Star Force. Tom 7. Unicestwienie. B.V. Larson

Читать онлайн.
Название Star Force. Tom 7. Unicestwienie
Автор произведения B.V. Larson
Жанр Зарубежная фантастика
Серия
Издательство Зарубежная фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-65661-64-7



Скачать книгу

zawziętością Sandra. – To kolejna sztuczka. Zniszcz ich miasta! Tylko to nam zostało.

      Byłem zaskoczony, że przysłuchiwała się tej rozmowie. Nie powinienem, ale byłem. Teraz już nie miałem czasu na rozłączenie jej, więc próbowałem zignorować jej słowa.

      Nie potrafiłem. Mogła mieć rację. To mogła być ich ostatnia sztuczka, przez którą przyjęlibyśmy na siebie uderzenie tysiąca rakiet – przez którą pociski zbliżyłyby się jeszcze bardziej, nim rozpaliłyby niebo światłem miliona słońc.

      – Zmieńcie tor lotu pocisków, a wtedy nie zostaną zniszczone – poleciłem Skorupiakom.

      Sekundę później przełączyłem się na nadrzędny kanał dowodzenia:

      – Do dowódców i załóg dział, mówi pułkownik Riggs. Wstrzymać ogień przeciw wszystkim rakietom niewymierzonym bezpośrednio w wasz okręt. To rozkaz. Próbuję wynegocjować zawieszenie broni.

      Lasery obrony punktowej, które od kilku minut prowadziły bezustanny ostrzał, zwolniły, a potem umilkły. Dźwięk przywodził na myśl ostatnie uderzenia cichnącego bębna.

      Następnie otworzyłem kanał, na którym słyszeli mnie zarówno moi ludzie, jak i Skorupiaki:

      – Mówi pułkownik Kyle Riggs. Jeśli jedna z tych rakiet, choćby jedna, trafi w jednostkę Sił Gwiezdnych i ją zniszczy, chcę, żeby każdy okręt floty zbombardował uprzednio wyznaczone cele cywilne. To rozkaz.

      Zostało trzydzieści jeden sekund. Nikt się do mnie nie odezwał, a tymczasem zegar tykał. Zastanawiałem się, jak wielu członków Sił Gwiezdnych właśnie zabiłem, po raz ostatni ufając Skorupiakom.

      Rozdział 7

      Załogi przeważnie usłuchały moich rozkazów. Wstrzymały ogień przeciw rakietom, które nie stanowiły bezpośredniego zagrożenia. To było największe ryzyko, jakie podjąłem. Nie wszystkie moje okręty potrafiły się same obronić przed nadlatującymi rakietami. W szczególności kanonierki były narażone na ataki tego rodzaju bronią. Krążowniki i niszczyciele dysponowały licznymi systemami obrony punktowej, które – w uproszczeniu – działały jak zautomatyzowane wieżyczki laserowe, kontrolowane przez sztuczne mózgi wyposażone we własne czujniki. Normalnie większe okręty miały za zadanie osłaniać te mniejsze, ale dziś rozkazałem im znieść tę ochronę, aby spełnić warunki umowy ze Skorupiakami.

      Nie mogłem nawet patrzeć, jak obie linie przecinają się na ekranie. Chmura czerwonych drzazg spotkała się z nierównym rzędem okrętów.

      Ale nie było trafień, nie było eksplozji. Rakiety zmieniły tor lotu albo po prostu zgasiły silniki i bezwładnie pomknęły dalej. Oddaliły się od naszej floty, opadając na szeroką orbitę wokół Yale.

      Po kilku minutach cała obsada mostka odetchnęła z ulgą, a niektórzy nawet przybijali sobie piątki. Chyba po prostu cieszyli się, że przeżyli. Ja sam byłem w znacznie gorszym nastroju. Złościłem się na tych obcych, którzy nas nabrali, a później zmienili swoją w sztuczkę w jakiegoś rodzaju sprawdzian. Miałem poczucie, że ktoś się mną bawił, że Skorupiaki dla własnej niepojętej rozrywki grały w śmiertelną grę, w której stawkę stanowiło życie wielu istot.

      Okręty minęły księżyc i rozproszyły się. Kiedy zyskałem już pewność, że nie podążają za nami żadne pociski, rozkazałem Marvinowi otworzyć kanał. Chciałem osobiście porozmawiać z tymi szalonymi homarami. Chciałem dowiedzieć się, co oni sobie, do cholery, wyobrażali.

      – Kanał otwarty – oznajmił Marvin.

