Star Force. Tom 6. Imperium. B.V. Larson

Читать онлайн.
Название Star Force. Tom 6. Imperium
Автор произведения B.V. Larson
Жанр Зарубежная фантастика
Серия
Издательство Зарубежная фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-65661-40-1



Скачать книгу

oświecić”.

      – Świetnie. Czas przybycia?

      – Jakieś sześć godzin.

      Jęknąłem. Ale w końcu udało mi się założyć spodnie.

      – Sześć godzin? Ogłaszasz pełny alarm dla jednego okrętu dyplomatycznego, który przyleci dopiero za sześć godzin?

      – Ja tylko wykonuję rozkazy. Pańskie rozkazy.

      Przerwałem połączenie i mruknąłem coś niemiłego o matce Weltera.

      Sandra stała obok mnie, naga i piękna.

      – Nie weźmiesz prysznica? Wygląda na to, że masz jeszcze czas. A naprawdę ci się przyda.

      Westchnąłem ciężko. Miała rację. Wcisnąłem odpowiednie przyciski na ubraniu, które spadło na podłogę. Oddaliłem się, zanim zmieniło zdanie, i ruszyłem w stronę kabiny prysznicowej.

      Odświeżony, ale nieco śpiący, ruszyłem przez serię nanitowych drzwi, które rozpływały się, gdy nadchodziłem. Oprócz nich były też ciężkie, automatyczne grodzie, które otwierały się z sykiem i zamykały z brzęknięciem. Gdy dotarłem do mostka, zdążył się tam zgromadzić mój sztab.

      Alarm uruchomił jeden z moich okrętów zwiadowczych. Dwa z nich wysłałem na drugą stronę pierścienia, do układu Thora, który zamieszkiwały Skorupiaki. Miały wyraźne rozkazy: gdy tylko wykryją cokolwiek nietypowego, jeden z nich ma wrócić na naszą stronę i to zgłosić. Drugi powinien pozostać po tamtej stronie i obserwować sytuację do czasu, aż będzie bezpośrednio zagrożony. Dopiero wtedy miał się wycofać i również zdać raport.

      Wydałem takie rozkazy, aby zabezpieczyć się przed atakiem z zaskoczenia. Jeśli coś będzie się działo po drugiej stronie, chciałem o tym wiedzieć. Szybko zdałem sobie sprawę, że jeden okręt nie wystarczy. Gdyby zwiadowca od razu wrócił, dostalibyśmy wczesne ostrzeżenie, ale brakowałoby nam szczegółowych informacji. Dlatego zdecydowałem się na dwie jednostki.

      Skorupiaki były dziwnym gatunkiem. Jak sama nazwa wskazuje, wyglądały mniej więcej jak homary. Były to jednak inteligentne, gigantyczne, ośmionogie homary. Skorupy miały grube i niebieskie. Zdecydowanie były gatunkiem wodnym. Wiedzieliśmy, że mogły przetrwać w atmosferze takiej jak nasza, ale wolały funkcjonować pod wodą.

      Ich układ gwiezdny składał się z trzech gazowych olbrzymów i całej masy skalistych planet, okrążających dwa słońca – jasną, białą gwiazdę klasy F i małego czerwonego karła. Z jakiegoś powodu nazwałem większą z gwiazd Thorem, a mniejszą Lokim. Z tego, co wiedziałem, same gazowe olbrzymy nie były zamieszkane, ale jeden z nich znajdował się w strefie, w której mogła występować woda w stanie ciekłym. Otaczały go pokryte oceanami księżyce, na których mieszkały Skorupiaki.

      Choć ich światy wyglądały na całkiem przyjemne, kosmici nie byli zbyt przyjaźni. Okazywali podejrzliwość i od początku z nami rywalizowali. W każdym stwierdzeniu doszukiwali się zniewag i często je znajdowali. Lubili się też przechwalać, dlatego sprawiali wrażenie snobów. Nie lubiłem z nimi rozmawiać, ale nie chciałem kierować się uprzedzeniami. W końcu toczyliśmy wojnę biotów przeciwko maszynom i wszystkie żywe istoty powinny być po tej samej stronie – nawet te nieznośne.

      Nalałem sobie kawy i spojrzałem na swoich ludzi nieprzytomnymi oczami. Nie byłem zbyt zmęczony – marines pełni nanitów i mikrobowych usprawnień mogli sporo znieść. Jednak nasze mózgi też potrzebowały snu.

      – Czy próbowaliśmy nawiązać dalszy kontakt z okrętem? Czego właściwie chcą?

