Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie. Adam Mickiewicz

Читать онлайн.
Название Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie
Автор произведения Adam Mickiewicz
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-270-3972-9



Скачать книгу

że się wstawi

      Do cesarza i wyrok nieco ułaskawi.

      Skończyło się, że charty poszły na powrozy,

      A czynownik na cztery tygodnie do kozy.

      Zabawiła nas cały wieczór ta pustota;

      Zrobiła się nazajutrz z tego anegdota,

      Że w sądy o mym piesku wielki łowczy wdał się:

      I nawet wiem z pewnością, że sam cesarz śmiał się».

      Śmiech powstał w obu izbach. Sędzia z bernardynem

      Grał w mariasza i właśnie z wyświeconym winem

      Miał coś ważnego zadać: już ksiądz ledwo dyszał,

      Kiedy Sędzia początek powieści posłyszał

      I tak nią był zajęty, że z zadartą głową,

      I z kartą podniesioną, do bicia gotową,

      Siedział cicho i tylko bernardyna trwożył.

      Aż gdy skończono powieść, pamfila położył,

      I rzekł śmiejąc się: «Niech tam sobie kto chce chwali

      Niemców cywilizcją, porządek Moskali;

      Niechaj Wielkopolanie uczą się od Szwabów

      Prawować się o lisa i przyzywać drabów,

      By wziąć w areszt ogara, że wpadł w cudze gaje:

      Na Litwie, chwała Bogu, stare obyczaje.

      Mamy dosyć zwierzyny dla nas i sąsiedztwa,

      I nie będziemy nigdy o to robić śledztwa;

      I zboża mamy dosyć, psy nas nie ogłodzą,

      Że po jarzynach albo po życie pochodzą:

      Na morgach chłopskich bronię robić polowanie».

      Ekonom z lewej izby rzekł: «Nie dziw, mospanie,

      Bo też pan tak drogo płaci za taką zwierzynę.

      Chłopy i radzi temu, kiedy w ich jarzynę

      Wskoczy chart; niech otrząśnie dziesięć kłosów żyta:

      To pan mu kopę oddasz i jeszcze nie kwita:

      Często chłopi talara w przydatku dostali.

      Wierz mi pan, że się chłopstwo bardzo rozzuchwali,

      Jeśli...» — Reszty dowodów pana Ekonoma

      Nie mógł usłyszeć Sędzia; bo pomiędzy dwoma

      Rozprawami, wszczęło się dziesięć rozgoworów,

      Anegdot, opowiadań i na koniec sporów.

      Tadeusz z Telimeną, całkiem zapomniani,

      Pamiętali o sobie. Rada była pani,

      Że jej dowcip tak bardzo Tadeusza bawił;

      Młodzieniec jej nawzajem komplementy prawił.

      Telimena mówiła coraz wolniej, ciszéj,

      I Tadeusz udawał, że jej nie dosłyszy

      W tłumie rozmów: więc szepcąc tak zbliżył się do niéj,

      Że uczuł twarzą lubą gorącość jej skroni;

      Wstrzymując oddech, usty chwytał jej westchnienie

      I okiem łowił wszystkie jej wzroku promienie.

      Wtem pomiędzy ich usta mignęła znienacka

      Naprzód mucha, a za nią tuż Wojskiego placka.

      Na Litwie much dostatek. Jest pomiędzy nimi

      Gatunek much osobny, zwanych szlacheckimi.

      Barwą i kształtem całkiem podobne do innych,

      Ale pierś mają szerszą, brzuch większy od gminnych,

      Latając bardzo huczą i nieznośnie brzęczą,

      A tak silne, że tkankę przebiją pajęczą,

      Lub jeśli która wpadnie, trzy dni będzie bzykać,

      Bo z pająkiem sam na sam może się borykać.

      Wszystko to Wojski zbadał i jeszcze dowodził,

      Że się z tych much szlacheckich pomniejszy lud rodził,

      Że one tym są muchom, czym dla roju matki,

      Że z ich wybiciem zginą owadów ostatki.

      Prawda, że ochmistrzyni ani pleban wioski,

      Nie uwierzyli nigdy w te Wojskiego wnioski

      I trzymali inaczej o muszym rodzaju;

      Lecz Wojski nie odstąpił dawnego zwyczaju:

      Ledwo dostrzegł takową muchę, wnet ją gonił.

      Właśnie mu teraz szlachcic nad uchem zadzwonił;

      Po dwakroć Wojski machnął, zdziwił się, że chybił,

      Trzeci raz machnął, tylko co okna nie wybił;

      Aż mucha, odurzona od tyla łoskotu,

      Widząc dwóch ludzi w progu broniących odwrotu,

      Rzuciła się z rozpaczą pomiędzy ich lica;

      I tam za nią mignęła Wojskiego prawica.

      Raz tak był tęgi, że dwie odskoczyły głowy,

      Jak rozdarte piorunem dwie drzewa połowy;

      Uderzyły się mocno oboje w uszaki,

      Tak, że obojgu sine zostały się znaki.

      Szczęściem, nikt nie uważał; bo dotychczasowa

      Żywa, głośna, lecz dosyć porządna rozmowa

      Zakończyła się nagłym wybuchem hałasu.

      Jak strzelcy, gdy na lisa zaciągną do lasu,

      Słychać gdzieniegdzie trzask drzew, strzały, psiarni granie,

      A wtem dojeżdżacz dzika ruszył niespodzianie,

      Dał znak i wrzask powstaje w strzelców i psów tłuszczy,

      Jak gdyby się ozwały wszystkie drzewa puszczy:

      Tak dzieje się z rozmową. Z wolna się pomyka:

      Aż natrafi na przedmiot wielki, jak na dzika.

      Dzikiem rozmów strzeleckich, był ów spór zażarty

      Rejenta z Asesorem o sławne ich charty.

      Krótko trwał, lecz zrobili wiele w jedną chwilę;

      Bo razem wyrzucili słów i obelg tyle,

      Że wyczerpnęli sporu zwyczajne trzy części,

      Przycinki, gniew, wyzwanie — i szło już do pięści.

      Więc ku nim z drugiej izby wszyscy się porwali,

      I tocząc się przeze drzwi na kształt bystrej fali,

      Unieśli młodą parę stojącą na progu,

      Podobną Janusowi, dwulicemu bogu.

      Tadeusz z Telimeną nim na skroniach włosy

      Poprawili, już groźne ucichły odgłosy.