Shantaram. Roberts Gregory David

Читать онлайн.
Название Shantaram
Автор произведения Roberts Gregory David
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-65586-44-5



Скачать книгу

wszyscy byli młodzi, ubrani w czyste, modne zachodnie stroje klasy średniej. Często się śmiali i dotykali poufale, ale nikt nie dotykał Karli. Roztaczała aurę, która jednocześnie czyniła ją atrakcyjną i nietykalną. Przysunąłem się, udając, że zaintrygował mnie sprzedawca ze swoimi liśćmi i pastami. Nasłuchiwałem jej słów, ale nie rozumiałem tego języka. Jej głos w tym języku i w tej rozmowie był zaskakująco głęboki i dźwięczny; poczułem, że jeżą mi się włosy na rękach. I to chyba także powinno mnie ostrzec. Głos, jak mówią afgańskie swatki, to więcej niż połowa miłości. Ale wtedy o tym nie wiedziałem i moje serce pospieszyło tam, gdzie nawet swatka bałaby się zapuścić.

      – Widzisz, panie Lindsay, kupiłem nam te dwa papierosy – odezwał się Prabaker, stając u mego boku. Podał mi papierosa dwornym gestem. – To Indie, kraj biedaków. Nie trzeba kupować całej paczki. Tylko jeden papieros możesz kupić jedynie. I nie trzeba kupować zapałek.

      Pochylił się i wziął tlący się konopny sznur, zwisający z haka na słupie telegraficznym koło straganu. Zdmuchnął z niego popiół, spod którego wyłonił się pomarańczowy ogienek i zapalił nim papierosa.

      – Co on robi? Co oni żują w tych liściach?

      – To się nazywa paan. Najbardziej najwspanialszy smak i żucie. Wszyscy w Bombaju żują i plują, i żują, i plują nie problem, dniem i także nocą. Bardzo dobre dla zdrowia, dużo żucia i plucia. Chcesz spróbować? Przyniosę.

      Skinąłem głową i pozwoliłem, żeby złożył zamówienie – nie tyle z ciekawości nowego doznania, ile dla wymówki, by zostać tu dłużej i przyglądać się Karli. Zachowywała się swobodnie i spokojnie, była tu całkiem na miejscu. Wszystko, co mnie zdumiewało, jej wydawało się zwyczajne. Przypomniałem sobie tego Europejczyka ze slumsów – tego, którego widziałem z okna autobusu. Tak jak on, wydawała się w Bombaju spokojna i zadowolona. Była tu na swoim miejscu. Zazdrościłem jej tego ciepła i akceptacji ludzi, którzy ją otaczali.

      Ale przede wszystkim nie mogłem oderwać oczu od jej idealnej urody. Patrzyłem na nią i każdy oddech musiał mi się wyrywać z piersi przemocą. Coś chwyciło moje serce jak w żelazną pięść. Głos w mojej krwi mówił: tak, tak, tak… Starożytne, zapisane w sanskrycie legendy mówią o miłości będącej przeznaczeniem, o karmicznej więzi dusz, które muszą się spotkać i zauroczyć. Legendy mówią, że wybrankę można rozpoznać natychmiast, ponieważ budzi miłość każdym gestem, każdym zdaniem, każdym ruchem, każdym dźwiękiem i każdym nastrojem, który odbija się w jej oczach. Legendy powiadają, że można ją poznać po skrzydłach – skrzydłach widzialnych tylko przez wybranka – i po tym, że tęsknota do niej zabije wszelkie inne dążenia miłości.

      Te same legendy niosą także ostrzeżenie, że taka miłość może czasem stać się obsesją i opętaniem jednej i tylko jednej z dwóch dusz, które związał ze sobą los. Ale w pewnym sensie mądrość jest przeciwieństwem miłości. Miłość trwa w nas dokładnie dlatego, że nie jest mądra.

      – Ach, widzisz tę dziewczynę – zauważył Prabaker, który wrócił z paanem i podążył za moim spojrzeniem. – Myślisz, że jest piękna, na? Nazywa się Karla.

      – Znasz ją?

      – O tak! Karlę zna każdy jeden – powiedział szeptem tak scenicznym, że przestraszyłem się, czy do niej nie dotrze. – Chcesz ją rozpoznać?

      – Rozpoznać?

      – Jeśli chcesz, przemówię do niej. Chcesz być jej przyjacielem?

      – Co?

