Zjadaczka grzechów. Megan Campisi

Читать онлайн.
Название Zjadaczka grzechów
Автор произведения Megan Campisi
Жанр Современная зарубежная литература
Серия
Издательство Современная зарубежная литература
Год выпуска 0
isbn 9788381397186



Скачать книгу

Mleko ścieka mi po podbródku tą samą krętą drogą, którą wcześniej płynęła rzygowina, tą samą krętą drogą, którą spłyną kolejne wymiociny. Trzyma moje usta i nos. A ja potulnie, naprawdę potulnie, wiem to teraz, połykam. Połykam, zamiast zgodzić się na to, żeby jej ostre palce po prostu mnie zabiły. Połykam. Jestem teraz tym, czym on był. Jego grzechy są moimi.

      3. Chleb

      Tym razem siedzę obok niej na kawałku deski, ponieważ jest tu tylko jeden stołek. Jesteśmy u niej w domu. Podaje mi dzbanek. Piję. Nieważne, że zaraz wszystko zwymiotuję. Wygląda na to, że teraz tak będzie wyglądać moje życie. Wypijam dość, aby moje myśli zaczęły błądzić to tu, to tam, zanim wreszcie dociera do mnie na powrót nasza smutna, ponura prawda.

      Wzięłyśmy to od niego – mówię do ognia. – Nie powinnyśmy tego zrobić!

      Moimi żebrami wstrząsa wielkie łkanie. Ona podaje mi dzbanek.

      Dlaczego on się do tego przyznał? – pytam kamieni z paleniska. – Czemu nie przystał na Proste Zjadanie i na to, że będą mu wybaczone duma, zawiść, skąpstwo, kłamstwa?

      Kamienie odpowiadają: Stwórca i tak by wiedział o wszystkim. Stwórca ukarałby go i skazał na życie w krainie Ewy pod ziemią.

      Czemu rodzina przygotowała to jedzenie? – pytam drewnianej podłogi.

      Podłoga odpowiada: Taki jest obowiązek rodziny. Dopilnować, aby odszedł z tego świata tak, jak na niego przyszedł, możliwie jak najbardziej bez zmazy.

      Dzbanek uderza o podłogę, wypadł jej z ręki. Odwracam się w jego stronę, a potem do niej. Jest bardzo pijana. A może to ja jestem? Jej oczy połyskują jak ślepia ropuchy w słońcu. Nagle otwierają się i jej ręka trafia w mój policzek, zmuszając mnie do odwrócenia wzroku.

      To ja – myślę głupkowato. Ona burczy coś, a potem śmieje się na głos. Chwyta za moją obrożę. Jej grube palce przesuwają się wokół, aż wreszcie znajduje literę „Z” z przodu. Jej twarz się uspokaja. Potem ona czka i spada ze stołka.

      Śmieje się. Jej obfite ciało trzęsie się i podskakuje. Wielkie piersi kołyszą się nad jej brzuchem. Tak, ona jest zepsuta w taki sposób – myślę – że nawet mój tata nie potrafiłby tego naprawić. Dotykam jego pierścionka na swoim palcu. Czy po tym, co dziś zrobiłam, mogę jeszcze nazywać się jego córką? Pewnie już jestem kimś innym.

      Leżę na plecach na drewnianej podłodze. Sufit także jest z drewna. Czy leżę na suficie, czy na podłodze? Próbuję unieść głowę, ale opada z głuchym łoskotem. Czuję ciepło w stopach, pewnie są blisko paleniska. Nadal zadaję swoje pytania, mamrocząc je do drewnianych desek, a potem zasypiam.

      Gdzieś w środku nocy, gdy ognie już zgasły, czuję jej ciało na swoich plecach. Mam łzy w oczach i pierś mnie boli od niespokojnych oddechów. Chyba płaczę. Czuję, jak jej ramiona obejmują mnie i przytulają. Trzyma mnie w taki sposób, w jaki się trzyma zwierzę, kiedy chce się je uspokoić. Z jej ust dobiegają ciche, kojące pomruki. Mój oddech się uspokaja i zapadam w sen w jej ramionach.

      Rankiem obijamy się po izbie jak dwie trędowate, niepewne, czy nasze nogi nas utrzymają. Mój żołądek jest pusty i podrażniony. Ona wypija chyba z galon wody prosto z wiadra, głośno przełykając. Na sam widok robi mi się niedobrze. Tylko konie i świnie piją surową wodę. Beka i sięga po wełniany szal. Ale tym razem czeka na mnie. Podaje mi mój szal. Coś się zmieniło. Teraz jesteśmy razem. Teraz jesteśmy my.

