Noce i dnie Tom 1-4. Maria Dąbrowska

Читать онлайн.
Название Noce i dnie Tom 1-4
Автор произведения Maria Dąbrowska
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-660-7613-6



Скачать книгу

babcia wyniosła ze swojego pokoju dywanik sprzed łóżka i chciała go wytrzepać. Ale zrobiło jej się słabo i poprosiła o to przechodzącą mamkę Józefę, która zawołała ze śmiechem:

      – Rzeczywiście. Na tom się godziła, żeby starym próchnom posługiwać. Żeby może po nich brudy wynosić[187]?

      Słowa te usłyszał w swoim pokoju Bogumił i natychmiast odprawił Józefę, wypłaciwszy jej, co było trzeba, naprzód. Babcia dostała ataku sercowego, pani Barbara była do głębi wzburzona.

      – Cała się trzęsę – mówiła. – Że się też wcześniej tej baby nie wyrzuciło. Ona by jeszcze kiedy i chłopcu co zrobiła. Nie mogę odżałować, że dało jej się go karmić.

      Józefa poszła wiązać swą pościel i szykować skrzynkę z rzeczami; za tą skrzynką, odsuniętą trochę od ściany, bawiły się akurat Agnisia i Emilka. Ujrzawszy je, mamka Tomaszka, niby nienaumyślnie, przycisnęła je skrzynką, tak że się o mało nie podusiły. Wszczął się krzyk, pani Barbara powiedziała do Józefy: – Zobaczycie, że skończycie w więzieniu – na co ona odrzekła:

      – Nie wiadomo, kto pierwszy – i z tym poszła.

      Tomaszkiem zajęła się teraz cicho i zręcznie Józia, Agnisi polecono opiekę nad Emilką. Tomaszka dokarmiano mlekiem krowy za pomocą butelki ze smoczkiem. Pił dobrze, ale stał się grymaśny, krzyczał po nocach i ciągle chorował na żołądek. Pani Barbara czasem aż żałowała odprawionej mamki.

      – Diabłem była wcielonym, to prawda – utyskiwała – ale przynajmniej dziecko mi dobrze wyglądało.

      Innym razem dreszcz trwogi ją przenikał.

      – A może ona co temu dziecku zadała? Może jaki urok na nie ze złości rzuciła?

      – Taka jesteś wykształcona i wierzysz w podobne rzeczy? – strofował ją Bogumił.

      – Nie wierzę – odrzekła, ale nie mogła opędzić się tej myśli. Tym bardziej że i z babcią zaczynało być krucho. Znowu mówiła od rzeczy. Wciąż zapominała, że Józefę oddalono, i biadała:

      – Nie chcesz mnie słuchać i trzymasz ją. Nikt mnie nie słucha, ale wspomnicie moje słowa. Ja mogę przysiąc, że ona tu dziś chodziła w nocy po sieni. Ona jeszcze kiedy weźmie i dom podpali. Ciągle się skrada i skrada.

      Pewnego dnia Józia przyszła z kuchni i szeptem powiedziała do pani Barbary, że w kuchni jest kobieta ze wsi, która umie odczyniać złe uroki. I że jeśli Tomciowa mamka zadała co dziecku i starszej pani, to ona by może pomogła.

      – Dajże spokój z głupstwami – obraziła się pani Barbara. – Żadnych znachorek nie chcę na oczy widzieć. Nie pozwalam.

      A kiedy stropiona Józia odeszła, pani Barbara przywołała ją na powrót ku sobie.

      – Czekaj no – zawołała – cóż ty jej powiesz?

      – Powiem, że pani nie pozwoliła. Ale one się boją, że ona jest, jak to się mówi, znająca. I że jak się rozzłości, to jeszcze na nie co rzuci.

      – Co za one?

      – A w kuchni – szepnęła Józia. – Naścia z kucharką.

      – Jeżeli się macie bać – rzekła pani Barbara z godnością – to sobie z nią gadajcie, ale niech ja o tym nic nie wiem. A co to za kobieta?

      – Kolańska[188]. Ona jest matka tego Tomka, co służy za kościelnego. Co na niego wołają „mały”.

      Pani Barbara nic na to nie odrzekła, a za chwilę wyszła pośpiesznie z domu. Spotkawszy w progu Bogumiła, powiedziała:

      – Przyszła tam stara Kolańska i ma odczyniać uroki.

