Zjadaczka grzechów. Megan Campisi

Читать онлайн.
Название Zjadaczka grzechów
Автор произведения Megan Campisi
Жанр Современная зарубежная литература
Серия
Издательство Современная зарубежная литература
Год выпуска 0
isbn 9788381397186



Скачать книгу

suchar z melasą, choć Gracie Manners uważała, że to starodawny sposób mówienia o chlebie (grzech, z którym wszyscy się rodzimy). Ale parzenie ze sobą zwierząt i napuszczanie gęsi za własną pokojówkę? Nie mam pojęcia, jakie pokarmy należy za to zjeść.

      Starucha nagle skończyła swoją listę. Patrzy nam prosto w oczy.

      – A teraz wypowiedzcie swoje słowa i skończmy na tym, zjadaczki grzechów, ale nie wracajcie tutaj jutro ani pojutrze na moje Zjadanie, ponieważ będę cała i zdrowa, chyba że Nellie zawoła wcześniej łowcę czarownic, żeby mnie przekłuł swoim kołem, albo dopilnuje, żeby mnie spalili na stosie.

      Nellie, odprowadzając nas do drzwi, jeszcze raz szerokim gestem przez całe swoje ciało robi znak Stwórcy.

      Idziemy na jeszcze dwa Wyznania i dwie ceremonie Zjadania. Z każdego pokarmu dostaję od Zjadaczki Grzechów tylko najmniejsze kawałki i udaje mi się niczego nie zwrócić.

      W drodze do domu, przechodząc przez miejski rynek i kierując się w stronę Northside i Potoku Łajna, natykamy się na ludzi, którzy zebrali się obejrzeć chłopców-heroldów pokazujących wiadomości. Stajemy z przodu, tam gdzie jeszcze nigdy nie byłam. Zwykle podskakuję bezradnie za plecami jakiegoś czeladnika, mając nadzieję, że uda mi się dostrzec posłańców odgrywających swoje role, ale starsza Zjadaczka Grzechów śmiało przebija się przez tłum. Przekleństwa zastygają ludziom na ustach na nasz widok.

      Zebrało się całkiem sporo ludzi. Wśród nich dostrzegam trzech nieznajomych. Właściwie nie wiem, skąd przychodzi mi do głowy, że to obcy. Jednak coś w ich ubraniu albo wyglądzie ich twarzy mówi mi, że nie są stąd. Dwaj z nich trzymają coś, co przypomina długie lutnie, jakby byli muzykami. Ale zanim zdążyłam się nad tym zastanowić, jeden z chłopców zaczyna tańczyć przed zgromadzonymi ludźmi i ogłasza, że pewna hrabina została aresztowana za spiskowanie przeciw królowej Bethany. Za jego plecami pozostali chłopcy odgrywają tę scenę. Jeden z nich jest umalowany jak hrabina: ma ołowianą biel na policzkach, żeby wyglądały blado jak u pań wysokiego rodu. Inny odgrywa strażnika.

      – Och, o cóż to jestem oskarżona?! – woła hrabina.

      – O nasłanie szpiegów, aby zamordowali królową Bethany i osadzili na tronie jej kuzynkę, wyznawczynię eucharystii – odpowiada strażnik.

      – O Panie mój! – krzyczy hrabina. Wyciąga paciorki różańca i zaczyna się modlić. To bardzo śmiałe posunięcie, ponieważ te paciorki pochodzą ze starej wiary, z czasów eucharystian, i zostały zakazane, gdy królowa Bethany wstąpiła na tron. Ale to również bardzo sprytny wybieg – myślę sobie – ponieważ bez słów mówi widzom, że hrabina jest eucharystianką. Wszyscy zgromadzeni wiedzą, że eucharystianie pragną śmierci Bethany i osadzenia na tronie jej kuzynki, a przynajmniej chcą, żeby królowa wyznaczyła kuzynkę jako swoją następczynię, ponieważ sama nie ma dzieci.

      Jeden z chłopców o pięknym głosie zaczyna śpiewać:

      Pikowa dama

      szpiegów nasyła,

      by zginął czerwienny As.

      Lecz matactwami

      ze swymi łotrami

      nie pobije nas.

      Ni dzwonkiem, ni żołędziem

      ci nas nie zwyciężą.

      Przejrzymy ich podstępy

      i porąbiemy na strzępy.

      A na łotra każdego

      trumnie się zmieści

      befsztyk i koguci móżdżek

      zapiekany w cieście.

