Rebel Fleet. Tom 4. Flota Ziemi. B.V. Larson

Читать онлайн.
Название Rebel Fleet. Tom 4. Flota Ziemi
Автор произведения B.V. Larson
Жанр Зарубежная фантастика
Серия
Издательство Зарубежная фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-66375-12-3



Скачать книгу

Więc przy każdym jego użyciu istnieje zagrożenie, że coś pójdzie nie tak?

      – Tak – przyznał.

      – Jak duże?

      Abrams wzruszył ramionami, strzelając oczami na boki.

      – Trudno powiedzieć. Ale na pewno jeden skok byłby bezpieczniejszy od dwóch.

      Nabrałem powietrza, a potem je wypuściłem.

      – Przekonałeś mnie. Zrobimy to jednym skokiem.

      – Co? Nie, nie, Blake, nie to miałem na myśli. Chodziło mi o pojedynczy skok, który wykonamy, kiedy ta wojskowa przygoda się skończy. Przecież kiedyś trzeba wrócić do domu.

      – Zgadza się. Ale najpierw trzeba wykonać misję. Czy ci się to podoba, czy nie, ocalimy Terrapin, Abrams. Jeśli masz problemy techniczne, najlepiej, żebyś skupił się na naprawie kluczowych systemów, jak choćby silników. Później może nie być okazji.

      Przez chwilę ignorowałem jego sapnięcia i protesty. Miałem gdzieś, co mówi, a zresztą i tak przestałem go słuchać.

      – Doktorze – powiedziałem, kiedy trochę ochłonął – pora działać. Albo zginiemy, albo nie… ale w każdym razie nie będziemy dłużej siedzieć z założonymi rękami. A teraz zadbaj o to, żeby się udało. Rób, co musisz.

      Pokiwał głową, robiąc taką minę, jakby się pochorował.

      10

      Po kilku godzinach zrezygnowany Abrams dał sygnał, że skończył. Napęd nadświetlny był tak gotowy, jak tylko mógł być.

      W tym czasie dowiedziałem się kilku rzeczy, które bynajmniej mnie nie uspokoiły. Do tej pory byłem przekonany, że Abrams zainstalował nowy, znacznie lepszy silnik generujący wyrwy czasoprzestrzenne. A jeśli nie, to przynajmniej przebudował albo w inny sposób usprawnił stary.

      Nic bardziej mylnego. System korzystał dokładnie z tego samego sprzętu, który tak bardzo dał nam w kość, gdy mieliśmy do czynienia z Fexem mniej więcej rok temu. O ile mogłem się zorientować, jedyna zmiana sprowadzała się do dużej aktualizacji oprogramowania.

      – Łatka systemowa? – zapytał Dalton oburzonym głosem. – Jak w smartfonie? Taka, co truje dupę, żeby ją zainstalować, a jak już się zgodzę, może mi popsuć telefon?

      – Właśnie taka – powiedziałem. – Miejmy nadzieję, że umiejętności programistyczne Abramsa się polepszyły.

      Obsada mostka pomarudziła i wróciła na stanowiska. Przynajmniej teraz otaczało mnie więcej znajomych twarzy. Hagen nadal rozstawiał wszystkich po kątach, choć parę godzin temu kazałem mu zrobić sobie przerwę. Przecież będzie musiał przejąć nocną zmianę, kiedy pójdę spać. Mimo wszystko nie wyszedł, a ja go nie zmusiłem. Obaj wiedzieliśmy, że najbliższy skok może być naszym ostatnim. Jeśli napęd nawali… cóż, nie będzie miało znaczenia, czy jest Hagen jest wyspany, czy nie.

      Do obsady mostka dołączyli Samson, Dalton i Mia. Byli moimi najbardziej zaufanymi ludźmi, a w takim momencie chciałem mieć pod ręką najlepszych z najlepszych.

      Odwracając dziób okrętu od centralnej gwiazdy, daliśmy znać Urghowi. Nadał sygnał, że przyjął wiadomość, choć nie popiera pomysłu. Wiedziałem, że nadal marzyła mu się donkiszotowska szarża na oblężoną planetę. Trudno. Ja wolałem zrobić coś użytecznego.

      – Abrams – nadałem przez syma – aktywuj napęd nadświetlny.

      – Uruchamiam generatory… Spodziewajcie się zaburzeń grawitacji.

