Star Force. Tom 7. Unicestwienie. B.V. Larson

Читать онлайн.
Название Star Force. Tom 7. Unicestwienie
Автор произведения B.V. Larson
Жанр Зарубежная фантастика
Серия
Издательство Зарубежная фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-65661-64-7



Скачать книгу

przemknęło wam przez głowy, że możecie się mylić? Że wasze działania mogły doprowadzić do niepotrzebnej śmierci ludzi i Skorupiaków?

      – Z pewnością nie.

      Uderzyłem potylicą o zagłówek. Obsada mostka słuchała i mamrotała coś między sobą. Nikt nie mógł w to uwierzyć. Ja sam podjąłem ryzyko, ale tamte istoty były wręcz szalone. W swojej arogancji chyba nigdy nie kwestionowały własnych wniosków.

      Mój gniew tymczasem trochę osłabł. W końcu im od samego początku groziło większe niebezpieczeństwo. Ja prawie straciłem flotę, ale oni omal nie stracili świata. Najważniejsze, że uniknęliśmy katastrofy. Powiedziałem sobie, że musimy skupić się na tym. A potem do głowy wpadło mi kilka nowych pytań.

      – Co sprawiło, że zmieniliście zdanie w kwestii tego, czy umiemy wam pomóc? – zapytałem.

      – Z waszej ostatniej transmisji wynikało, że wiecie o obniżającym się poziomie morza oraz o procesach fizycznych stojących za wzrostem temperatury.

      – To wszystko? – zapytałem z niedowierzaniem. – Czekaliście, aż powiemy, że rozumiemy wasz problem?

      – Gdybyście na własną rękę nie potrafili rozpoznać natury problemu, z całą pewnością nie zdołalibyście też nam pomóc w żaden znaczący sposób.

      Zastanowiłem się nad jego słowami. Tkwiła w nich jakaś pokręcona logika. W końcu ich inżynierowie na pewno desperacko próbowali rozwiązać problem. Skoro Skorupiaki nie potrafiły powstrzymać wycieku, musiało to być bardzo trudne. Jeśli ktoś potrafiłby zaradzić nieszczęściu, szybko rozgryzłby też przyczynę problemu na podstawie dostępnych danych. Gdy przybyliśmy do układu, dali nam kilka dni, a potem uznali nas za kretynów, gdy najwyraźniej nie domyśliliśmy się, o co chodzi. Wśród Skorupiaków słabe wyniki akademickie karano surowo: śmiercią.

      – No dobrze – odezwałem się wreszcie. – Jesteśmy tutaj i przybywamy w pokoju. Omówmy teraz sytuację polityczną pomiędzy naszymi gatunkami. Zawrzyjmy traktat pokojowy.

      – Czy to absolutnie konieczne?

      Przewróciłem oczami.

      – Tak, myślę, że tak. Zanim zgodzimy się na współpracę, musimy być w stanie pokoju. Nie dostrzegacie w tym logiki? Czy znów muszę obniżyć wam wynik?

      – Myli pan swoje własne normy kulturowe z logiką, ale w tym przypadku błąd jest do wybaczenia. Zauważyliśmy, że ta pomyłka jest powszechna wśród obcych gatunków i nie świadczy o braku zdolności umysłowych.

      Ja tymczasem masowałem sobie skronie i zastanawiałem się, co mnie podkusiło, żeby tu przylecieć i im pomagać. Zapowiadała się długa misja.

      Profesor Hoon jeszcze nie skończył:

      – Kolejny znaczący błąd pokazuje natura waszej floty: składa się ona zasadniczo z okrętów wojennych, które nie najlepiej nadają się do niesienia pomocy, jakiej potrzebujemy.

      – To dlatego, że nie powiedzieliście, jakiej pomocy potrzebujecie. Zakładaliśmy, że ktoś was zaatakował.

      – Bo tak się stało, ale naszym zdaniem natura owego ataku jest i zawsze była oczywista. Jeszcze zanim wasza flota wyruszyła, wielu członków komitetu obniżyło procentowy szacunek szans na powodzenie waszej misji do liczby jednocyfrowej. Pragnąłbym zaznaczyć, że w tej kwestii nie zgodziłem się z panującym wśród moich kolegów trendem. Szacuję czternastoprocentowe prawdopodobieństwo tego, że zdołacie nam w jakiś znaczący sposób pomóc.

      – Cóż – powiedziałem. – Zawsze coś.

      – Proszę, abyście nie przynieśli mi wstydu, ponosząc nadzwyczaj spektakularną porażkę.