      Piosenka brzmi tak, jakby chodziło w niej o grę w karty, ale myślę, że pikowa dama to ma być hrabina, a czerwienny as to królowa Bethany. Befsztyk zjada się za zdradę, a tartę z kogucim móżdżkiem pewnie za szpiegostwo, choć nie jestem pewna. Czuję dreszcze na myśl o tym, że w naszym mieście być może kryją się szpiedzy. Rozglądam się, szukając trzech cudzoziemskich muzykantów, których widziałam w tłumie, ale zniknęli.

      Przedstawienie kończy się sceną, w której strażnik popycha hrabinę, jakby prowadził ją do lochu w piwnicach zamku królowej Bethany. Ludzie klaszczą, ale tu i tam słychać szemranie. Królowa Bethany ostro rozprawia się z rywalkami. Nie żyją długo.

      – Ma choleryczne usposobienie, jak u mężczyzny – mówi jakiś człowiek.

      – To wbrew naturze – dodaje inny.

      Wtedy na scenie pojawia się kolejny chłopiec, przebrany za królową Bethany. Na głowie ma koronę ze szlachetnymi kamieniami z kryształu. W ślad za nim kroczy czterech innych o buziach tłustych jak u małych dzieci. Są przebrani za kandydatów do ręki królowej. Trzech odgrywa angielskich lordów i każdy z nich ma swój herb: jeden jelenia na białym tle, inny niebieskiego dzika, trzeci złoty statek. Czwarty chłopiec jest ubrany jak normański książę, który jest eucharystianinem i cudzoziemcem, ale dzięki małżeństwu stałby się sojusznikiem. Kiedy chłopiec przechodzi, w tłumie słychać syczenie.

      Jakiś człowiek stojący niedaleko nas pluje na ziemię.

      – Pogański książę zamieni nas wszystkich w eucharystian.

      – Brudni Normanie – mówi jakaś gospodyni. – Ich kobiety to dziwki.

      Ale zanim tłum zdążył wzburzyć się zbyt mocno, pojawia się ostatni chłopiec. Wygląda niemal jak aniołek, w swojej małej, tłustej rączce trzyma pióro – to sekretarz królowej, o którym ludzie powiadają, że jest jej faworytem na dworze. Jest Anglikiem, wyznawcą nowej wiary i pochodzi z dobrego rodu – tak wszyscy o nim mówią. W tym momencie starsi chłopcy ruszają w tłum z kapeluszami w ręku zebrać trochę pieniędzy od widzów. Nie ma już więcej nowości; ta część przedstawienia jest tylko po to, żebyśmy wszyscy cmokali i klaskali ucieszeni na widok słodkich chłopców i sięgnęli do fartucha po jakąś monetę. Od dawna niczego takiego nie miałam w ręku.

      Słońce zaszło i wydaje mi się, że to na dzisiaj koniec, ale Zjadaczka Grzechów prowadzi nas na jeszcze jedno Zjadanie. To za matkę noworodka, która popełniła kazirodztwo, wychodząc za brata swojego męża. Kiedy zjawiamy się na miejscu, okazuje się, że czeka na nas jeszcze drugie Zjadanie. Tylko jedna świeża bułka leży na szczycie malutkiej sosnowej trumienki jej dziecka. To normalne, że nowo narodzone dzieci umierają, mimo to wstrzymuję oddech na widok tej małej bułeczki. Ale wtedy rozlega się burczenie w moim żołądku. Zalewa mnie wstyd i oblepia serce. Modlę się do Stwórcy, żeby nikt nie przyszedł i nie słyszał tego burczenia.

      Jemy chleb za dziecko, za grzech, z którym wszyscy przyszliśmy na świat, pierwotne przestępstwo Ewy, razem z grzechami jego matki. Jem powoli.

      Niczego nie zwrócę – mówię do dwóch trumien. To niesprawiedliwe odprawiać Zjadanie za matkę i jej dziecko, ale potrzebuję jedzenia, które choć na chwilę zostanie we mnie.

      Wieczorem podajemy sobie dzbanek, siedząc przed paleniskiem. Kiedy ogień się dopala, ona wskazuje na drzwi wychodzące na ogród. Znajduję tam starannie ułożoną niewielką stertę drewna na opał.

      Kiedy z naręczem drew klęczę przed paleniskiem, spod mojej dłoni wymyka się jakiś wielki, czarny pająk. Krzyczę, zanim zdążyłam się opanować. Kątem oka zerkam w jej stronę i kulę się, gotowa na cios, ale ona tylko stara się zgnieść pająka. Obcasem wciska go w podłogę. Później, kiedy już węgle ostygły, czuję, jak ona znowu mnie obejmuje. To przyjemne.

      Popatrz, ona nie jest najgorsza z najgorszych – mówię do tej martwoty, która wciąż gości w moim sercu. – Mam dach nad głową. Ogień, który mnie grzeje.

      I nas.