Poznański Czerwiec 1956. Отсутствует

Читать онлайн.
Название Poznański Czerwiec 1956
Автор произведения Отсутствует
Жанр История
Серия
Издательство История
Год выпуска 0
isbn 978-83-7768-154-1



Скачать книгу

i daleko mu do rezygnacji. Stanisław Matyja, do którego dochodziły odgłosy bitwy, leżał na murawie na pl. Stalina. Był rozczarowany rozwojem wypadków. Wrócił do ZISPO. Tam przebrał się w szatni i poszedł do domu.

      Nad wszystkimi jednostkami wojskowymi działającymi w mieście objął komendę dowódca 10. pułku KBW, ppłk J. Lipiński. Wydał rozkaz użycia broni przez żołnierzy.

      Oddział wojska z karabinami (około 40 żołnierzy) szedł gęsiego ul. Mickiewicza od strony ul. Dąbrowskiego i raz po raz strzelał do manifestantów. Dowódca oddziału polecił pozamykać w szpitalu wszystkie okna, nie zbliżać się do okien oraz ogłosił zakaz gromadzenia się ludzi w grupy większe niż dwuosobowe. Oficer rozpędził gromadkę dzieci lat 8–12 słowami: „Rozejść się, bo będę strzelał. Takie są rozkazy – strzelać do każdej grupy osób”. Interweniowała pielęgniarka Aleksandra Banasiak.

      Na ul. Dąbrowskiego zdemaskowano i pobito funkcjonariusza UBP Stanisława Porodzyńskiego, lat 31, zadając mu rany cięte głowy i twarzy. Odwieziony do szpitala MSW jako drugi ranny w tym szpitalu (nr ks. gł. 1240) przebywał tam do 18 sierpnia 1956.

      Ulicą Roosevelta, obok kina „Bałtyk”, szedł w kierunku Międzynarodowych Targów Poznańskich pochód z pokrwawionym sztandarem. Z tym sztandarem siedziała poprzednio na skrzyżowaniu przy moście Teatralnym zszokowana Maria Kapturska, która uczestniczyła tam w budowaniu barykady. Pochód wkroczył na teren Targów od strony ul. Grunwaldzkiej i wyszedł głównym wejściem z terenów targowych – przy moście Dworcowym. Na stoiskach niczego nie zniszczono i żaden z eksponatów nie zginął.

      Na ul. Krasińskiego za murkiem domu przyległego do garaży UBP zajęło stanowiska kilku uzbrojonych cywilów. Stąd mieli możliwość ostrzeliwania dużej części gmachu UBP. Uzbrojeni cywile zajęli także stanowiska w żłobku UBP przy ul. Krasińskiego.

      Godzina 13.00–13.30. Ulicą Poznańską od strony ul. Libelta nadjechały dalsze trzy czołgi. Opanowali je demonstranci. Pierwszy czołg niesprawnie obsługiwany kręcił się w kółko i oparł się w końcu o latarnię. Tak został. Drugi podjechał pod gmach UBP i strzelał z karabinu maszynowego stale w to samo miejsce: około pół metra nad głównymi drzwiami do gmachu. Trzeci czołg odjechał.

      Rabunek „konsumu” UBP na rogu ulic Dąbrowskiego i Kochanowskiego. Demolowano i grabiono także mieszkania pracowników UBP. Według informacji milicyjnych takich mieszkań obrabowano 24. W jednym z nich przy ul. Kochanowskiego 2 m. 15 ciężko pobito zastanego tam funkcjonariusza Henryka Hałubowskiego.

      Z drugiej bramy poniżej gmachu UBP sanitariusz wyprowadził pobitego funkcjonariusza „bezpieczeństwa”. Stojący w pobliżu bili osłaniającego go sanitariusza. Z opresji wyratowała ich nadeszła ze szpitala pomoc.

      Biuro przepustek UBP, mieszczące się w budynku nr 3 ul. Kochanowskiego, już wcześniej częściowo zajętym przez demonstrantów, teraz zostało także opanowane przez strzelców, którzy stąd mieli ułatwiony ostrzał południowej ściany gmachu Urzędu. Za węgłem domu nr 3, który ma kształt baszty, czaiły się grupy cywilów. Kolejno wybiegali stamtąd młodzi ludzie z butelkami benzyny i wrzucali je do okien gmachu Urzędu. Wewnątrz wybuchały pożary. Około godziny 13.10 padła niespodziewanie seria strzałów z przeciwległego budynku (nr 16), z okna mieszkania funkcjonariusza. Były ofiary. Ukrywająca się dotąd przed strzałami z UBP gromadka, ostrzelana z boku, schowała się w popłochu do bramy, niektórzy uciekli.

      Dotąd w mieście znajdowały się jedynie czołgi OSWPiZ. Na przejeżdżające czołgi spadały z okien przyległych domów butelki z benzyną próbujące je podpalić. Raz po raz im się to udawało.