      Zmarszczyłem brwi.

      – Co takiego? Czemu…?

      Urwałem, bo mój żołądek fiknął bolesnego koziołka.

      – Ja pierdolę! – jęknął Dalton. – Znowu to samo!

      Więcej nie zdołał z siebie wydusić, bo fale grawitacyjne przetoczyły się po naszych ciałach i kadłubie okrętów, a nam było zbyt niedobrze, żeby mówić.

      Po chwili przed dziobem otworzyła się wyrwa. Na szczęście okręt był w ruchu i leciał we właściwą stronę. Wsunęliśmy się w migoczący fuksją i pomarańczem portal, a potem zniknęliśmy w niebycie.

      Wyłoniliśmy się po niecałej sekundzie. Znaleźliśmy się w innym miejscu, choć niedaleko punktu, w którym rozpoczęliśmy podróż. Prawdę mówiąc, w pierwszej chwili odniosłem wrażenie, że wcale się nie przemieściliśmy.

      Otaczały nas odłamki brudnego lodu i wirujące asteroidy. Przyjrzałem się pierwszym danym z czujników. Wkrótce do systemu spłynęło dość informacji, żebym mógł rozejrzeć się swoją ulepszoną percepcją, uzyskując spójny obraz. Ruchem ręki posłałem ten obraz na centralny wyświetlacz.

      Nie dalej niż dwadzieścia tysięcy kilometrów za naszą rufą poruszył się holownik. Uśmiechnąłem się.

      – Abramsowi się udało – powiedziałem, a potem zrzygałem się na pokład.

      Kilka osób zrobiło to samo. Dalton odwrócił się do mnie, cały zielony na twarzy, z opuchniętym i przekrwionym okiem.

      – Czemu musiał nam znowu wykręcić bebechy jak za dawnych czasów? – zapytał.

      Wzruszyłem ramionami.

      – Dałem mu wolną rękę. Może zdjął ograniczniki? Zresztą nieważne, dotarliśmy w jednym kawałku. A teraz, pilocie, zawracamy. Główne działa na tamten holownik.

      Dalton wrócił za stery i przytulił ekrany, jakby miał zaraz zsunąć się z krzesła – ale nie spadł.

      Holownik długo nie przeczuwał, jaki los go czeka – do momentu, gdy byliśmy bardzo blisko. Wtedy zawirował i rzucił się do ucieczki. Mia wykazała się instynktem drapieżcy. Uciekająca zwierzyna – ten widok zawsze wypełniał koci umysł żądzą mordu, a ona nie była wyjątkiem. Już pierwszy strzał przeciął statek na pół. Holownik skonał wraz z całą załogą w kuli gazów i odłamków metalu.

      – Zidentyfikowano drugi cel – oznajmiła komandor Lang­ston. – Już ucieka, sir.

      – Da radę?

      Lang­ston odpowiedziała po chwili:

      – Nie. Już po nim. Jest szybszy, ale to nie okręt wojenny, a znajduje się w zasięgu.

      – Mia, zniszcz go.

      – Chwileczkę, kapitanie – powiedziała Lang­ston.

      Uniosłem rękę, dając Mii znak, żeby się wstrzymała. Moja dziewczyna syknęła ze zniecierpliwieniem. Chciała znów zabijać. Poczuła smak krwi i jeszcze się nie nasyciła.

      – O co chodzi, Lang­ston? Załoga próbuje się poddać?

      – Nie, sir. Ale nawet nie daliśmy im szansy…

      Machnąłem ręką.

      – To jednostka Fexa. Od miesięcy zrzucają kamienie i komety na planetę pełną cywilów. Gdyby choć jeden głaz przedarł się przez tarcze, zabiłby miliony osób. Co więcej, to nie wojna obronna albo odpowiedź na prowokację, tylko próba podboju. Słowem: nie zamierzam ograniczać strat wśród tych jednostek, czy są załogowe, czy bezzałogowe.

      Komandor zbladła i odwróciła się do swojej konsoli.

      – Zrozumiałam, kapitanie.

      – Mia, ognia.

      – Najwyższa pora – wymamrotała. Nasze uzbrojenie znów zagrzmiało.

      Po chwili drugi stateczek wirował w przestrzeni, zmieniony w pozbawioną życia, zamarzającą