Wojna o szczepionki. Brian Deer

Читать онлайн.
Название Wojna o szczepionki
Автор произведения Brian Deer
Жанр Биографии и Мемуары
Серия
Издательство Биографии и Мемуары
Год выпуска 0
isbn 9788366570344



Скачать книгу

badacz autyzmu komentował: „Naprawdę przerażające czasy”, brazylijski biolog: „Rząd dla szarlatanów”, a pewien doktorant z Wyspy Północnej Nowej Zelandii napisał: „Miałem nadzieję, że schował się pod jakimś kamieniem”.

      Nic z tego. Ten człowiek upajał się niesławą. Zmuszały go do tego własna natura i trudna sytuacja. Od lat 90. i aresztowania niejakiego Harolda Shipmana – który zabił 200 swoich pacjentów – żaden brytyjski praktykujący lekarz nie spotkał się z taką wzgardą. „New York Times” opisywał Wakefielda jako „jednego z najbardziej napiętnowanych lekarzy swego pokolenia”. Magazyn „Time” wciągnął go na listę „największych naukowych oszustów” w historii. A „Daily News” określił go „hańbą dla świata” pod nagłówkiem:

      Hipokrates by zwymiotował

      Jego upadek nie był sprawą niedawną, z pewnością trudno go było przeoczyć ludziom Trumpa, którzy sporządzali listę gości na tamten wieczór. Wtedy jego zła sława była już utrwalona, wchłonięta przez kulturę popularną. Rysowano go jako złoczyńcę w komiksie (Fakty w sprawie dr. Andrew Wakefielda), studenci z jego powodu oblewali się potem na egzaminach („Czy raport dr. Wakefielda opierał się na wiarygodnych dowodach naukowych?”), a jego nazwisko stało się w mediach symbolem osobnika niegodnego zaufania.

      Andrew Wakefield biologii

      Andrew Wakefield polityki

      Andrew Wakefield transportu i planowania

      A mimo to znalazł się na Balu Wolności w piątek 20 stycznia 2017 roku, trochę po siódmej wieczorem. Za nim, na pierwszym piętrze Centrum Kongresowego Waltera E. Washingtona, pierwsi z gości, szeleszcząc jedwabiami, przechodzili obok ochroniarzy w stronę jaskrawo oświetlonych barów. Trump miał tam później krążyć z pierwszą damą, Melanią, do wtóru My Way, klasyka Franka Sinatry z lat 60.

      – Więc, eee, tak, to ekscytujący moment – wyrzuca z siebie Wakefield na nagraniu. – Żałuję, że was tu nie ma.

      Ja też żałuję.

      Cztery dni później odebrałem telefon. Czy mógłbym napisać 800 słów o tym wydarzeniu? Przez 13 lat, z przerwami, śledziłem Wakefielda dla londyńskiego „Sunday Timesa”. Dzięki ogólnokrajowym nagrodom dziennikarskim, a nawet doktoratowi honoris causa stałem się Abrahamem Van Helsingiem dla naszego hrabiego Draculi, który teraz najwyraźniej wstawał z grobu.

      Najwcześniej zainteresowano się nim po mojej stronie Atlantyku, w Zjednoczonym Królestwie Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej. Wtedy był nikim: lekarzem bez pacjentów w trzeciorzędnym londyńskim szpitalu i szkole medycznej. Gastroenterologiem z laboratorium, niegdyś na praktyce z chirurgii jamy brzusznej, najlepiej definiowanym przez to, kim nie był. Nie był wirusologiem, immunologiem ani epidemiologiem. Nie był neurologiem, psychologiem ani psychiatrą. Nie był pediatrą ani w ogóle klinicystą.

      W miarę upływu czasu jednak stał się graczem na skalę światową – człowiekiem, który odcisnął piętno na całych narodach. Nie oferował jednak leczenia ani wiedzy naukowej. Przyniósł epidemię strachu, poczucia winy i choroby. Te zostały przeniesione do Stanów Zjednoczonych, a stamtąd wszędzie, gdzie tylko rodzą się ludzie. Jak ujął to zjadliwy wstępniak z „New Indian Express”:

      Czy jeden człowiek może zmienić świat? Spytajcie Andrew Wakefielda.

      Po raz pierwszy usłyszałem jego nazwisko w lutym 1998 roku przy okazji raportu czy „artykułu”, który opublikował w jednym z najważniejszych czasopism medycznych, „The Lancet”. W pięciostronicowym tekście na cztery tysiące słów twierdził, że odkrył straszliwy nowy „syndrom” uszkodzenia mózgu i jelit u dzieci. „Oczywistym czynnikiem wyzwalającym”, jak nazwał go na stronie drugiej, było szczepienie rutynowo obejmujące setki milionów. Później mówił o „epidemii” krzywd.

