Wiry. Генрик Сенкевич

Читать онлайн.
Название Wiry
Автор произведения Генрик Сенкевич
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-270-1556-3



Скачать книгу

— wreszcie kobiety i miłość; natomiast nad swą wiarą nie zastanawiał się więcej niż nad śmiercią, nad którą nie zastanawiał się wcale jakby w przekonaniu, że nie należy o nich myśleć, gdyż one same o każdym w swoim czasie pomyślą.

      A obecnie z powodu gości w Jastrzębiu tym bardziej był o sto mil od podobnych pytań. Niegdyś, gdy jeszcze jako student jeździł podczas wakacji z matką na sumę do Rzęślewa, żywił w głębi duszy taką poetyczną nadzieję, że pewnej niedzieli rozlegnie się za drzwiami kościelnymi turkot karety, do kościoła wejdzie młoda i cudna księżniczka, przejeżdżająca gdzieś znad Bałtyku do Kijowa, a on ją zaprosi do Jastrzębia, następnie zaś pokocha i zaślubi. Aż tu niespodzianie te młodociane marzenia spełniły się poniekąd, albowiem do Jastrzębia przybyła nie jedna, ale aż trzy księżniczki, o których mógł marzyć, ile mu się podobało i oto klęczały teraz przed domowym ołtarzem, pogrążone w modlitwie. Począł więc patrzeć — to na panią Otocką, to na podobną do tanagryjskiego posążka postać panny Maryni i powtarzał sobie: „Matka chce mi dać jedną z nich za żonę". I nie miał nic przeciw samej idei, ale natomiast myślał o pani Otockiej: „Ta, to książka, którą już ktoś czytał, a ta druga, to jeszcze smyk, a nawet literalnie: smyk od skrzypców!" Po chwili zwrócił jakby mimo woli oczy na głowę panny Anney, a mimo woli dlatego, że stanowiła ona najbardziej świetlisty przedmiot w pokoju, albowiem zachodzące słońce padając na jej jasne włosy przesyciło je takim blaskiem, że cała głowa zdawała się płonąć. Panna Anney podnosiła od czasu do czasu rękę i osłaniała się nią, jakby chcąc potłumić ten blask, ale ponieważ promienie słońca stawały się coraz mniej gorące, więc w końcu przestała to czynić. Chwilami przy tym zakrywała jej klęczącą postać jakaś młoda, czarnowłosa dziewczyna, której Krzycki nie znał, i domyślał się tylko, że to musi być panna służąca którejś z tych pań. Lecz pod koniec nabożeństwa dziewczyna pochyliła się zupełnie, tak że Krzyckiemu nie przesłaniało już nic widoku ani jasnej głowy, ani młodych i silnych pleców.

      — To byłaby największa pokusa! — mówił sobie — ale matka byłaby przeciwna, dlatego że to cudzoziemka.

      Lecz nagle, jakby wyrzut sumienia przyszły mu na pamięć smutne oczy i szczupłe ramiona panny Stabrowskiej. Ach! gdyby Rzęślewo i kapitały jemu przypadły w udziale! Ale wujaszek zapisał Rzęślewo na szkoły, a kapitały na Karlsbad dla Maćków, jak mówił Dołhański — no i parę tysięcy Hance Skibiance. Na to wspomnienie Krzycki zmarszczył się i przeciągnął ręką po czole.

      „Niepotrzebniem się unosił przy matce i przy tych paniach — rzekł w duszy. — Ale Grońskiemu trzeba tę sprawę objaśnić".

      Jakoż po skończonym nabożeństwie zwrócił się do niego:

      — Chciałbym z panem pomówić na cztery oczy o rozmaitych rzeczach. Dobrze?

      — Dobrze — odpowiedział Groński. — Kiedy chcesz?

      — Nie dziś, bo przedtem muszę być w Rzęślewie, by ludzi o coś wypytać, potem gospodarstwo, goście... Najlepiej będzie jutro wieczorem, albo pojutrze. Weźmiemy strzelby i pójdziemy pod las. Tam jest teraz ciąg słonek. Dołhański nie myśliwy, więc zostawimy go przy paniach.

      — Dobrze — powtórzył Groński.

      ROZDZIAŁ VIII

      Rozdział VIII

      Jakoż zaraz następnego dnia wybrali się obaj pod wieczór ze strzelbami i psem ku staremu młynowi, a po drodze Krzycki począł rozpowiadać wszystko, o czym się wczoraj dowiedział.

