Shantaram. Roberts Gregory David

Читать онлайн.
Название Shantaram
Автор произведения Roberts Gregory David
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-65586-44-5



Скачать книгу

uliczce panowała radość, a w uśmiechach dzieci widać było rozradowanie, bo po rozprażonych, suchych miesiącach wszyscy byliśmy stęsknieni deszczowych chmur.

      Kasim Ali Husajn wyznaczył Prabakera i Johnny’ego Cygaro na przywódców dwóch grup pomagających przy remoncie domów wdowom, sierotom, kalekom i porzuconym żonom. Prabaker zlecił paru chętnym chłopcom wybieranie bambusowych tyczek i małych kawałków drewna ze stert śmieci przy budowie na skraju naszych slumsów. Johnny Cygaro wolał utworzyć piracką bandę małych uliczników, którzy kradli w sąsiedztwie kawałki blachy, płótna i plastiku. Z okolic znikało wszystko, co mogło się przydać przy uszczelnianiu domów. Mali łupieżcy przywlekli z jednej wyprawy ogromną płachtę; jeśli ocenić po kształcie, stanowiła maskujące przykrycie czołgu. Własność wojska pocięto na dziewięć kawałków i przydzielono dziewięciu domom.

      Ja znalazłem się w grupie młodych mężczyzn, którzy mieli oczyszczać kanały i rynsztoki. Po miesiącach zaniedbania zebrało się w nich mnóstwo puszek, plastikowych butelek i słoi – wszystko, czego nie zjadły szczury i ścierwniki. Była to brudna robota, ale ja wykonywałem ją z ochotą. Dzięki niej trafiłem w każdy zakątek slumsów i poznałem setki osób, których normalnie w ogóle bym nie spotkał. Ta praca miała także pewne plusy: zadania wymagające pokory były w slumsie cenione tak bardzo, jak bardzo gardzono nimi w reszcie społeczeństwa. Wszystkie zespoły, które przygotowywały chaty do nadchodzącego deszczu, były radośnie nagradzane. Wystarczyło tylko podnieść głowę znad odrażającego ścieku, by znaleźć się w bujnym ogrodzie uśmiechów.

      Kasim Ali Husajn jako przywódca slumsów brał udział w przygotowywaniu każdego planu i podejmowaniu każdej decyzji. Jego władza nie podlegała dyskusji, ale była dyskretna, nienarzucająca się. W tych tygodniach czekania na deszcz doszło do pewnego wydarzenia, które ujawniło jego mądrość i przekonało mnie, z czego wynika powszechny szacunek, jakim go darzono.

      Nasza grupa zebrała się pewnego popołudnia w chacie Kasima Alego, by wysłuchać jego najstarszego syna, opowiadającego o swoich przygodach w Kuwejcie. Ikbal, wysoki, muskularny dwudziestoczterolatek o uczciwym spojrzeniu i nieśmiałym uśmiechu, niedawno powrócił z sześciotygodniowego kontraktu w Kuwejcie. Wielu młodych chciało posłuchać o jego doświadczeniach. Jaka praca jest najlepsza? Kto jest najlepszym pracodawcą? Kto najgorszym? Jak zarobić dodatkowo na handlu pomiędzy kwitnącym czarnym rynkiem państw Zatoki i Bombaju? Ikbal codziennie przez tydzień prowadził te korepetycje w głównym pomieszczeniu ojcowskiej chaty, a tłum sięgał aż za drzwi. Jednak tego dnia jego przemowę przerwały krzyki i piski.

      Wybiegliśmy i ruszyliśmy w stronę harmidru. Niedaleko natknęliśmy się na hałaśliwą grupę mężczyzn, kobiet i dzieci. Przepchnęliśmy się do środka, gdzie dwaj młodzieńcy walczyli i okładali się pięściami. Nazywali się Faruk i Raghuram. Należeli do grupy pomagającej Prabakerowi zbierać tyczki i deski. Ikbal i Johnny Cygaro rozdzielili walczących, a Kasim Ali stanął pomiędzy nimi. Na jego widok rozwrzeszczany tłum natychmiast się uspokoił.

      – Co tu się dzieje? – spytał nietypowo surowym tonem. – Dlaczego się bijecie?

      – Na Proroka, niech Allah mu ześle wieczny spokój! – krzyknął Faruk. – On obraził Proroka!

      – A on obraził pana Ramę! – odparł Raghuram.

      Tłum opowiedział się po stronie jednego lub drugiego, wrzeszcząc i rzucając oskarżenia. Kasim Ali pozwolił na pół minuty hałasu, po czym znowu uniósł ręce.

      – Jesteście przyjaciółmi, bliskimi przyjaciółmi – powiedział. – Wiecie, że walka nie zmieni różnic między wami. I obaj wiecie, że walka przyjaciół i sąsiadów to najgorsze ze wszystkiego.

      – Ale Prorok, pokój z nim! Raghu obraził Proroka! Musiałem z nim walczyć – zajęczał Faruk. Nadal był zły, ale pod surowym spojrzeniem Kasima Alego zaczął mięknąć. Nie potrafił mu spojrzeć w oczy.

