Rebel Fleet. Tom 4. Flota Ziemi. B.V. Larson

Читать онлайн.
Название Rebel Fleet. Tom 4. Flota Ziemi
Автор произведения B.V. Larson
Жанр Зарубежная фантастика
Серия
Издательство Зарубежная фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-66375-12-3



Скачать книгу

Skontaktował się głównie po to, żebym stracił w oczach Terrapinian. Jeśli uwierzą, że bezpodstawnie odrzucam propozycję Fexa, uznają, że to ja stanowię problem, i przestaną mi ufać.

      Hagen zrobił zdenerwowaną minę.

      – Chyba nie sądzi pan, że żółwie otworzą do nas ogień, prawda?

      – Nie. Po prostu nie kiwną palcem i pozwolą, żebyśmy samotnie stanęli do walki z flotą Fexa.

      – Niedobrze…

      – Nic nie odpowiesz, Blake? – zapytał nagle Fex. – Popsuły ci się nadajniki? A może boisz się rozmawiać?

      – A to skurwiel – syknąłem, dając znak Changowi, żeby wznowił transmisję. – Przepraszam za zwłokę, Fex! – powiedziałem. – Po prostu otrzymałem kolejny raport o twojej nowej technologii.

      Pogwizdując, udałem, że czytam coś ze zwoju komputerowego. Hagen zajrzał mi przez ramię i spojrzał z lekką konsternacją na pusty zwój, ale miał dość rozsądku, żeby nie pytać, co wyprawiam. Przywykł już do mojego stylu dowodzenia.

      Fex zmrużył oczy jak kot, którego ktoś nagle oblał wodą.

      – Nowej technologii? – warknął. – O czym ty mówisz?

      Przez chwilę podziwiałem pustą stronę, po czym zwinąłem papier w rulon i z namaszczeniem wręczyłem go Hagenowi.

      – Proszę to schować do sejfu – poleciłem.

      Hagen odszedł, niosąc zwój ostrożnie jak klejnoty koronne.

      Odwróciłem się do Fexa, kręcąc głową i klaszcząc powoli.

      – Muszę ci to przyznać, staruszku. Umiesz robić sobie potężnych wrogów. Zdajesz sobie sprawę, ilu groźnych kosmitów chce, żebyśmy im teraz pomogli? Widzą, że wysadzamy parę holowników i już myślą, że trzymamy cię za gardło.

      – Blake – powiedział sztywno Fex – ty chyba oszalałeś. Nie mamy żadnej nowej technologii ani wrogów wśród obcych…

      W tym momencie ktoś odepchnął Fexa. Do kamery zajrzała mniejsza postać – nikt inny, jak doktor Shug, jakiś czas temu mianowany sekretarzem.

      Shug również należał do naczelnych. Był sporo mniejszy od Fexa, ale nie ustępował mu przebiegłością. Prawdę mówiąc, był geniuszem.

      – Blake – odezwał się – mówi sekretarz Shug. Rozkazuję ci, jako oficerowi Floty Rebeliantów, żebyś przestał rzucać przypadkowe stwierdzenia. Jeśli kontaktowałeś się z Imperium…

      Dawno temu odkryłem, że jednym z najprostszych sposobów na wyciśnięcie z kogoś tajemnicy jest udawanie, że już się ją zna. Wówczas rozmówca opuszcza gardę i mówi swobodniej. Jeśli blefuje się dostatecznie wprawnie, można uzyskać kluczowe wskazówki. Zresztą przeciwnik mógł nawet niechcący wyjawić całą prawdę.

      – Nie tylko z Imperium – powiedziałem. – Odwiedzili mnie Nomadzi, nie więcej niż godzinę temu. Wasze posunięcia są im dobrze znane. Chcą was powstrzymać.

      Oczywiście w żaden sposób nie kontaktowałem się z Imperium. Co więcej, sam fakt, że Shug wspomniał o nich zamiast o Nomadach był niepokojący.

      A co, jeśli te małpy naprawdę opracowały nową technologię? Coś na tyle dobrego, że przykuło uwagę zarówno Imperium, jak i Nomadów?

      Mój umysł wypełniały setki rozbieganych myśli, a każda stawała się bardziej sensowna przy założeniu, że we wszystko zamieszany był Shug. To wielki naukowiec, geniusz pokroju Abramsa, ale dysponujący znacznie większą wiedzą i nieporównywalnie groźniejszy. Właśnie po kimś takim spodziewałbym odkrycia, które wstrząśnie Galaktyką.