      W miarę upływu czasu odniósł się w zasadzie do każdej szczepionki, od tej przeciwko zapaleniu wątroby typu B po tę przeciwko wirusowi brodawczaka ludzkiego. Na początku jednak skupił się na jednej – szczepionce skojarzonej: przeciwko odrze, śwince i różyczce (MMR). Uważał ją za przyczynę narastającej fali „regresywnego” autyzmu, w przypadku którego dzieci tracą zdolność mówienia i nabywania umiejętności. „Dotknięte nim muszą żyć we własnym, cichym świecie, niezdolne do komunikowania się” – ostrzegał.

      Nic dziwnego, że w całej Wielkiej Brytanii młodzi rodzice wpadli w przerażenie. Ze szpitala, w którym Wakefield pracował – a konkretniej z macierzystej szkoły medycznej – wszczął krucjatę, wywołując w publicznej ochronie zdrowia kryzys, jakiego nie widziano od początku epidemii AIDS. Liczba zaszczepionych spadała. Śmiertelne choroby wróciły. A niezliczeni rodzice dzieci z problemami rozwojowymi, którzy zgodnie z zaleceniami lekarzy szczepili swoje potomstwo, przeżywali męki samooskarżeń.

      Jestem taka rozgoryczona i zdezorientowana. Czuję się winna.

      Osiem lat temu jako rodzic popełniłem tragiczny błąd.

      Przekonywaliśmy samych siebie, że to nie nasza wina. Teraz wiemy, że jednak nasza.

      W tamtym czasie go ignorowałem. Zajmowałem się szczepionkami i uznałem, że jego artykuł cuchnie. Odkrycia były zbyt gładkie, zbyt prosto wszystko objaśniały. Ale uznałem, że nie da się ich sprawdzić. Śledztwa medyczne (szczególnie w sprawach łapówek i przekrętów przemysłu farmaceutycznego) należały do moich największych dokonań i uważałem, że odkopanie dowodów na to, czego dopuścił się Wakefield, zajmie więcej niż pokolenie. Są zagrzebane w skarbcach tajemnicy lekarskiej, równie dostępne jak zwroty podatkowe Trumpa.

      Ale potem, pięć lat później, wszystko się zmieniło wskutek zamówienia na artykuł. Wówczas „doktor MMR” był tak sławny w Wielkiej Brytanii, że jakakolwiek nowa informacja dałaby „niezły spektakl”, jak mawiali dziennikarze w złotym wieku prasy drukowanej. Przeprowadziłem więc wywiad z matką chłopca dotkniętego zaburzeniami rozwojowymi, którego dane zostały ukryte w artykule w „Lancecie”. I taki był początek końca Wakefielda.

      Nie poszło łatwo. Odmówił udzielenia wywiadu i uciekał, kiedy próbowałem zadawać mu pytania. Bronił go „Lancet”. Chronił go medyczny establishment. Inni dziennikarze zaczęli ze mną wojnę. Ale ja drążyłem, zadawałem pytania, zbierałem dokumenty i odpierałem pozwy, którymi próbował zamknąć mi usta, i wreszcie artykuł Wakefielda został wycofany jako „całkowicie fałszywy”, a kariera lekarska autora dobiegła końca.

      „Wielu ludzi wprowadziło artykuły do »Lancetu«” – żartowałem z nieskromną bezwstydnością. „Ale ja jeden wyprowadziłem”.

      Reporterzy tacy jak ja lubią to nazywać „rezultatem”. Planowałem wówczas zająć się innymi pomysłami. Od dawna przymierzałem się, żeby zaatakować statyny – megahit, grupę leków antycholesterolowych – włącznie z najpowszechniej przepisywanymi wówczas lekarstwami. Nie dlatego, że wiedziałem coś, na co nie wpadł nikt inny, ale dlatego, że w przypadku Big Pharmy zawsze jest coś na rzeczy – i tak jak Mount Everest, temat po prostu tam był.

      Ale w przeciwieństwie do Shipmana, zabójcy, który zmarł w celi, Wakefield nie zszedł ze sceny. Od początku starał się, by zauważono go w Ameryce: pojawił się w programie publicystycznym 60 Minutes, zwracał się do komisji kongresowych i snuł się po konferencjach antyszczepionkowców.

      A teraz został zauważony przez „Donalda”.

      „Kiedy dorastałem, autyzm nie był realnym problemem, a teraz znienacka mamy epidemię” – stwierdził przyszły 45 prezydent Stanów Zjednoczonych, gdy był jeszcze miliarderem od nieruchomości i producentem reality show. „Każdy ma teorię” – powiedział lokalnej gazecie, zanim przypuścił jednoosobową ofensywę na Twitterze. „Moja teoria – a zbadałem ją, ponieważ mam małe dzieci – moja teoria to szczepienia”.

      To nie była jego teoria. Podebrał