      – Uroki? A ty pozwoliłaś? I gdzie tak biegniesz?

      – Musiałam pozwolić, bo to wszystko się boi, żeby im czego nie zadała, jak się obrazi. Ale mnie to nic nie obchodzi. Idę do świń. Chodź ze mną, pokażę ci karmnika[189].

      Bogumił poszedł z wahaniem.

      – A nie lepiej być przy tym? – pytał zaskoczony.

      – A co ja mam z tymi zabobonami wspólnego? – wzruszyła ramionami Barbara. – Chyba przez ciekawość, żeby się przyjrzeć ludowym obyczajom.

      Na chwilę stanęła, zakolebała się tam i z powrotem, ale ostatecznie poszła do chlewów.

      Stali przy zagrodzie tucznika, który siedział biały i ciężki, z różowymi uszami nawisającymi na oczy i niekiedy frasobliwie pochrząkiwał. Ale pani Barbara zdawała się nie myśleć o tuczniku.

      – Wiem, że pomóc, to ma się rozumieć nie może – mówiła rozdrażniona – ale i nie zaszkodzi. A jeżeli zaszkodzi? Chodź, wracajmy. Jeszcze mi dziecko przełamią, zapomniałam powiedzieć, żeby go nie tykali.

      Zawrócili, a pani Barbara szła tak prędko, że Bogumił nie mógł jej prawie nadążyć.

      W kuchni siedziała piękna kobieta w czepcu. Miała wygląd dostojnej starej księżny, czarne bystre oczy i dobrotliwe usta, od których rozchodziły się naokoło promieniście nieznaczne zmarszczki. Jadła chleb z serem i piła kawę z garnuszka.

      – Widać się rozmyśliła i nie odczyniała – pomyślała pani Barbara z uczuciem przykrego zawodu.

      – Jak się macie – rzekła, a przyjrzawszy się bliżej, dodała: – Ja was znam. Widziałam was w kościele.

      – No! – zawołała radośnie kobieta i wstawszy, skłoniła się ręką, cokolwiek się schyliwszy[190].

      Pani Barbara pośpieszyła do pokojów i zapytała Józię z pretensją:

      – Cóż, dałyście pokój z tym odczynianiem?

      – Jak to? Odczynialiśmy – odparła Józia i opowiedziała, jak się wszystko odbyło.

      – Na co wy się wdajecie w takie rzeczy? Uczeni ludzie już dawno dowiedli, że to są głupstwa – pouczała pani Barbara.

      A gdy Tomaszek w dalszym ciągu mizerniał i chorował, mówiła:

      – Widzicie, jak mu to odczynianie pomogło.

      – Ja tam w to też nie wierzyłam – usprawiedliwiała się Józia. – Ale jak zaczęły gadać, to sobie myślę, a niech tam. Ciemny naród ma takie zabobony.

      Po kilku tygodniach chłopiec się jednak poprawił, nabrał ciała i siły – a niebawem stał się mocny i zdrowy nie do poznania.

      – A któż to wszelako sprawił, jeżeli nie Kolanicha – utrzymywano w kuchni. – Ona je dobro. A od razu nikt nie pomoże.

      – Co wy mi tam bajecie – odpowiadała pani Barbara. – Był chory, bo zmienił pokarm, a teraz przyzwyczaił się już do mleka z butelki. Nad starszą panią też Kolanicha pakuły czy coś tam paliła, a nic jej od tego nie lepiej.

      Właściwie pod niektórymi względami babcia się poprawiła. Cieleśnie była krzepka, bicia serca ustały zupełnie, dobrze jadła, dobrze trawiła, dobrze spała, ale rozmawiać z nią było już bardzo ciężko.

      – Ty mnie słuchaj – mówiła na przykład do Barbary nosowym znaczącym szeptem, bo przy tym wciąż się bała, że ją ktoś podsłuchuje – zabieraj rzeczy i jedziem. Rodzice nie będą się gniewać.

      – A jeśli będą? Nie ma co się tak śpieszyć – wstrzymywała ją pani Barbara. – Może ja lepiej najpierw do nich napiszę?

      – Po co pisać – niecierpliwiła się babcia. – Zaręczam ci, że z upragnieniem na nas czekają. Ja przecież tam byłam dopiero co, nie rozumiesz? Może tydzień, może dziesięć dni temu byłam