      – Halo, słuchacie mnie, Skorupiaki? Mówi pułkownik Kyle Riggs, dowódca Sił Gwiezdnych i reprezentant Ziemi w tym układzie.

      – Słuchamy. Zawsze słuchaliśmy. Każde wasze słowo i działanie od naszego pierwszego spotkania zostało rozważone i osądzone.

      – Świetnie. Z kim rozmawiam? Proszę się zidentyfikować.

      – Mówi profesor Hoon.

      – Profesor? – zapytałem. Spodziewałem się raczej kogoś pokroju gubernatora czy admirała, ale potem przypomniałem sobie, że te istoty cenią sobie hierarchię akademicką.

      – Owszem. Oprócz nauczania na najwyższych poziomach byłem również Nadrzędnym Badaczem wielu ontologicznych...

      – Tak, no to świetnie – powiedziałem. – Nie potrzebuję całego pańskiego życiorysu, Hoon. Porozmawiajmy przez chwilę poważnie. Czy zdajecie sobie sprawę, że nasze okręty przyleciały nad Yale, żeby nieść pomoc waszemu ludowi?

      – Oczywiście. Obawiam się, że muszę obniżyć ocenę pańskich procesów poznawczych o dodatkowe półtorej punktu. Pytanie zostało marnie sformułowane, a co gorsza, świadczyło o ewidentnym braku zrozumienia sytuacji.

      Przez sekundę wpatrywałem się w ścianę. Dopadał mnie paskudny ból głowy. Odzyskawszy ostrość widzenia, spędziłem kilka sekund, spoglądając w ciemnoniebieskie oceany Yale, pokryte kłębami białych chmur. Moja twarz ściągnęła się ze wściekłości.

      – Co z wami nie tak, do cholery? – zapytałem ostro. – Myślicie, że to zabawa? Czemu otworzyliście ogień do moich okrętów, skoro wiedzieliście, że przybyły z misją ratunkową?

      – Gdyż według naszych szacunków nie byliście w stanie nam pomóc. Flota wrogo nastawionych barbarzyńców orbitująca wokół umierającego świata stanowi jedynie dodatkowe zagrożenie.

      – Ale sami nas wezwaliście!

      – Bez znaczenia. Muszę pana ostrzec, Riggs, że niebezpiecznie zbliża się pan do utraty kolejnej połówki punktu.

      Wyciszyłem mikrofon i przez chwilę bluzgałem. Otaczający mnie pracownicy wyglądali na podenerwowanych. Bitwa została wstrzymana, ale konflikt ewidentnie był daleki od zażegnania.

      – W porządku – powiedziałem, gdy już trochę ochłonąłem. – Wezwaliście nas tutaj, ale stwierdziliście, że nie zdołamy wam nijak pomóc. W związku z tym postanowiliście z zasadzki wysadzić nas w powietrze, żebyśmy nie mogli wam też zaszkodzić. Ale logika waszego postępowania jest w moim odczuciu błędna. Właśnie otrzymałem wyniki testu i wasza ocena jest haniebnie niska.

      – To absurdalne. Nasze działania były stuprocentowo logiczne.

      – Dam wam jedną jedyną szansę na poprawienie swojego wyniku – powiedziałem z całym zadęciem, na jakie było mnie stać.

      Nastąpiła chwila wahania. Przetrawiali moje słowa.

      – Jaką formę przybierze ta szansa? – zapytał wreszcie Hoon.

      Uśmiechnąłem się. Połknęli przynętę.

      – Sprawdzian przybierze formę serii pytań – powiedziałem. – Pamiętajcie, że wasze odpowiedzi są wnikliwie oceniane. Każde wasze słowo jest nagrywane i poddawane analizie przez panel uczonych.

      – Jesteśmy gotowi. Proszę zadać swoje pytania.

      – Dlaczego omal nie doprowadziliście do zaatakowania i zabicia przeze mnie milionów przedstawicieli waszego gatunku?

      – Ponieważ populacja Świata Trzeciego jest skazana na zagładę.

      Zmarszczyłem brwi.

      – Skoro i tak mieli zginąć, uznaliście, że równie dobrze możemy ich zabić teraz?

      – Pytanie uzupełniające nie mieści się w ustalonym formacie. Co gorsza, odpowiedź na nie jest oczywista, co czyni je zbędnym. Obawiam się, że mam związane ręce. Obniżamy ocenę pańskich procesów poznawczych o pół punktu.

      Znów naszła mnie ochota na bluzgi. Darowałem sobie, ale za to uniosłem rękę,