Star Force. Tom 7. Unicestwienie. B.V. Larson

Читать онлайн.
Название Star Force. Tom 7. Unicestwienie
Автор произведения B.V. Larson
Жанр Зарубежная фантастика
Серия
Издательство Зарубежная фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-65661-64-7



Скачать книгу

od generała Kerra, który dowodził ostatnią flotą z Ziemi i osobiście poprowadził atak przeciwko Edenowi. Pomimo długiej historii walk przeciwko sobie Kerr i ja zawsze potrafiliśmy się dogadać w cztery oczy. Wiadomość sprowadzała się do tego, że wybierał się do nas z wizytą i chciał pomówić o znormalizowaniu relacji między Imperium Crowa oraz Siłami Gwiezdnymi.

      Byłem wniebowzięty, ale reszta sztabu wykazywała wrogie nastawienie.

      – Przyleci tu, żeby szpiegować! – obwieścił Kwon z niezachwianą pewnością. – Proszę mi zaufać, pułkowniku Riggs. Znałem wielu dyktatorów. Crow jest taki sam. Oni wysyłają ambasadorów tylko w dwóch celach: żeby szpiegowali albo dostali coś za darmo. Niech pan nie pozwoli, żeby generał Kerr zbliżył się do Edenu.

      Otworzyłem usta, aby zaoponować, ale nie zdążyłem nic powiedzieć, bo kolejna obiekcja padła z ust Sandry.

      – Kwon ma rację – powiedziała. – Ale ja bym to rozegrała inaczej. Kiedy tu przyleci, weźmy go do niewoli. W ten sposób pozbawimy ich stronę dobrego dowódcy. Możemy powiedzieć, że okręt uległ wypadkowi i cała załoga zginęła.

      Popatrzyłem na nią ze zdziwieniem.

      – Przypomnij mi, żebym nigdy nie mianował cię szefową dyplomacji – powiedziałem.

      Skrzyżowała ręce, rozparła się na krześle i spiorunowała mnie wzrokiem.

      – Być może – odezwała się kapitan Sarin – moglibyśmy spróbować bardziej dyplomatycznego podejścia. Ale nie ufam Kerrowi bardziej niż pozostali. Sugeruję spotkać się z nim w układzie Heliosa, na neutralnym okręcie w neutralnej przestrzeni. W ten sposób nie dowie się niczego o naszych siłach.

      – Cóż, cieszy mnie, że nikt nie czuje oporów przed wypowiedzeniem swojej opinii – powiedziałem. – Ale i tak zamierzam ich przyjąć.

      Rozległ się chór skarg i ostrzeżeń. Uniosłem ręce, żeby ich uciszyć.

      – Uspokójcie się – powiedziałem. – Nie jestem głupi, nie oprowadzę ich jak przewodnik po muzeum. Zobaczą dokładnie to, co zechcę.

      – Wolno mi coś powiedzieć? – zapytała ze złością Sandra.

      – Proszę bardzo.

      – Gdy tylko ich okręt wleci do naszej przestrzeni, zacznie liczyć i katalogować każde nasze działo, wyrzutnię i wieżyczkę. To musi być przynajmniej jeden z ich celów.

      – Oczywiście, że tak – odpowiedziałem. – Ale ich okręty nie wlecą do naszej przestrzeni. Spotkamy się z nimi na progu, właśnie w układzie Heliosa, z dala od pierścienia prowadzącego do Edenu. Zabierzemy wysłanników z ich okrętu, a potem pod naszą kontrolą przetransportujemy ich do siebie.

      – Podoba mi się ten pomysł – powiedział Kwon. – Przez iluminatory niewiele zobaczą. Kiedy przez nie wyglądam, widzę tylko słońce, a i to nie zawsze. Nawet planety są za małe, żeby je dostrzec bez przyrządów.

      – Właśnie – przytaknąłem. Zawsze mogłem liczyć na to, że sierżant dojrzy logikę w moich argumentach. Na ogół mnie popierał.

      – Nadal mi się to nie podoba – stwierdziła Sandra. – On coś knuje. Coś ze sobą zabierze. Coś w rzeczach osobistych. Może przyrząd szpiegowski albo bombę.

      – Tu muszę się zgodzić – powiedziała kapitan Sarin. – Nie wolno nam im zaufać. Pamiętajcie o Marvelenie.

      Skrzywiłem się na dźwięk tego imienia. Marvelena była śliczną kobietą o ponętnych kształtach i jednocześnie szpiegiem wysłanym, aby mnie zamordować. Poszło jej raczej kiepsko i za niepowodzenie zapłaciła życiem.

      – Rozumiem pani obawy i podzielam je – powiedziałem. – Ale nie mogą dysponować skanerem na tyle małym, żeby nosić go przy sobie, a który jednocześnie dostarczyłby poważnej ilości danych o naszych flotach.