      – Gdzieżbyśmy śmieli. Przy okazji, gdzie się pan w tej chwili znajduje? To znaczy na Yale czy na którymś z pozostałych księżyców?

      – Co oznacza słowo „Yale”, którym określa pan nasz dotknięty kataklizmem świat?

      – To słynny uniwersytet na naszej rodzimej planecie.

      – Doprawdy? W takim razie jest to pochlebne określenie i zacznę go używać podczas rozmów z wami. Odpowiadając na pańskie pytanie, owszem, przebywam na Yale.

      Uśmiechnąłem się lekko. Nadaliśmy ich światom nazwy słynnych ziemskich uczelni właśnie dlatego, że Skorupiaki przypominały przemądrzałych uczonych. Postanowiłem nie informować o tym Hoona, bo raczej nie zrozumiałby żartu. Jeśli myślał, że to komplement, może łatwiej będzie nam się dogadać.

      Pomyślałem też z podziwem, że ten homar miał jaja – albo inne gruczoły rozrodcze – ze stali, skoro wciąż siedział na planecie. Atakując nas, wydał na siebie wyrok śmierci. Coś takiego wymagało sporej wiary we własne racje, nie wspominając o gotowości do samopoświęcenia, co w moim doświadczeniu było rzadkie. Choć może dla Skorupiaków to nie była tak nietypowa cecha. Przypomniałem sobie o „pani ambasador”, która przyleciała na moją stację bojową kilka miesięcy wcześniej ze świadomością, że tam zginie. Zabiła siebie oraz moją elektronikę impulsem elektromagnetycznym, a jej ostatnie słowa były obelgą pod moim adresem.

      – Próbowaliście zatkać tę dziurę? – zapytałem.

      – Oczywiście. Niestety, otwór jest duży, a różnica ciśnień między głębinami naszego oceanu a przestrzenią kosmiczną zbyt wielka. Żaden materiał tego nie wytrzymał.

      Zapytałem go w takim razie o dokładną głębokość i rozmiar dziury w oceanie. Wiedziałem, że dzięki tym danym nasi ludzie zdołają obliczyć, z jakim ciśnieniem mamy do czynienia. Nawet bez liczenia domyślałem się jednak, że musiało być olbrzymie i że bez problemu zgniatało trzydziestocentymetrową warstwę stali niczym folię aluminiową.

      Tak naprawdę zmagaliśmy się z siłą ssącą. Po jednej stronie pierścienia znajdowała się próżnia, z drugiej głęboki ocean. Ciśnienie wody na takiej głębokości było ekstremalne. Jeśli dodać do tego dziurę, minimalne tarcie oraz potężną różnicę ciśnień, otrzymywało się strumień wody tryskający z niesłychaną siłą. Na drugim końcu musiało to wyglądać niesłychanie spektakularnie. Woda zmieniała się natychmiast w lód, formując długi, zamarznięty strumień, niczym lśniący ogon komety, stale rozrastający się w kosmosie.

      – Skąd wzięła się dziura w waszym oceanie? – zapytałem.

      – Otworzyły ją makrosy. Czy to nie oczywiste?

      – Tak – powiedziałem. – Sądzę, że tak. Ale byłem przekonany, że zawarliście z nimi traktat i że współpracujecie.

      – Podczas naszej ostatniej bitwy podjęliśmy pewne taktyczne kroki, które oni uznali za nie do przyjęcia. Technicznie rzecz biorąc, nadal jesteśmy sojusznikami, ale oni szukają sposobu na obejście postanowień traktatu.

      Zastanowiłem się nad tym. Skorupiaki w naszych niedawnych bitwach działały jako marines. Spełniały tę samą rolę, co moje własne wojska, gdy pracowaliśmy dla makrosów. Odtworzyłem w myślach ich działania i chyba już wiedziałem, o czym mowa.

      – Czyli są źli za to, jak zachowaliście się w układzie Eden? Pamiętam, że próbowaliście odwrotu, a potem się poddaliście. Makrosy nie lubią, gdy sojusznicy się poddają, prawda?

      – Zgadza się. Makrosy uznały takie działanie za niedopuszczalne i sprzeczne z wcześniejszymi ustaleniami. Jeśli kiedykolwiek będziecie służyli maszynom, zostaliście ostrzeżeni.

      Prychnąłem. Na ten temat wiedziałem pewnie więcej niż Hoon. Siły Gwiezdne rozpoczęły swoje wyprawy w kosmos w brzuchu transportera makrosów. Wówczas byłem tylko przywódcą najemników i nikim więcej.

      – Wiem