Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie. Adam Mickiewicz

Читать онлайн.
Название Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie
Автор произведения Adam Mickiewicz
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-270-3972-9



Скачать книгу

do afektów i stąd się kojarzy

      Wspaniały domów sojusz. Tak myślili starzy.

      A zatem...» Tu Pan Sędzia nagłym zwrotem głowy

      Skinął na Tadeusza, rzucił wzrok surowy:

      Znać było, że przychodził już do wniosków mowy.

      Wtem brząknął w tabakierę złotą Podkomorzy,

      I rzekł: «Mój Sędzio, dawniej było jeszcze gorzéj!

      Teraz, nie wiem, czy moda i nas starych zmienia,

      Czy młodzież lepsza, ale widzę mniej zgorszenia.

      Ach, ja pamiętam czasy, kiedy do ojczyzny,

      Pierwszy raz zawitała moda francuszczyzny!

      Gdy raptem paniczyki młode z cudzych krajów

      Wtargnęli do nas hordą gorszą od Nogajów,

      Prześladując w ojczyźnie Boga, przodków wiarę,

      Prawa i obyczaje, nawet suknie stare.

      Żałośnie było widzieć wyżółkłych młokosów,

      Gadających przez nosy, a często bez nosów,

      Opatrzonych w broszurki i w różne gazety,

      Głoszących nowe wiary, prawa, toalety.

      Miała nad umysłami wielką moc ta tłuszcza;

      Bo Pan Bóg, kiedy karę na naród przypuszcza,

      Odbiera naprzód rozum od obywateli.

      I tak, mędrsi fircykom oprzeć się nie śmieli,

      I zląkł ich się jak dżumy jakiej cały naród,

      Bo już sam wewnątrz siebie czuł choroby zaród.

      Krzyczano na modnisiów, a brano z nich wzory;

      Zmieniano wiarę, mowę, prawa i ubiory.

      Była to maszkarada, zapustna swawola,

      Po której miał przyjść wkrótce wielki post — niewola!

      Pamiętam, chociaż byłem wtenczas małe dziecię,

      Kiedy do ojca mego, w Oszmiańskim powiecie,

      Przyjechał pan Podczaszyc na francuskim wózku,

      Pierwszy człowiek, co w Litwie chodził po francusku.

      Biegali wszyscy za nim, jakby za rarogiem,

      Zazdroszczono domowi, przed którego progiem

      Stanęła Podczaszyca dwukolna dryndulka,

      Która się po francusku zwała karyjulka:

      Zamiast lokajów, w kielni siedziały dwa pieski,

      A na kozłach Niemczysko chude na kształt deski;

      Nogi miał długie, cienkie jak od chmielu tyki,

      W pończochach, ze srebrnymi klamrami trzewiki,

      Peruka z harbajtelem zawiązanym w miechu.

      Starzy na on ekwipaż parskali ze śmiechu,

      A chłopi żegnali się, mówiąc: że po świecie

      Jeździ wenecki diabeł w niemieckiej karecie.

      Sam Podczaszyc jaki był, opisywać długo;

      Dosyć, że się nam zdawał małpą lub papugą

      W wielkiej peruce, którą do złotego runa

      On lubił porównywać, a my do kołtuna.

      Jeśli kto i czuł wtenczas, że polskie ubranie

      Piękniejsze jest niż obcej mody małpowanie,

      Milczał; bo by krzyczała młodzież, że przeszkadza

      Kulturze, że tamuje progresy, że zdradza!

      Taka była przesądów owoczesnych władza!

      Podczaszyc zapowiedział, że nas reformować,

      Cywilizować będzie i konstytuować;

      Ogłosił nam, że jacyś Francuzi wymówni

      Zrobili wynalazek : iż ludzie są równi...

      Choć o tym dawno w Pańskim pisano Zakonie,

      I każdy ksiądz toż samo gada na ambonie.

      Nauka dawną była, szło o jej pełnienie!

      Lecz wtenczas panowało takie oślepienie,

      Że nie wierzono rzeczom najdawniejszym w świecie,

      Jeśli ich nie czytano w francuskiej gazecie.

      Podczaszyc, mimo równość, wziął tytuł markiża;

      Wiadomo, że tytuły przychodzą z Paryża,

      A natenczas tam w modzie był tytuł markiża.

      Jakoż, kiedy się moda odmieniła z laty,

      Tenże sam markiż przybrał tytuł demokraty;

      Wreszcie z odmienną modą, pod Napoleonem,

      Demokrata przyjechał z Paryża baronem;

      Gdyby żył dłużej, może nową alternatą,

      Z barona przechrzciłby się kiedyś demokratą.

      Bo Paryż częstą mody odmianą się chlubi;

      A co Francuz wymyśli, to Polak polubi.

      Chwała Bogu, że teraz, jeśli nasza młodzież

      Wyjeżdża za granicę, to już nie po odzież,

      Nie szukać prawodawstwa w drukarskich kramarniach

      Lub wymowy uczyć się w paryskich kawiarniach.

      Bo teraz Napoleon, człek mądry a prędki,

      Nie daje czasu szukać mody i gawędki.

      Teraz grzmi oręż, a nam starym serca rosną,

      Że znowu o Polakach tak na świecie głośno;

      Jest sława, a więc będzie i Rzeczpospolita!

      Zawżdy z wawrzynów drzewo wolności wykwita.

      Tylko smutno, że nam, ach, tak się lata wleką

      W nieczynności! a oni tak zawsze daleko!

      Tak długo czekać! nawet tak rzadka nowina —

      Ojcze Robaku (ciszej rzekł do bernardyna),

      Słyszałem, żeś zza Niemna odebrał wiadomość;

      Może też co o naszym wojsku wie Jegomość?»

      — «Nic a nic» odpowiedział Robak obojętnie,

      (Widać było, że słuchał rozmowy niechętnie)

      «Mnie polityka nudzi; jeżeli z Warszawy

      Mam list, to rzecz zakonna, to są nasze sprawy

      Bernardyńskie: cóż o tym gadać u wieczerzy;

      Są tu świeccy, do których nic to nie należy».

      Tak mówiąc, spojrzał zyzem, gdzie śród biesiadników

      Siedział gość, Moskal; był to pan kapitan Ryków,

      Stary żołnierz, stał w bliskiej wiosce na kwaterze,

      Pan Sędzia