Название | W garnku kultury |
---|---|
Автор произведения | Отсутствует |
Жанр | Природа и животные |
Серия | |
Издательство | Природа и животные |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-63434-81-6 |
Również w badanej przeze mnie społeczności kobiety większość swoich poczynań definiują poprzez swoje relacje z rodziną, szczególnie w kontekście macierzyństwa: rzeczy robi się dla rodziny, dla dzieci, dla bliskich. Szczególnym medium tych relacji jest jedzenie, a dokładniej kwestie związane z przygotowaniem i podawaniem posiłków.
Sterowanie posiłkami może również służyć subtelniejszym celom osobistym. By opóźnić obiad i tym samym mieć czas na zakupy w mieście, można zmienić porę przerwy na kawę i uczynić ten posiłek obfitszym. By móc spotkać się z koleżanką, można zaprosić ją na kawę, która jest przecież niezmiennym i stałym elementem dnia. Z kolacji uczynić można obiad, zaś z tego wcześniejszego posiłku zrobić większe drugie śniadanie. Posiłki można również dodawać lub pomijać w zależności od planu dnia, potrzeb rodziny i własnych.
Poniższa historia stanowi przykład tego, jak kobiety poprzez rozmaite praktyki skupiające się wokół jedzenia definiują i negocjują swoją rolę w rodzinie i społeczności oraz dokonują rozmaitych działań wychodzących znaczeniem daleko poza funkcję żywienia.
Żniwa rozpoczęły się w jeden z pierwszym dni sierpnia. Najęto wtedy sąsiada do koszenia kombajnem mieszanek zbożowych, którymi obsiane były pola należące do gospodarstwa. Adam wraz z synem i goszczoną córką z mężem pojechali na pole, by nadzorować prace, a potem przenieść zboże do pomieszczeń. Udałam się tam z nimi. Było upalnie i zapowiadał się pracowity dzień. Czekając na kombajn, częstowaliśmy się jabłkami ze zdziczałego już drzewa sąsiadów. Pracę skończyliśmy dopiero koło godziny 18, ale nie było to zaskoczeniem, na tę godzinę oczekiwała nas w domu Wala, która tego dnia upiekła specjalnie babkę ziemniaczaną. Wybrała tę potrawę, ponieważ była ona ulubionym jedzeniem jej córki, która tego dnia miała zostać odwieziona wraz z mężem do jego rodziców, mieszkających w centrum Dąbrowy Białostockiej. Gospodyni nie była zadowolona, że córka tak szybko opuszcza jej dom. Chociaż pomiędzy nią a rodzicami zięcia nigdy nie było otwartej wojny, nieraz w opowieściach dawała do zrozumienia, że nie podoba jej się wiele aspektów ich zachowania i nastawienia do życia. Obiad planowany był na 18.30 i gdy kwadrans przed tą godziną wróciliśmy już wszyscy do domu, babka została właśnie wyjęta z „pieczki”. Wszyscy szybko poszli się umyć i przebrać przed obiadem. Gdy wrócili, babka stała na stole, a jej zapach roznosił się wokoło, przyciągając domowników. Córka gospodyni niepokoiła się, ponieważ do tego czasu teściowie telefonowali już kilkakrotnie z pytaniem, czy goście już jadą, oferując nawet, że oni sami mogą po nich przyjechać.
Wala tymczasem wypowiedziała magiczne wręcz w efekcie słowa: „Poczekajcie, bo musi wystygnąć”. Babka stała na stole, wokół którego krążyli coraz bardziej zniecierpliwieni domownicy. Tylko jedna osoba odważyła się złamać zakaz – był to Adam, mąż Wali, najstarszy w domu mężczyzna i faktyczny gospodarz. Ale nawet on „symbolicznie negocjował” przekroczenie tabu. Zakazu nie łamał dosłownie, zostawiając pewien margines niejednoznaczności. Co jakiś czas, zmęczony całodniową pracą, odkrajał nożem na skos kawałki wielkości kęsa. Wszyscy inni, równie głodni i zmęczeni, podporządkowali się nakazowi. Atmosfera szybko jednak gęstniała. Córka, udając spokój, zadzwoniła do teściów, przepraszając za spóźnienie, następnie zaś sama zaczęła rozstawiać na stole talerze i sztućce.