      Chłopcy czekający na zewnątrz wygłaszają swoje wiadomości, aż w końcu zostaje tylko jeden malec.

      – Wielki młyn – tyle zdołał z siebie wydusić. Reszta słów mu umknęła. Patrzy w górę, jakby chciał odnaleźć swoją wiadomość na dachu domu. Razem ze Zjadaczką Grzechów idę w stronę miasta. Jesteśmy już prawie na zakręcie, gdy z tyłu dobiega nas piskliwy głos:

      – Przy wielkim młynie, Zjadanie za gospodynię Stow!

      Kierujemy się prosto na jakieś Wyznanie. Służąca o nerwowych oczach wpuszcza nas do ciasnego piętrowego domu. Kiedy ją mijamy, szerokim gestem robi znak Stwórcy, jak gdyby mogła się od nas czymś zarazić. Nabieram do niej niechęci.

      Idziemy za odgłosem mokrego kaszlu w stronę paleniska, gdzie przed ogniem siedzi jakaś stara kobieta z włosami wepchniętymi w brązowy czepek. Na ścianie jest półka, a na niej więcej książek, niż kiedykolwiek widziałam w jednym domu. Naliczyłam osiem. Nawet nie umiem sobie wyobrazić liczby słów, jakie się w nich zmieściły. Ani ile lat potrzeba, aby je przeczytać.

      – Pani Albers, przyszła zjadaczka grzechów – mówi pokojówka, jak gdybyśmy obie nie stały tam pośrodku ciasnej izby.

      Starucha odwraca jednocześnie głowę i ramiona.

      – Ja jej nie wzywałam, Nellie.

      Ma taki akcent, jakby pochodziła z obcego kraju, i mówi ostrym tonem, który sprawia, że kulę się w sobie na myśl o losie jej pokojówki Nellie, mimo mojej wcześniejszej niechęci do niej.

      – Z każdym dniem jest pani coraz słabsza, pani Albers – odpowiada pokojówka.

      – To ty chcesz mnie wpędzić do grobu, Nellie! – wyrzuca z siebie jej pani. Ale w tych słowach jest więcej jadu, niż na pierwszy rzut oka taka starucha potrafiłaby z siebie wypluć.

      – Oby Stwórca pani wybaczył, pani Albers, takie słowa, chociaż ja nic innego nie robię, jak tylko troszczę się o panią!

      Pokojówka jeszcze raz robi znak Stwórcy szerokim gestem od ramion do bioder.

      – Nikt cię o to nie prosił, Nellie.

      Pokojówka mamrocze coś pod nosem i wychodzi. Zjadaczka Grzechów stoi nieporuszona.

      – Nadal tam jesteś? – pyta starucha. – Tylko marnujesz swój czas. Możesz iść.

      – To, co niewidoczne, będzie zobaczone. To, co niesłyszane, będzie wysłuchane – odpowiada Zjadaczka Grzechów.

      – Ona myśli, że jestem czarownicą – przerywa jej kobieta. – Jestem stara i lubię czytać w obcych językach.

      Dobry początek jak na czarownicę – myślę. – Dodając do tego osiem ksiąg…

      Kobieta mówi dalej:

      – Nellie to głuptak. Jak usłyszy cudzoziemskie słowo, zaraz myśli, że to zaklęcia czarownicy. Widzi, że nie mam męża i koncypuje, że pewnie już jestem poślubiona Ewie – przerywa, żeby zakasłać. – Wolę własne towarzystwo i nie znoszę głupców. To jedyny pakt, jaki zawarłam. Moje grzechy są następujące: duma, skąpstwo, gniew, pożądanie dóbr bliźniego, oczernianie własnej służącej, próbowanie parzenia ze sobą zwierząt różnych gatunków, rozmyślne dopuszczenie do tego, aby gęś ukąsiła moją służącą.

      Spoglądam na moją towarzyszkę, ale ona tylko potakuje, jak gdyby te grzechy nie były czymś bardziej niezwykłym niż zapominanie o odmawianiu modlitw.

      Wszyscy znają pokarmy za bardziej zwyczajne grzechy po prostu z życia. Rodzice straszą dzieci: „Chyba nie chcesz, żebym położyła śledzia na twojej trumnie!”, kiedy dziecko jest nieposłuszne. Sąsiedzi plotkują o tym, za czyją sprawą zjadaczka grzechów będzie musiała zjeść rodzynki. I oczywiście są dziecięce wierszyki:

      Janek z Kasią poszli lasem

      Przynieść wiadro wody.

      Jaś w sadzawce znika szparko,

      Pływać nie potrafi.

      Został koszyk w rękach Kasi;

      Co tam było w tym koszyku,

      Żeby zjeść za Janka duszę?

      Kęsek