      — Byłem w Rzęślewie — mówił — ale tam nic dobrego nie słychać. Chłopi rozpowiadają, że testament jest fałszywy i że skręcili go panowie, by rządzić pieniędzmi i gruntami na własną korzyść. Wiem już prawie na pewno, że tej oliwy dolewa do ognia Laskowicz. Dlaczego? — nie rozumiem, ale tak jest. Zwłaszcza bezrolni burzą się i powiadają, że jeśli cały majątek między nich rozdzielą, to sami dadzą składkę na szkołę. Oczywiście, nie mają przy tym najmniejszego pojęcia, o jaką szkołę Żarnowskiemu chodziło i ile taka może kosztować.

      — Co zamierzasz wobec tego zrobić? — zapytał Groński.

      — Nie wiem, zobaczę, a tymczasem będę perswadował. Prosiłem także proboszcza, by im tłumaczył, o co chodzi. Gadałem z kilku starszymi gospodarzami. Zdawało się, żem im trafił do przekonania. Na nieszczęście z nimi jest tak, że każdy pojedynczo wzięty bywa rozsądny i nawet rozumny, a gdy się do wszystkich razem gada, to jakbyś głową w mur bił.

      — To nic dziwnego — odrzekł Groński. — Weź dziesięć tysięcy doktorów filozofii, a zrobi się z nich tłum rządzący się odruchami.

      — Być może — rzekł Krzycki — ale ja nie tylko o testamencie chciałem mówić. Widziałem się też ze starym karbowym rzęślewskim i dowiedziałem się ogromnie ciekawych rzeczy. Oto, niech pan sobie wyobrazi, że nasze domysły były fałszywe i że Hanka Skibianka nie jest córką wuja Żarnowskiego.

      — A to zdawało się takie oczywiste! Ale jakież są na to dowody?

      — Bardzo proste. Skiba był rodem z Galicji i przywędrował do Rzęślewa z żoną i córką, która miała około pięciu lat, a że Żarnowski, póki był zdrów, siedział murem na wsi i wtedy przynajmniej od dziesięciu lat nigdzie nie wyjeżdżał, więc tym samym nie mógł być ojcem dziewczyny.

      — To istotnie sprawę rozstrzyga. Nie rozumiem tylko, dlaczego zapisał jej dziesięć tysięcy rubli?

      — A, to cała historia! — odpowiedział Krzycki. — Trzeba panu wiedzieć, że nieboszczyk, choć jak się teraz okazuje, kochał chłopów, trzymał jednak swoich ludzi okrutnie ostro. Gospodarzył też starym systemem, to się znaczy, wymyślał od rana do wieczora. Powiadali, że jak zaczął kląć w ganku, to go było do wpół wsi słychać. Pewnego tedy razu przyszedł do kuźni, znalazł coś nie w porządku i zaczął besztać kowala od ostatnich słów. Kowal kłaniał się i słuchał w pokorze, ale zdarzyło się, że mała Hanka była wtedy przed kuźnią i widząc, co się dzieje, wzięła patyk i nuż okładać Żarnowskiego po nogach: „Bedzies ty na tatusia krzycoł!" Nieboszczyk podobno w pierwszej chwili osłupiał, ale potem, jak się zaczął śmiać, tak mu i gniew na kowala od razu przeszedł...

      — Podoba mi się ta Hanka — rzekł Groński.

      — Toteż i wujowi tak się to podobało, że tego samego dnia posłał rubla kowalce i kazał jej przyjść z dziewczyną do dworu. Od tej pory ogromnie ją polubił. Kazał ją uczyć czytać starej gospodyni — i sam tego doglądał. Dziecko się też do niego przywiązało i tak to trwało całe lata. W końcu ludzie zaczęli gadać, że pan chce wziąć kowalównę całkiem do dworu i wychować na pannę, ale, zdaje się, że to nie była prawda. Chciał ją zapewne wychować tylko na tęgą wiejską kobietę i wyposażyć. Skibowie, u których była jedynaczką, mówili podobno, że za nic by jej nie oddali. Wiem zresztą to tylko, co mi karbowy opowiadał, bo nasze stosunki z nieboszczykiem były wówczas tak jak zerwane, właśnie z powodu tego młyna, spod którego zabrał nam wodę na swoje stawy.

      — A następnie Skibowie wyemigrowali?

      — Tak jest. Ale przedtem Żarnowski zaczął chorować, przeniósł się do Warszawy, potem siedział za granicą i te stosunki jakoś się rozluźniły same przez się. Gdy Skibowie wyemigrowali, dziewczyna miała już siedemnasty rok. Wuj, wróciwszy na śmierć do Rzęślewa, tęsknił jakoby do niej i czekał od niej wiadomości. Ale ponieważ poprzednio przeniósł nawet i meble z Rzęślewa do miasta, więc ona nie przypuszczała widocznie, żeby wrócił, i nie wiedziała, dokąd pisać.

      — Zapis najlepiej dowodzi, że o niej nie zapomniał — rzekł Groński. — I z całego tego testamentu pokazuje