      – Wciąż nie odpowiadają na pytania. Mówią tylko, że przybywają nas „oświecić”, cokolwiek to może znaczyć.

      Skorupiaki były zadufaną w sobie rasą, która uważała się za największych myślicieli w kosmosie. Lubili wykazywać, że wszyscy inni się mylą. Tym razem najwyraźniej chcieli też być tajemniczy.

      Oczywiście ufałem sile bojowej swojej stacji. Pojedyncza jednostka Skorupiaków nie miałaby z nią szans w razie próby ataku. Skorupiaki zbudowały całkiem imponujący okręt i zapewne chciały pochwalić się, jak bardzo zaawansowany jest w porównaniu z naszymi.

      Czekaliśmy. Na pokładzie stacji znajdowało się jedynie czternaście osób. Większość z moich podwładnych była w załodze jednego z okrętów lub w oddziale desantowym marines. Czternaścioro w zupełności wystarczyło do obsadzenia stacji, dzięki jej centralnemu sterowaniu. Została zaprojektowana tak, aby mogło ją obsadzić tysiąc osób. Inspirowałem się łańcuchem dowodzenia makrosów. Działami można było sterować z mostka. Gdybym miał pełną załogę, mogłaby też obsadzić bezpośrednio pojedyncze baterie na wypadek uszkodzenia centralnego punktu dowodzenia.

      – Pozwolimy im po prostu wlecieć do doku? – spytał po raz dziesiąty komandor Welter. Niepokoił go widok zbliżającego się okrętu obcych.

      – Tak. Co innego nam zostaje? Przeskanowaliśmy jednostkę, na pokładzie jest tylko jeden homar. Nie usmażę dyplomaty za to, że przyleciał porozmawiać.

      – Co, jeśli zacznie sprawiać kłopoty?

      – Wtedy możesz załadować główne działo elektromagnetyczne i osobiście go rozwalić na atomy.

      Welter uśmiechnął się na tę myśl, podobnie jak paru innych członków załogi. Nikt nie przepadał za zarozumiałymi Skorupiakami.

      Czekaliśmy dalej. Po sześciu godzinach drugi okręt zwiadowczy wrócił na naszą stronę, a jego pilot zdał raport.

      – Przelatuje, pułkowniku.

      – Dobrze, a teraz wracaj tam i obserwuj dalej.

      – Pułkowniku – odezwał się Welter – sugeruję, aby skontaktować się z Ziemią i dać im znać o sytuacji.

      Myślałem o tym. Ziemia ostatnio nawet nie odpowiadała na moje raporty, ale ponoć takie mieliśmy zadanie.

      – Zrobię to, gdy dowiemy się, czego chcą Skorupiaki.

      Welter nie był szczególnie zadowolony z tej decyzji, ale nie powiedział nic więcej. Nadal czekaliśmy. A tymczasem pojawił się piętnasty członek załogi. Marvin wleciał do pomieszczenia, ciągnąc za sobą swoje metalowe cielsko z masą stalowych macek.

      – Czy posłaniec przybył? – spytał.

      – Za chwilę.

      – Świetnie. Niedługo wszystko będzie dla nas jasne. Lecę na dolne pokłady, jeśli to panu nie przeszkadza, pułkowniku.

      Spojrzałem na niego z ukosa. Zauważyłem, że skupia na mnie sporo kamer jednocześnie, co oznacza, że bardzo interesuje go moja odpowiedź. Wyglądało na to, że dziś korzystał z siedmiu wzmocnionych kamer wojskowych. Nie była to dla niego standardowa konfiguracja, zwykle wolał dokładniejszy sprzęt naukowy. Myślałem, żeby spytać go, czemu szykuje się do bitwy, ale nie zrobiłem tego. I tak zostało nam tylko kilka minut.

      – Dobrze, Marvin – stwierdziłem. – Nie potrzebujemy cię tutaj. Możesz się udać, gdzie chcesz.

      Robot przybrał cylindryczny kształt i wymknął się przez okrągły otwór w podłodze. Wszyscy obecni przyglądali się, jak odchodzi. Załoga już się nieco do niego przyzwyczaiła, ale mimo wszystko ludzie wciąż przewracali oczami na jego widok. Był dziwny, ale w znajomy sposób, zupełnie jak nietuzinkowy, mieszkający na strychu wujcio.

      – Oto i on – oznajmił Welter.

      Mój wzrok powędrował do holotanku na środku pomieszczenia. Okręt Skorupiaków przeleciał przez pierścień bez większego szumu. Nie było wybuchu promieniowania po jego przybyciu. Po prostu bezszelestnie przeleciał z innej części Galaktyki do układu Edenu.

      Oczywiście