Ślady miasta. Lars Saabye Christensen

Читать онлайн.
Название Ślady miasta
Автор произведения Lars Saabye Christensen
Жанр Современная зарубежная литература
Серия Ślady miasta
Издательство Современная зарубежная литература
Год выпуска 0
isbn 9788308071410



Скачать книгу

doktora i znów się czerwieni.

      – Nie. Już od dawna nie.

      – I nie moczy się w nocy?

      – Nic takiego nie zauważyłam. A oczywiście bym zauważyła.

      – Co pani myśli o tym, co on mówi?

      – Coś mu się musi śnić.

      – Najwyraźniej, pani Kristoffersen. To twardy chłopiec.

      – Naprawdę?

      – I dobrze. To się zawsze przydaje. To ja poprosiłem pielęgniarkę, żeby go trochę mocniej ukłuła.

      Maj się śmieje, zasłaniając usta ręką.

      – Ach, tak. Jesper dobrze to przyjął.

      – No właśnie. Zobaczymy, czy badanie krwi coś wykaże, ale zapewne wszystko będzie w normie. Nie musi się więc pani ani trochę niepokoić.

      – Nie muszę?

      – Nie, pani Kristoffersen. Jesper to dobry chłopiec. Ale czy mogę spytać o jego ojca? Jaka jest relacja między ojcem a synem?

      Maj spuszcza wzrok; wolałaby teraz myć podłogę.

      – Mój mąż dużo pracuje.

      – No tak, wszyscy mamy co robić.

      – Chodzi panu o coś szczególnego?

      – To ważne, aby syn miał dobre relacje z ojcem.

      – I takie ma.

      – To świetnie! Tak jak powiedziałem, niech się pani nie martwi. Bo wtedy Jesper też się martwi.

      – Ale z czego to się bierze? To spadanie, o którym on mówi.

      – To wrażliwy chłopiec, pani Kristoffersen.

      Maj ostrożnie podnosi głowę, nie bardzo rozumie.

      – To znaczy, że Jesper jest wrażliwy? Mówił pan, że jest twardy.

      – Jedno nie wyklucza drugiego.

      Doktor Lund otwiera jej drzwi. Jesper stoi już ubrany i ssie karmelka, którego dostał od pielęgniarki. Maj bierze go za rękę, a po drodze do domu, w sklepie rybnym na górze Kirkeveien, kupuje dorsza, pietruszkę i opakowanie majonezu. Jesper znów jest niespokojny. Nie może ustać nieruchomo na sklepowej posadzce w szachownicę. Szybko idą dalej. Wiatr najpierw wieje im w plecy. Nagle zaczyna dmuchać w twarz. Luty to kapryśny miesiąc. Potrafi się zmienić w mgnieniu oka. Oby tylko Jesper się nie rozchorował, i to teraz, kiedy jest zdrowy. Idzie pierwszy, lewą rękę ciągle trzyma zgiętą. Maj ledwie może dotrzymać mu kroku. Mimo to czuje się lekko, prawie beztrosko. Śmieje się na wietrze. Wreszcie są na klatce. Jesper wchodzi na górę po dwa stopnie. Zatrzymuje się przy drzwiach ich mieszkania. Jeszcze nie skończył jeść karmelka. Maj głaszcze go po policzku.

      – Pójdziemy najpierw do pani Vik i powiemy, że wszystko jest w porządku.

      Jesper odwraca się tyłem.

      – Nie chcesz?

      Jesper nie odpowiada.

      – Chcesz siusiu?

      Jesper jednak zmienia zdanie i idzie z Maj na drugie piętro. Maj naciska dzwonek. Czekają. Pani Vik wreszcie otwiera, ale tylko uchyla drzwi. Włosy ma nawinięte na wałki.

      – Co się stało?

      – Przeszkadzamy? Wybierasz się na przyjęcie?

      – Co się stało? – powtarza.

      Maj wypycha syna przed siebie.

      – Ty powiedz, Jesper.

      Chłopiec przez chwilę milczy. W końcu spuszcza głowę, bierze oddech i wypluwa karmelka. Cukierek ląduje tuż przy polakierowanych paznokciach u stóp pani Vik, która głośno krzyczy ze zdumienia, podobnie jak Maj. Jesper się wyrywa i odchodzi. Kobiety patrzą na siebie.

