Ślady miasta. Lars Saabye Christensen

Читать онлайн.
Название Ślady miasta
Автор произведения Lars Saabye Christensen
Жанр Современная зарубежная литература
Серия Ślady miasta
Издательство Современная зарубежная литература
Год выпуска 0
isbn 9788308071410



Скачать книгу

kelnerów, kucharzy, pokojówki i barmana. Wszyscy z wyjątkiem barmana, któremu dokuczały uciśnięte nerwy w lewym przedramieniu, wydawali się w dobrej formie, w każdym razie nie dolegało im nic groźnego, co oznaczało, iż można się było spodziewać, że śmierć nie dosięgnie ich nazajutrz. Mimo to doktor Lund cieszyłby się, gdyby bardziej o siebie dbali. Część winy za ich stan ponosiła wojna. Utrzymuje się ona w organizmach, ostatni oporny okupant. Nie należy również bagatelizować niewłaściwej diety, złych nawyków i tytoniu. Pokój sprawia, że ludzie stają się nierozważni, na co zresztą zasłużyli sobie po pięciu chudych latach. Doktor nie chce nikogo osądzać. Człowiek zadowolony jest nierozważny. Człowiek zadowolony tyje. Ale tak dalej być nie powinno. Pokój również wymaga dyscypliny. Przed wojną doktor Lund siedem razy reprezentował Norwegię na międzynarodowych zawodach w biegu na czterysta metrów i nosi odznakę honorową Norweskiego Związku Lekkiej Atletyki. Doktor Per-Fredrik Lund jest lekarzem zakładowym w hotelu Bristol i raz do roku, w grudniu, przeprowadza badania pracowników. Został jeszcze tylko pianista. Jest nowy, podczas poprzednich badań go nie było. Nazywa się Enzo Zanetti i pochodzi z Włoch. Nieco przygarbiony ciemnowłosy mężczyzna właśnie siada. Płaszcz i kapelusz kładzie sobie na kolanach i chce zapalić papierosa. Doktor Lund unosi jednak rękę i pianista chowa paczkę z powrotem do kieszeni.

      – Przepraszam – mówi Enzo Zanetti.

      – Może pan palić na zewnątrz.

      – Powinienem rzucić.

      – Owszem, z tym się zgodzę.

      – Nie powinienem był w ogóle zaczynać.

      – Co do tego też jesteśmy zgodni. Ale proszę wszystko robić po kolei. Najpierw pan rzuci, a dopiero potem będzie pan pilnował, żeby znów nie zacząć.

      Doktor Lund mierzy ciśnienie i puls, osłuchuje. Sytuacja nie jest dobra. Na korzyść muzyka przemawia jedynie brak nadwagi. Właściwie jest za chudy. Można mu policzyć wszystkie żebra. To nie jest żadna zaleta, to także ślad wojny. Pokój to umiarkowanie. Pokój to złoty środek.

      – Czy pan się dobrze odżywia, panie Zanetti?

      – Mieszkam sam.

      – Rozumiem. Mimo wszystko powinien pan jeść zdrowo i regularnie.

      – Jem głównie nocą.

      Doktor Lund siada i notuje coś w papierach.

      – A w ogóle to jak pan trafił do Norwegii?

      Enzo Zanetti wzrusza ramionami i wygląda przez okno.

      – Byłem na tournée z orkiestrą jazzową. Właściwie mieliśmy jechać do Ameryki. Ale kiedy wojna wybuchła, zatrzymałem się tutaj, a orkiestra została rozwiązana.

      Mówi z przyjemnym, śpiewnym akcentem, niektóre słowa zdają się opadać i wznosić w zdaniach.

      – Dobrze się pan nauczył norweskiego – stwierdza doktor Lund.

      – To jak ćwiczenie nowego repertuaru. Nie znam jeszcze wszystkich nut.

      – Powinien pan się więcej ruszać.

      – Ma pan na myśli spacery?

      – Owszem. Albo bieganie, lekkie. Nie musi pan biegać szybko. Byleby płuca zaczęły pracować.

      – Próbowałem jeździć na nartach, ale cały czas się przewracałem. Nie urodziłem się z nartami na nogach.

      – Byleby tylko pozostawał pan w ruchu. Czy coś poza tym panu dokucza?

      – Goście.

      Doktor Lund wstaje ze śmiechem.

      – O, tak, w to wierzę.