Jak skończył się ten dzień? Rodzice zięcia Wali, urażeni spóźnieniem, sami przyjechali po młodych samochodem. Zanim jednak weszli do domu, dobre parę minut siedzieli w aucie, czekając na ich wyjście. Po jakimś czasie dali się namówić gospodarzom i weszli do domu. Zostali natychmiast usadzeni za stołem, Wala zaś podała im po ciepłym – lecz nie gorącym – kawałku babki ziemniaczanej, pytając prawie jednocześnie, czy potrawa smakuje. Uzyskawszy odpowiedź twierdzącą, uśmiechnęła się, a po spotkaniu skwitowała sytuację słowami: „Jej [teściowej córki – przyp. J. M.] nigdy baba nie wychodzi”. Młodzi odjechali swoim samochodem za teściami. Bagażnik wypełniony był między innymi workiem ziemniaków, plastikowym kanistrem małosolnych ogórków i mięsem z niedawnego świniobicia.
Równolegle więc do procesu wypchnięcia kuchni ze sfery gospodarstwa czy wręcz rolnictwa, których stanowiła dotąd nieodłączny element, i wtłoczenia jej w tworzącą się w ten sposób specyficzną sferę prywatną, kuchnia (w każdym ze swoich znaczeń) staje się często dla kobiet polem, a zarazem bardzo subtelnym środkiem, walki. Subtelnym, gdyż sytuacja jest na pozór naturalna, wynikająca z istoty rzeczy, a więc w najwyższym stopniu niewinna: potrawa musi wystygnąć. Nie pada też wiele słów.
Mimo to, jeśli nazwałam przytoczone wyżej słowa: „Poczekajcie, bo musi wystygnąć” magicznymi, to właśnie dlatego, że w tym potocznym rozumieniu tego określenia kryje się to, co Marcel Mauss (a za nim Claude Levi-Strauss) zidentyfikował jako istotę wszelkiej magii: skuteczność18. Opisanymi tu środkami – tak oszczędnymi, że uczestnikom tego wydarzenia trudno z nimi explicite polemizować bez narażania się na zarzut małostkowości – Wala dopina swojego celu ze skutecznością, jakiej nie zapewniłyby jej metody inne, otwarcie wrogie. Podwójnie wygrywa rywalizację pomiędzy matkami młodych małżonków. Można domyślać się, że teściowa córki Wali kilkakrotnie nalegała, by młodzi przyjechali do niej wcześniej, ponieważ sama planowała ich ugościć kolacją. Dzięki „zbyt gorącej” babce Wala nie tylko nakarmiła córkę, ale też pozostała jedyną tego wieczora „żywicielką” – co więcej, zdołała nakarmić swoją konkurentkę i jeszcze uzyskała od niej pochwałę swojej kuchni. O ile można założyć, że sytuacja ta była dla owej konkurentki czytelna, trudno określić, do jakiego stopnia podziela ona pogląd, że jej babka nie wychodzi, oraz jak dużą przykłada do tego wagę. Bez wątpienia jednak wpisuje się to w cichą, ale ciągle obecną w tle rywalizację między kobietami w obrębie szerokiej rodziny.
Można przy tym zauważyć, że chociaż wybór babki ziemniaczanej podyktowany był chęcią sprawienia przyjemności córce (to jej ulubiona potrawa), dobre samopoczucie tej ostatniej zeszło potem na dalszy plan. To właśnie ona musiała tłumaczyć się przed swoją teściową i ona w końcu jako pierwsza nie wytrzymała tego – prawdopodobnie dla niej największego – napięcia, rozpoczynając nakrywanie do stołu. Nie uważam, że wybór babki był tylko pretekstem czy swego rodzaju „przynętą” na córkę. Wydaje się raczej, że „rozdzielanie zasobów życia i miłości” (jak karmienie rodziny określa Carole Counihan19) splątane jest z rywalizacją między spowinowaconymi ze sobą rodzinami, które teraz „dzielą” między sobą dzieci. Wreszcie zachowanie „podjadającego” gospodarza – któremu jego pozycja pozwala przeciwstawić się dyktatowi pani domu – utwierdza prymat tej ostatniej w sferze „żywienia” rodziny: korzystając z tej pozycji w sposób ukradkowy, unaocznia zarazem niepewność i niejaką iluzoryczność swojej przewagi, jeśli idzie o tę sferę. Widzimy więc, że kuchnia służy gospodyni do celów osobistych i to w najbardziej podstawowym tego terminu znaczeniu: do budowania, projektowania i (re)definiowania swojej osoby – jako matki,
17
E. Dunn,
18
Por. M. Mauss, H. Hubert,
19
Zob. C. M. Counihan,