Poznański Czerwiec 1956. Отсутствует

Читать онлайн.
Название Poznański Czerwiec 1956
Автор произведения Отсутствует
Жанр История
Серия
Издательство История
Год выпуска 0
isbn 978-83-7768-154-1



Скачать книгу

chirurdzy w poznańskich szpitalach operowali. Asystowali im laryngolodzy i interniści. Szpital „frontowy” im. Raszei był raz po raz ostrzeliwany. O. Antoni Wiśniewski, dominikanin, bez przerwy sprawował posługę religijną, wspomagając rannych i umierających.

      Samolot typu „Jak” ostrzelał dużą grupę ludzi stojących przed Szpitalem im. Strusia (ul. Walki Młodych).

      Godzina 15.00–15.30. Strzelanina w dużej części miasta. Czołgi urządzały rajdy różnymi ulicami, ostrzeliwując z karabinów maszynowych miejsca, skąd padły strzały. Poza grozą atmosfery bitwy efekt był znikomy. Strzelcy byli przeważnie na dachach, ukrywali się za osłonami, za kominami, w końcu zmieniali stanowiska. Z wieżyczki Collegium Minus uparcie padały pociski na pl. Stalina, kierowane do milicjantów i wojska. Przy ul. Grunwaldzkiej 15 ze stojącej tam ciężarówki rozdawano broń i amunicję.

      Na ul. Świerczewskiego, po stronie kina „Bałtyk”, pojawił się czołg. Strzelał. Znajdujący się w grupce młodzieży chłopiec schował się pod stojącą przy krawężniku ciężarówkę. Czołg na nią najechał i zmiażdżył. Tym chłopcem okazał się 15-letni Leon Kluj, którego następnego dnia rodzice znaleźli w kostnicy. Ojciec poszedł potem na miejsce wypadku i znalazł but syna – smutny dokument określający miejsce tragedii.

      Przy moście Teatralnym stały dwa czołgi i oddział żołnierzy, którzy tarasowali przejazd i przejście w ul. Dąbrowskiego. Obok przewrócony tramwaj nr 7.

      Miasto powoli pustoszało. Już nie wiadomo, kto do kogo i skąd strzelał. Po mieście, mimo takiej masy wojska, przemykały uzbrojone grupy demonstrantów. Próba rozbrojenia żołnierzy przy ul. Solnej. Nowa kolumna czołgów przejechała ul. Poznańską, gdzie wciąż jeszcze były czynne silnie obsadzone stanowiska ogniowe pod nr 58 i w willi pod nr 49.

      Rozbrojono VIII Komisariat MO przy ul. Grunwaldzkiej. Zabrano 19 jednostek broni z amunicją.

      W godzinach popołudniowych powrócili samolotem z Moskwy do Warszawy delegaci Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego, którzy tego dnia wczesnym rankiem wylecieli do Moskwy i już na miejscu dowiedzieli się od przewodniczącego Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego ZSRR, gen. Iwana Sierowa, o wydarzeniach w Poznaniu. W Warszawie udali się na rozpoczęte o godzinie 22 posiedzenie Biura Politycznego KC PZPR, gdzie zastępca przewodniczącego Komitetu Bezpieczeństwa, Witold Sienkiewicz, przedstawił informację o wydarzeniach i sytuacji w Poznaniu. J. Ptasiński pisze: „Zapadła też decyzja, abym natychmiast udał się do Poznania, na miejscu zorientował się w rozwoju sytuacji i podjął odpowiednie czynności dla wyjaśnienia przyczyn i przebiegu wydarzeń”.

      Godzina 15.30–16.00. Rozbrojono V Komisariat MO przy ul. Krzyżowej na Wildzie. Zabrano 29 jednostek broni i 299 sztuk amunicji. Przed VI Komisariat MO na Dębcu zajechały dwie grupy demonstrantów na dwóch ciężarówkach. Milicjanci stawili opór. Walki z nimi nie podjęto.

      Poza komisariatami milicji szukano broni także w studiach wojskowych wyższych uczelni. Przeważnie była tam jednak tylko broń ćwiczebna, nienadająca się do strzelania.

      Duży oddział wojska pacyfikował okolicę skrzyżowania ulic Kochanowskiego i Poznańskiej. Osobom podejrzanym żołnierze odbierali dowody osobiste, legitymacje i kazali iść do domu. Strzelanina nieco osłabła. Nad miastem intensywnie krążyły samoloty.

      Barykada na ul. Dąbrowskiego i stanowiska w ZUS wciąż czynne. Pojedyncze strzały padały z okien mieszkań i z dachów. Trudno wytłumaczyć, jak rozpoznawali się ci strzelcy, ludzie z obu walczących stron. Padali zabici i ranni na ulicach Mylnej, Prusa, Reja, Dąbrowskiego, nawet na pl. Wielkopolskim, na ul. Ostroroga i Starym Rynku. Pod szczególnie intensywnym ostrzałem znalazły się pewne odcinki ul. Roosevelta, most Teatralny, Kaponiera i most Dworcowy.