      – O tak! Karla jest moim przyjacielem i twoim będzie także, tak sądzę. Może zarobisz bardzo wiele pieniędzy dla swojej osobistości w interesie z Karlą. Może staniesz się takim dobrym i bliskim przyjacielem, że będziecie się bardzo zakochiwać i radować waszymi ciałami. Jestem pewien, że będziecie mieli bardzo przyjemną przyjaźń.

      I zatarł ręce, dosłownie. Czerwony sok paanu zabarwił mu zęby i wargi. Musiałem chwycić go za ramię, żeby powstrzymać przed podejściem do niej tu i teraz, przy jej znajomych.

      – Nie! Stój! Jasna cholera, Prabaker, nie tak głośno. Jeśli będę chciał z nią porozmawiać, sam to zrobię.

      – Och, jestem zrozumiały – powiedział ze skruchą. – Zagraniczni mówią na to gra wstępna, tak?

      – Nie! Gra wstępna to… nieważne.

      – Och, dobrze! Gra wstępna mi nie przeszkadza, jestem z Indii, a my w Indiach nie przejmujemy się wstępnym graniem. Od razu zabieramy się do bzyku bzyku. O tak!

      Ujął nieistniejącą kobietę i ugodził ją ruchem wąskich bioder, bez przerwy uśmiechając się tym czerwonym od soku uśmiechem.

      – Przestań! – warknąłem, sprawdzając, czy Karla i jej znajomi go widzą.

      – Dobrze, panie Lindsay. – Westchnął, stopniowo zwalniając rytmiczne ruchy. – Ale mogę zaproponować pannie Karli twoją ofertę przyjaźni, tak?

      – Nie! To znaczy… dziękuję, ale nie, nie chcę jej robić propozycji. Chcę… o Boże, na co to wszystko. Powiedz mi tylko… ten, co właśnie rozmawia… w jakim mówi języku?

      – Hindi, panie Lindsay. Poczekaj chwilę, powiem ci, co mówi.

      Przeszedł za stragan i najspokojniej w świecie dołączył do grupy. Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Kiwał głową, śmiał się razem z innymi i po paru minutach wrócił.

      – Opowiada jedną bardzo śmieszną historię o inspektorze z bombajskiej policji, bardzo wielkiej potężnej osobistości w tych okolicach. Ten inspektor zamknął w więzieniu bardzo sprytnego gościa, ale ten gość przekonał inspektora, żeby go znowu wypuścił, bo powiedział inspektorowi, że ma złoto i klejnoty. A także, kiedy już był wolny, sprytny gość sprzedał inspektorowi trochę złota i trochę klejnotów. Ale to nie było prawdziwe złoto i klejnoty. Tylko imitacje i bardzo tanie, nie prawdziwe. A najgorsze było to, że sprytny gość mieszkał w domu inspektora przez tydzień, zanim sprzedał mu nieprawdziwe klejnoty. I powstała wielka plotka, że sprytny gość miał seksowny interes z żoną inspektora. Teraz inspektor szaleje i tak bardzo się gniewa, że wszyscy uciekają na jego widok.

      – Skąd ją znasz? Mieszka tutaj?

      – Kto? Żona inspektora?

      – Skąd żona! Ta dziewczyna, Karla.

      – Wiesz – powiedział, po raz pierwszy naprawdę poważniejąc – w tym Bombaju mieszka bardzo mnóstwo dziewczyn. Od twojego hotelu jest tylko pięć minut. Przez te pięć minut widzieliśmy setki dziewczyn. Za pięć minut będą znowu setki. Co pięć minut setki dziewczyn. A jak trochę pochodzimy, zobaczymy setki, setki, setki, setki…

      – Tak, setki dziewczyn, świetnie! – przerwałem sarkastycznie, znacznie głośniej niż zamierzałem. Rozejrzałem się. Parę osób przyglądało mi się z jawną pogardą. – Nie chcę słuchać o setkach dziewczyn, Prabaker – dodałem ciszej. – Po prostu… ciekawi mnie ta… ta jedna dziewczyna, jasne?

      – Jasne, panie Lindsay. Będę ci mówił wszystko. Karla to jest słynny człowiek interesu w Bombaju. Jest tu bardzo długo. Pewnie pięć lat może. Ma jeden mały domek, niedaleko. Wszyscy znają tę Karlę.

      – Skąd pochodzi?

      – Chyba z Niemiec albo czegoś podobnego.

      – Ale mówi jak Amerykanka.

      – Tak, mówi, ale jest z Niemiec albo czegoś podobnego do Niemiec. A teraz jest prawie bardzo Hinduską. Chcesz już zjeść?

      – Tak, za chwilę.

      Grupa