      Życzą sobie nawzajem wesołych świąt. Enzo Zanetti zabiera płaszcz i szalik, wychodzi na białe ulice. Doktor Lund obserwuje go przez okno. Zanetti się zatrzymuje, osłonięty ciężarówką wyładowaną koksem, i zapala papierosa. Musi użyć do tego kilku zapałek. Pojawia się dyrektor Brun i staje obok doktora.

      – Czy mój sztab może dawać z siebie wszystko?

      – Myślę, że tak. Ale jeśli mam ich zbadać dokładniej, to powinni przyjść do mojego gabinetu.

      – No, to muszą sobie zamówić wizytę na własną rękę.

      – Jak sobie życzysz.

      – A mój pianista?

      – Trochę zmęczony.

      – Bardzo go tu cenimy. Przyciąga ludzi.

      – Jest samotny.

      – Taką diagnozę ja też potrafię postawić. Wszyscy muzycy rozrywkowi są samotni.

      Dyrektor Brun zdejmuje marynarkę i koszulę. Lekko czuć od niego potem. Woda po goleniu nie jest w stanie stłumić tego zapachu. Brzuch zwisa nad paskiem. Doktor Lund słucha i mierzy.

      – Poświęć urlop świąteczny rodzinie – mówi.

      – Jak to nazwałeś? Urlopem?

      – Nie jesteśmy już tacy młodzi.

      Na twarzy dyrektora Bruna nagle maluje się powaga.

      – Coś mi dolega?

      – Wszystko jest trochę za wysokie, stary przyjacielu. Ciśnienie, puls, waga. Tak samo jak w zeszłym roku.

      – Dobrze! A więc mogę od swoich pracowników wymagać tyle samo, ile wymagam od siebie?

      – Akurat w tej kwestii nie za bardzo się ze sobą zgadzamy.

      – Jak to?

      – Ja przebiegałem czterysta metrów w czterdzieści dziewięć i dziewięć. Od pacjentów nie wymagam takiego wyniku.

      – Tylko dlatego, że od czasu, kiedy biegałeś tak szybko, minęło już wiele lat, przyjacielu.

      Dyrektor Brun się ubiera. Doktor Lund pakuje swoją aparaturę. Kiedy znów spoglądają w okno, widzą, że Enzo Zanetti ciągle stoi na rogu i pali papierosa. Niskie słońce już nie grzeje. Ostre cienie rozciągają się daleko. Ludzie mijający pianistę spieszą z pełnymi siatkami w rękach i prezentami pod pachą. Niedługo wszystko będzie jak dawniej. Kilku młodych ludzi niesie narty na ramionach. Ich śmiech jest jak chmura unosząca się sponad wesołych twarzy.

      – Często popada w zadumę – mówi dyrektor Brun.

      – Może zacznie lepiej mówić po norwesku.

      – Ten jego akcent jest po prostu czarujący. Poza tym ma artystyczną duszę. W przeciwieństwie do nas.

      – I co to ma oznaczać?

      – Że ma głębokie przemyślenia, Perze-Fredriku.

      Dyrektor wręcza doktorowi kopertę z logo hotelu, premię świąteczną. W chwili gdy obaj mężczyźni znikają z okna na drugim piętrze, Enzo Zanetti podnosi głowę. Zamyka oczy. Myśli o kobietach. Myśli właśnie o nich. Musi wkrótce znaleźć sobie jakąś kobietę. Większość kobiet w Norwegii przez pewien czas chce, a potem nagle już nie chce. Dają mu mały palec, ale reszty już nie. Drożą się. Mógłby się przejść na Tollbugaten albo zadzwonić pod jeden z numerów, które dał mu barman, lecz tak nisko jeszcze nie upadł. Nie ma nic przyjemnego w płaceniu za przyjemność. Jeśli jednak wkrótce nie nadarzy mu się żadna okazja, to nie będzie innego wyjścia. Do domu za daleko. Nie zapomina o wysyłaniu pieniędzy, ale w te święta także nie zdąży tam pojechać. Enzo Zanetti żegna się znakiem krzyża, papieros ląduje w śniegu, a żar znika w czarnej dziurce. Enzo rusza w stronę Karl Johans gate, mijając świąteczne wystawy – wcale nie wprowadzają go w bardziej promienny nastrój, chociaż w sklepach wciąż najwięcej miejsca zajmują towary, których nie ma. Idzie dalej przez dziedziniec ratusza i zatrzymuje się na niemal całkiem wyludnionym placu Ratuszowym. Lubi tu przystanąć. Lubi obserwować pracę w stoczni, Zakładach Mechanicznych Aker. Lubi patrzeć na dźwigi z niebieskimi