      Zza przewróconego tramwaju przed Ubezpieczalnią przy ul. Dąbrowskiego próbował strzelać do UBP jakiś chłopak, który nie bardzo umiał obchodzić się z bronią. Podszedł do niego młody oficer, wziął od niego karabin i sam strzelał. Obok strzelał także Roman Nowak, ten, który wcześniej kierował likwidacją zagłuszalni. Raptem około godziny 16 kilka serii z automatu zraniło ciężko obu strzelców: Nowak został ranny w obie nogi i klatkę piersiową, oficer w głowę i obie ręce. Inni, którzy też tam byli, przeszli na VI piętro gmachu ZUS.

      Oddział około trzydziestu podchorążych otworzył ogień spod gmachu Szpitala im. Raszei do ludzi ukrywających się za kępą krzewów. Mężczyzna (lat około 40 – blondyn, wysoki, w beżowym garniturze) biegł ku strzelającym, wołając: „Tu są kobiety i dzieci!”. Padł na środku ulicy po serii w brzuch.

      Do akcji weszły samochody opancerzone. Żołnierze strzelali w górę, oficer strzelał z pistoletu do ludzi. Na narożniku ulic Mickiewicza i Dąbrowskiego padł mężczyzna ranny w głowę.

      Wyjazd dywizji wchodzących w skład II Korpusu Armijnego z poligonu w Wędrzynie i Sulęcinie ku Poznaniowi. Korpus zatrzymał się na dalekich peryferiach Poznania. „Jeszcze na dalekich przedmieściach miasta ludzie podbiegali do nas i krzyczeli, abyśmy tylko nie strzelali do ludzi…” – wspomina jeden z uczestników tej akcji.

      Godzina 16.00–17.00. W garażach UBP grupa żołnierzy z nieznanym cywilem (lat 30–40) zawołała przechodzące pielęgniarki Aleksandrę Kozłowską i Joannę Janke do rannego. Był nim przywiązany do krzesła stojącego w dyspozytorni martwy Romek Strzałkowski – sztywny już. Z trudem dało się go ułożyć na noszach. Widocznie został zastrzelony przed paru godzinami.

      Z dachu hali targowej przy ul. Roosevelta karabiny maszynowe strzelały do ludzi idących w kierunku dworca. Ruch pieszy przeniósł się na teren obniżonych w tym miejscu torów kolejowych, chronionych nasypem ul. Roosevelta. Ostrzał budynku przy ul. Reja i samej ulicy z okien budynku przy ul. Kochanowskiego 11. Na narożniku ulic Zwierzynieckiej i Mickiewicza wciąż rozdawano cywilom broń z samochodu ciężarowego. Przy budynku Polskiego Radia u zbiegu ulic Matejki i Berwińskiego stały czołgi i trochę wojska w ciężarówce. W parku Kasprzaka jakiś oddział wojska.

      W Szpitalu im. Raszei przyjęli wezwanie o pomoc lekarską z gmachu UBP. Wyszli zatem w białych fartuchach dr H. Karoń, dr [B.] Śliwiński i pielęgniarka oddziałowa A. Banasiak. Poprzez wciąż ostrzeliwane ulice doszli do gmachu UBP. Wewnątrz zastali widok niezwykły: na korytarzach i schodach wielu młodych ludzi z różną bronią siedzących pod ścianami; w hallu bez okien gromada kobiet i dzieci na podłodze – uciekinierzy przed tłumem z pobliskich mieszkań funkcjonariuszy UBP. Lekarze udzielili pomocy kilku potrzebującym. Na drugim piętrze ranny rykoszetem młody człowiek. Na poddaszu zwłoki – wlot kuli w samym środku czoła. Jeden z wyższych funkcjonariuszy UBP przyznał wobec pielęgniarki, że musieli zacząć strzelać, gdyż tłum mógł sforsować drzwi. Lekarze i pielęgniarka przeprowadzili rannego z gmachu UBP, osłaniając go przed agresywnym i szyderczym tłumem.

      Butelki z benzyną rzucano na przejeżdżające pojazdy. Na ulicach ludzi coraz mniej. Najwięcej na ul. Dąbrowskiego, przeważnie młodych. Wśród nich zapewne znajdowało się wielu agentów UBP. Fotografowali. Na wielu domach ślady pocisków. Wiele wybitych szyb. Przejeżdżające wojskowe samochody rzucały granaty z gazem łzawiącym. Na ul. Młyńskiej spokój – bramy więzienia zamknięte.

      Na ul. Dąbrowskiego, niedaleko ul. Kochanowskiego, dużo ludzi. Gdy nadjechały czołgi, tłum zaczął uciekać. Czołgi stanęły. Z dwóch wyszła załoga, trzeci strzelał. Stojący pod murem elektromonter ZNTK, 42-letni Roman Jankowski, osunął się. Do padającego przyskoczyła jego 18-letnia córka Janina i trzymając go przez całą drogę w karetce pogotowia na rękach, dojechała z nim do Szpitala św. Józefa (dziś im. Krysiewicza). Jankowskiego wniesiono na salę operacyjną. Już nie żył. Janina biegła później środkiem ul. Półwiejskiej, krzycząc przeraźliwie: „Zabili mi ojca!”.

      Ulicą Towarową