      Około godziny 13.15 znany nam już samochód Warszawa wykonał swój pierwszy rajd do więzienia na ul. Młyńską. Ludzie wyłamali kraty, żelazne drzwi do zbrojowni i zabrali część broni. Takich rajdów urządzono kilka. Ogółem ze zbrojowni więziennej zabrano 76 jednostek broni palnej, 48 granatów i 23 525 sztuk amunicji. Na tę broń czekało przy ul. Poznańskiej wielu ochotników.

      Południowa część ul. Kochanowskiego była prawie pusta. Tu silny ostrzał był z obu stron: z gmachu UBP i zza wielkiej barykady zbudowanej z przewróconych tramwajów nieco w stronę śródmieścia od osi ul. Kochanowskiego. Za barykadą strzelcy. Wśród nich był podporucznik LWP. W miejscach osłoniętych stały grupy rozgorączkowanych ludzi. Pielęgniarki i sanitariusze stale zabierali rannych i zabitych, przewożąc ich na noszach z kółkami do karetek, które teraz nie wjeżdżały już w pole ostrzału. Zabitych wywożono w zasadzie na samochodach ciężarowych.

      W jednej z bram przy ul. Mickiewicza, blisko ul. Dąbrowskiego, zdemaskowano Zygmunta Izdebnego jako kaprala, funkcjonariusza UBP. Pobito go i uciekającego ścigano aż na peron Dworca Głównego.

      Wzmógł się ostrzał z ul. Poznańskiej, szczególnie z willi nr 49 i domu nr 58. Aktywni byli także strzelcy na górnych piętrach i na dachu gmachu ZUS.

      Godzina 13.30–14.00. Maria Kwinecka, pielęgniarka, absolwentka dwuletniej szkoły pielęgniarskiej w Poznaniu, rozpoznała swojego wykładowcę, który na ul. Dąbrowskiego strzelał do podchorążego rozdającego broń demonstrantom. Jego nazwisko ma w podpisie świadectwa maturalnego, dokładnie nie pamięta: podpułkownik czy major Rogala lub podobnie. Podchorąży upadł, może ranny, może zabity.

      Na ul. Poznańskiej koło szpitala stało kilkanaście wozów pancernych. Strzały w powietrze. Żołnierze odłożyli broń i zeszli z wozów. Kilka z tych pojazdów zostało opanowanych przez manifestantów, którzy ostentacyjnie jeździli nimi po ulicach.

      Coraz więcej stanowisk ogniowych powstawało od strony ulic Dąbrowskiego, Krasińskiego, Mylnej i Poznańskiej. Broń pochodziła od rozbrojonych milicjantów i żołnierzy, od strażników więziennych, a także – świeżo – ze zbrojowni więziennej.

      Zdzisław Imieliński, przechodząc przez plac garażowy UBP, zobaczył nagle, że jeden z dwóch idących naprzeciw mężczyzn upadł, i to tuż przy stojącej tam warszawie z rejestracją UBP. Krwawił. Imieliński bez namysłu wciągnął rannego do tej warszawy przy pomocy jego towarzysza i wjechał w ul. Krasińskiego. Tu jednak nagle zatrzymał go patrol demonstrantów. Dużo czasu upłynęło, zanim rannego dowieziono i przeniesiono do szpitala przy ul. Polnej. Tam jednak wkrótce zmarł. Nazywał się Jan Witkiewicz. Potem przez cały dzień Imieliński z asystą pielęgniarską woził rannych do różnych szpitali. Naliczył ich 37, pozbieranych na ulicach, częściowo przy pomocy księdza z Jeżyc. Około godziny 23, ostrzelany przez czołg, sam został ranny i po dalszych przygodach o godzinie 8.20 został przyjęty do Szpitala im. J. Strusia.

      Ta relacja jest znamienna: pokazuje jak spontanicznie powstawały „służby powstańcze”.

      Godzina 14.00. Na poligonie w Biedrusku rozdano i odczytano w pododdziałach jednostki wojskowej nr 1606 z Gubina następującą odezwę:

      „Żołnierze!

      Wrogowie naszej Ojczyzny – zagraniczne ośrodki imperialistyczne i ich poplecznicy w kraju, usiłując skompromitować Polskę w oczach zagranicy, sprowokowali w okresie trwania Międzynarodowych Targów poważne zaburzenia na terenie miasta Poznania. […]

      Ta sama ręka, która strzelała do naszych braci w latach utrwalania władzy ludowej, ta ręka strzela dzisiaj do Was żołnierze – wiernych obrońców Ojczyzny i porządku społecznego. Świadczą o tym najdobitniej ulotki w języku niemieckim rozrzucane przez sprawców zaburzeń, ulotki drukowane przez faszystów, a wzywające do wystąpień przeciwko własnemu narodowi.

      W ciągu 12 lat istnienia z trudem wywalczonej Władzy Ludowej naród nasz dokonał poważnych osiągnięć w dziedzinie budownictwa socjalistycznego. […]

      I w tym właśnie czasie wrogowie naszego narodu organizują prowokację, niszczą mienie państwowe,