      – A ty obraziłeś pana Ramę! – zaprotestował Raghuram. – Czy to także nie powód, żeby…

      – To żaden powód! – zagrzmiał Kasim Ali, co uciszyło wszystkich. – Nie istnieje powód dość dobry, byśmy ze sobą walczyli. Wszyscy jesteśmy nędzarzami. Poza tym miejscem wszyscy są nam wrogami. Musimy mieszkać razem albo zginiemy. Wy, młodzi głupcy, podnieśliście rękę na własny lud! Uczyniliście krzywdę wszystkim naszym, każdego wyznania, i zawstydziliście mnie okrutnie.

      Wokół nas stało już ponad sto osób. Słowa Kasima obudziły szmer komentarzy. Ludzie pochylali się ku sobie. Ci, którzy stali najbliżej, w środku, powtarzali jego słowa innym, przekazując je w ten sposób aż na skraj grupy. Faruk i Raghuram zwiesili smętnie głowy. Oskarżenie, że zawstydzili Kasima Alego, było mocnym ciosem.

      – Obaj musicie ponieść za to karę – dodał Kasim trochę łagodniej, kiedy tłum nieco przycichł. – Karę wybiorę wieczorem wraz z waszymi rodzicami. Do tego czasu będziecie pracować przy sprzątaniu latryny.

      Przez tłum przebiegły nowe szmery. Konflikty na tle religijnym niosły ze sobą potencjalne zagrożenie i wszyscy z ulgą zobaczyli, że Kasim traktuje tę sprawę poważnie. Wiele osób w pobliżu mówiło o przyjaźni Faruka i Raghurama, a ja zdałem sobie sprawę, że Kasim miał rację – walka dwóch przyjaciół o różnych wyznaniach uczyniła tej społeczności krzywdę. Potem Kasim Ali zdjął długi zielony szalik, który nosił na szyi, i uniósł go wysoko, by wszyscy widzieli.

      – Teraz zaczniecie pracować w latrynie. Ale najpierw zwiążcie się tą oto szarfą. Ona wam przypomni, że jesteście przyjaciółmi i braćmi, a czyszczenie latryny napełni wasze nozdrza smrodem tego, co sobie dzisiaj nawzajem uczyniliście.

      Następnie ukląkł i obwiązał szarfą nogi młodzieńców w kostce, przywiązując prawą nogę Faruka do lewej Raghurama. Skończywszy, wstał i kazał im odejść, wskazując latrynę wyciągniętą ręką. Tłum rozstąpił się przed nimi, a młodzieńcy ruszyli i natychmiast się potknęli. Uświadomili sobie, że będą mogli iść tylko wtedy, gdy chwycą się mocno i ruszą w jednym rytmie. Objęli się ramionami i odkuśtykali na trzech nogach.

      Tłum odprowadził ich wzrokiem i zaczął chwalić mądrość Kasima Alego. Nagle napięcie i strach znikły, a na ich miejsce zjawił się śmiech. Ludzie zaczęli szukać Kasima Alego, by z nim porozmawiać, ale okazało się, że już odszedł do chaty. Znajdowałem się na tyle blisko, by dostrzec jego uśmiech.

      Miałem szczęście i w czasie tych miesięcy często widywałem ten uśmiech. Kasim odwiedzał moją chatę dwa, czasami trzy razy w tygodniu, sprawdzając, jak sobie radzę z rosnącą liczbą pacjentów, którzy zaczęli do mnie przychodzić, gdy doktor Hamid zaakceptował moje listy polecające. Czasami nasz naczelnik kogoś mi przyprowadzał – dziecko pogryzione przez szczury albo młodzieńca z obrażeniami odniesionymi na budowie przy slumsach. Po jakimś czasie zdałem sobie sprawę, że postanowił przyprowadzić ich do mnie osobiście, ponieważ z jakiegoś powodu nie chcieli przyjść sami. Niektórzy się wstydzili, inni mieli uraz do cudzoziemców, którym nie ufali. Jeszcze inni nie zgadzali się przyjąć żadnych lekarstw z wyjątkiem tradycyjnych, ludowych.

      Te tradycyjne lekarstwa sprawiały mi trochę kłopotu. W zasadzie je aprobowałem, a nawet sam z nich korzystałem, jeśli to było możliwe, gdyż wyżej ceniłem niektóre ajurwedyjskie specyfiki od ich zachodnich farmaceutycznych odpowiedników. Jednak niektóre kuracje wydawały się wynikać raczej z przesądów niż tradycji terapeutycznej i były równie odległe od zdrowego rozsądku jak od wiedzy medycznej. Na przykład zwyczaj zakładania na ramię kolorowej opaski z ziół, co miało leczyć syfilis, uznałem za wyjątkowo nieskuteczny. Artretyzm i reumatyzm leczono czasami rozpalonymi do czerwoności węglami, które metalowymi szczypcami wyjmowano z ognia i przykładano do kolan i łokci cierpiącego.