emocji – powiedział sztywno, mierząc ją surowym spojrzeniem.

      – Przestań! – skarciła go półgłosem, zerkając na kabinę Luposa. – Nie tym razem, Stan. – Drgnęła przestraszona, gdy za jej plecami rozległ się nagle przenik­liwy wizg ssawki. Zakończone szczotką ramię robota opadło, łapczywie pochłaniając odpryśnięte z gwiazdek drobiny srebrnej farby.

      – Więc jak, wchodzisz w to? – zapytał.

      – Nie!

      – Katiu, nie utrudniaj. Jeżeli nie podasz kodów, będziemy zmuszeni wydobyć je od któregoś z techników. A wiesz, gdzie mają powszczepiane chipy blokerów. Chcesz mieć któregoś na sumieniu?

      – Ty… ty draniu! – Odsunęła się od niego, jakby ujrzała coś nieskończenie odrażającego.

      – Kody, Katiu – poprosił. – Wystarczy, że nam je na chwilę udostępnisz. Nikt się o tym nie dowie.

      – Akurat! – prychnęła, cofając się jeszcze bardziej. – Mam unikalny identyfikator. Wszyscy z siódmym poziomem dostępu takie posiadają. W momencie, gdy uruchomicie procedurę manewrową, moje dane wyświetlą się każdemu cholernemu kontrolerowi Związku, jak układ długi i szeroki. To jest jeden scentralizowany system bezpieczeństwa!

      – I tu się mylisz. – Uśmiechnął się szeroko. – Osobiście znam kogoś, kto się z tym upora w pięć minut. Ty również go znasz… – Mrugnął porozumiewawczo.

      – Identyfikatora nie da się wykasować, to jest fizycznie niemożliwe.

      – Ale można go zanonimizować! – oświadczył triumfalnie. – Co ty na to?

      – Nie, nie i jeszcze raz nie – powtórzyła z uporem. – Nie przyłożę do tego ręki. Nie do zniszczenia habitatu. To jest dom dla siedmiu tysięcy ludzi. Jedyny, jaki mają!

      – Do jasnej cholery! Dziewczyno, ruszże w końcu mózgiem! – zirytował się, tym razem już naprawdę. – Skunowie i tak rozwalą tę stację! Inne zresztą również! A potem zdemolują AEgira, z cholernymi enklawami włącznie! Gdybyś zapomniała, ta planeta jest z kolei domem dla pięciu milionów moich rodaków. I również jedynym, jaki mają! Jeśli nie będziesz współpracować, stanie się ich grobem. I wiesz co? To będzie twoja wina! – ostatnie słowa niemal wykrzyczał jej prosto w twarz.

      Sniegowa cofnęła się jeszcze o krok, omal nie potykając o robota pracującego za jej plecami, wierzchem dłoni wytarła spryskane kropelkami śliny czoło.

      – Nie wiesz, co planują obcy – odpowiedziała spokojnie. – Nikt nie wie. Równie dobrze mogą nagle zawrócić. Są sprytni, ale również nieprzewidywalni. Pamiętasz ich ten jakoby niemożliwy desant na Sigil? – zapytała, strzepując z rękawa nieistniejący pyłek. – Oczywiście, że pamiętasz! – odpowiedziała, zanim zdążył otworzyć usta. – Na co zdały się wtedy te wasze przewidywania, ekstrapolacje, cały ten genialny plan? Autonomia do tej pory robi bokami, Związek też. W ogóle wy, planetarni, macie dziwny talent do rozwiązywania problemów cudzym kosztem – zakończyła ponuro.

      Stanley milczał przez chwilę, zbierając myśli.

      – Masz rację, są nieprzewidywalni – przyznał w końcu. – Ale musisz też zrozumieć, że tym razem nie chodzi o kilka rafinerii na Sigilu, ani nawet o te nieszczęsne instalacje, które właśnie niszczą. To wszystko jest do odtworzenia… – Machnął niecierpliwie ręką,