      A skoro poleciał z Fexem… Cóż, może naprawdę dokonał wielkiego przełomu, choć jak dotąd nie zetknąłem się z dowodami na poparcie tej tezy.

      – Blake – powiedział Shug, stając między kamerą a poirytowanym Fexem – ta sprawa sięga dalej niż sprzeczki paru żałosnych planet, jak ta tutaj. Musimy porozmawiać na osobności. Musimy wiedzieć kilka rzeczy.

      Przez chwilę myślałem.

      – Nie wydaje mi się. Flota Ziemi przybyła, żeby pomóc Terrapinianom odeprzeć najeźdźcę. A ty, niestety, jesteś powiązany z flotą najeźdźców.

      Shug rozchylił wargi, odsłaniając garnitur wielkich, kwadratowych zębów. U jego gatunku to nie była groźba, tylko oznaka stresu i głębokiego namysłu.

      – To nonsens – oznajmił Fex, spoglądając znad ramienia sporo niższego Shuga. – Ty się nie liczysz, Blake. „Flota Ziemi”, dobre sobie! Widzę jeden terrapiniański krążownik i jeden ziemski okręt. Mamy was na oku, odkąd się pojawiliście, i nie obchodzą mnie twoje blefy. Nie dzisiaj.

      – Doprawdy? – zapytałem niewinnie. – Nadal nie macie czujników, które potrafiłyby wykryć fazowce? Nawet nasze nowe, większe jednostki? Jestem niemal rozczarowany. Myślałem, że… Zresztą nieważne. Widocznie rozwój technologii w jednej dziedzinie nie oznacza, że nadążacie za nami pod każdym względem.

      Wzrok Hagena ześlizgnął się na mnie, a potem znów skupił na małpach na ekranie. Moi rozmówcy z każdym słowem stawali się coraz bardziej niespokojni. Moje aluzje i niedopowiedzenia napełniały ich strachem.

      Rzecz jasna, na to właśnie liczyłem.

      – Dobra, Blake – powiedział Fex. – Jeśli się nie poddasz i nie pozwolisz nam wejść na pokład, mamy impas.

      Shug znów się wtrącił:

      – Admirale Fex, to sprawa cywilna. Moja władza jest nadrzędna i…

      Fex wycelował we mnie swój długi, owłosiony palec nad głową Shuga.

      – Nie słyszałeś Blake’a? Powiedział wprost, że Terrapinianie to jego sprzymierzeńcy i że ściśle rzecz biorąc, jesteśmy w stanie wojny. Flota Rebeliantów jako całość nie jest obecnie zmobilizowana, więc nie masz władzy nade mną i moim okrętem.

      Shug wyglądał na pogodzonego z losem. Kiwnął głową i zwrócił się do mnie:

      – Blake, nie umieraj za te gady. Jesteś zbyt dobrym dowódcą. Możliwe, że już niedługo nam się przydasz. Nam, czyli Flocie Rebeliantów.

      Po raz pierwszy wziąłem słowa Shuga na poważnie. Sytuacja była dziwna i dramatyczna.

      Relacje między różnymi gatunkami rebelianckich Kherów były złożone i ulegały ciągłym zmianom. Przypominaliśmy dalekich krewnych, którzy zjeżdżają się na święta tylko po to, żeby żreć się jak psy… a którzy jednak, motywowani tradycją i strachem, potrafią się zjednoczyć wobec zewnętrznego zagrożenia.

      To był trudny moment. Czułem się rozdarty. Kiedy do gry wchodzili Nomadzi albo imperialni Kherowie, ja, Fex, Shug i Terrapinianie stawaliśmy się braćmi. Ale czy coś podobnego miało miejsce teraz? A może tamci kopali głębiej, żeby mnie podejść – tak samo, jak ja planowałem podejść ich? Nie umiałem tego stwierdzić.

      – Rozważę twoje słowa, sekretarzu Shug – odpowiedziałem wreszcie. – Bez odbioru.

      Kiedy zamknięto kanał, siedziałem w fotelu, pogrążony w myślach, ze wzrokiem wbitym w podłogę.

      – Kapitanie? – odezwał się Hagen po kilkunastu długich sekundach. – Co pan rozkaże?

      – Myślę. Co robi wróg?

      – Zacieśnia szyk. Formacja klina.

      Wreszcie podniosłem wzrok. Nasze spojrzenia spotkały się.

      – Skoczą?

      –