      – Co miał mi powiedzieć? – pyta pani Vik.

      Maj dwoma palcami podnosi cukierek.

      – Że jest wrażliwy.

      – Wrażliwy?

      – Tak. Doktor Lund powiedział, że jest zdrowy i wrażliwy.

      W tej samej chwili dzwoni telefon. Pani Vik, zdenerwowana, puszcza drzwi. Zatrzaskują się. Maj chce już odejść, zejść do Jespera, ale pani Vik zaraz otwiera drzwi ponownie.

      – To do ciebie. Odbierz, a ja w tym czasie poszukam Jespera.

      Maj wchodzi do przedpokoju, w którym pachnie perfumami, i bierze słuchawkę. To Ewald.

      – Maj? Możliwe, że wrócę dziś późno do domu.

      – Dlaczego?

      Ewald ścisza głos.

      – Dlatego że mam iść do kierownictwa i przedstawić swoje plany. Rudjord zebrał całą górę.

      – Mam nadzieję, że dobrze sobie poradzisz.

      Jego głos znów się wznosi.

      – Oczywiście, że sobie poradzę. Nie czekaj na mnie z obiadem.

      – O, nie! A ja specjalnie zrobiłam zakupy na twoje ulubione danie.

      – Nie mam na to wpływu. Ja…

      – Chwileczkę, Ewaldzie. Pani Vik chce, zdaje się…

      Maj przyciska słuchawkę do piersi, patrzy na sąsiadkę i z trudem powstrzymuje się od śmiechu. Pani Vik stoi w drzwiach i sprawia wrażenie jeszcze bardziej wzburzonej. Jedna z lokówek we włosach puściła.

      – Nie mogę znaleźć Jespera!

      – Nie ma go na dole?

      – Zniknął. Napluł na mnie!

      Maj znów przykłada słuchawkę do ucha, trzymając ją obydwiema rękami.

      – Muszę kończyć.

      – Nie życzysz mi powodzenia?

      – Oczywiście, Ewaldzie, życzę ci powodzenia. Jesteś taki zdolny. Tylko nie zahaczaj dzisiaj do Bristolu.

      – Mówi się: nie zahaczaj o Bristol. Nie do.

      – Obiecujesz?

      – Jasne, jasne.

      Ewald przez kilka sekund stoi ze słuchawką w ręku, zanim ją odwiesza i zapala papierosa. Nie rozumie, dlaczego Maj musi go przyprawiać o wyrzuty sumienia. „Specjalnie zrobiłam zakupy na twoje ulubione danie”. Przecież prawdopodobnie i tak nie wie, jakie jest jego ulubione danie, bo on ciągle powtarza, że lubi wszystko, co ona ugotuje. Zaraz jednak Ewald ma kolejny przypływ wyrzutów sumienia, ponieważ jest wobec Maj niesprawiedliwy. Przecież żona chce dobrze, a on nie może się teraz denerwować. Wrzuca papierosa do filiżanki z niedopitą kawą i podchodzi do swojego biurka w pracowni. Czy ma zabrać ze sobą szkice? Zostawia je. Koledzy siedzą pochyleni pod lampami i nie podnoszą głów. Czy zdjąć biały fartuch i stawić się w garniturze? Nie, powinien znać swoje miejsce. Porządkuje ołówki w kieszonce na piersi. O pierwszej idzie do gabinetu szefa. Panna Bryn otwiera drzwi. Rudjord wstaje zza biurka i przywołuje go bliżej. Siadają. Nie ma nikogo oprócz nich.

      – Miejmy nadzieję, że ratusz będzie gotowy na całą tę hecę – mówi Ewald.

      Rudjord się śmieje i kładzie na biurku francuskie papierosy.

      – My i tak musimy robić swoje. Byłeś już na jakimś zebraniu Czerwonego Krzyża?

      Ewald się rozgląda.

      – Nikt więcej nie przyjdzie?

      – Będziemy tylko my dwaj.

      – Nie, nie byłem. Jeszcze nie. Ale niedługo będzie walne zgromadzenie i wtedy…

      Rudjord podaje mu paczkę. Ewald wydłubuje papierosa.