      – Co z bronią, Kyle? – zapytała Sandra. – Co z próbą zamachu?

      Wzruszyłem ramionami.

      – Gdy tylko wkroczą do naszej przestrzeni, przeskanujemy ich ciała i upewnimy się, że niczego nie mają. Pamiętaj, że nie są znanitowani. Nawet uzbrojeni nie będą mieli szans z naszymi ludźmi. Ale nie martw się, i tak będziemy ich pilnować.

      Widziałem, że nikt nie jest zadowolony, ale decyzja zapadła i mieli tego świadomość. Znano mnie z tego, że nieczęsto zmieniam zdanie, więc szybko sobie darowali. Mimo wszystko ewidentnie nie przekonałem ich do swojego pomysłu, może z wyjątkiem Kwona.

      – No dobra – powiedziałem. Byłem na nich zły, ale nie pozwoliłem, żeby usłyszeli w moim głosie irytację. – Wiem, że wszyscy myślicie, że to pochopna decyzja. Ale stawka jest wysoka. Pozwólcie sobie przedstawić mój tok rozumowania. Potrzebujemy pojednania z Ziemią. Potencjalne korzyści dla Sił Gwiezdnych i dla całej ludzkości byłyby ogromne. Potrzeba nam ludzi. W układzie Edenu jest nas ledwo czterdzieści tysięcy, a to za mało, żeby zapełnić te piękne światy przez tysiąc lat. I, co najważniejsze, to nasza szansa, aby sprzymierzyć się z Ziemią przed kolejnym najazdem makrosów. Wszyscy członkowie naszego gatunku muszą wspólnie stawić czoło maszynom. Podzieleni prędzej czy później polegniemy.

      Jasmine pochyliła się do przodu z ponurą miną.

      – Sądzę, że naszym głównym zmartwieniem jest sam Crow – powiedziała. – Wszyscy go znamy. Wiemy, do czego jest zdolny. Myślę, że z upływem czasu robi się coraz gorszy. Ogarnęła go megalomania. Ja tam byłam, Kyle. Widziałam go jako imperatora Crowa.

      – Znam Jacka Crowa bardzo dobrze. Zgadzam się, to nie ten sam człowiek, z którym latałem na początku... a może to wciąż on, tyle że zmienił się na gorsze. Tak czy inaczej, w przeszłości zawsze potrafiliśmy dojść do porozumienia. Jestem gotowy dać mu kolejną szansę.

      Wszyscy uciekli wzrokiem.

      – Świetnie. – Klasnąłem głośno w dłonie. – Przejdźmy do szczegółów. Jak to zrobimy?

      Powoli zabrali się do strony organizacyjnej. Zaangażowałem mój sztab w planowanie szczegółów oraz wysłuchiwałem sugestii podwładnych. Wcześniej zlekceważyłem ich opinię i miałem świadomość, że mogą mieć mi to za złe. Poza tym chciałem ich czymś zająć.

      Końcowy plan był prosty i przemyślny. Skontaktowałem się z Miklosem, żeby wszystko zorganizował.

      Następnie wkroczyłem na pokład krążownika Lazaro, by razem z Sandrą i Kwonem wrócić na stację bojową. Kapitan Sarin została w układzie Thora wraz z lotniskowcem i większością floty. Gdy znaleźliśmy się na stacji bojowej, przesiadłem się na pokład nowego lotniskowca, Niepokornego. Był to trzeci w Siłach Gwiezdnych okręt o tej nazwie. Nadał mu ją Miklos, zgodnie z tradycją.

      Gdy wyszedłem, aby spotkać się z dowódcą jednostki, ten stał na ogromnym pokładzie hangaru. Widok był niesamowity. Znajdowały się tam rzędy myśliwców oraz cylindryczne tuby startowe, przez które je wystrzeliwano. Gdy myśliwce startowały, nie korzystały ze swoich głównych silników. Zamiast tego pęd nadawały im repulsory grawitacyjne, zamontowane w tubach. Technologia ta była imponująca, gdyż sam pokład hangaru znajdował się pod ciśnieniem. Tuby spełniały również funkcję śluz powietrznych, a wypuszczony gaz pomagał wystrzeliwać maleńkie jednostki z o wiele większą prędkością niż przy dotychczasowych rozwiązaniach.

      – Przestronnie tu! – powiedziałem, przechadzając się po hangarze. – Po raz pierwszy wsiadłem na jeden z tych lotniskowców. Wcześniej jakoś nie było okazji, by przeprowadzić inspekcję Gatre kapitan Sarin.

      – Okręty są w zasadzie identyczne – powiedział Miklos – chociaż dokonałem drobnych zmian w projekcie Niepokornego.