The Frontiers Saga. Tom 4. Świt Wolności. Ryk Brown

Читать онлайн.
Название The Frontiers Saga. Tom 4. Świt Wolności
Автор произведения Ryk Brown
Жанр Зарубежная фантастика
Серия The Frontiers Saga
Издательство Зарубежная фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-66375-54-3



Скачать книгу

niewłaściwym miejscu – mówił dalej sierżant.

      Enrique spojrzał na podporucznika Willarda. Coś go w nim niepokoiło – coś nie pasowało do całości.

      – Jeśli istnieje tak duża separacja klas, więc w takim razie w jaki sposób zdobyłeś broń na mostku?

      – Kto powiedział, że miałem broń? – odpowiedział podporucznik, a na jego skądinąd posępnej twarzy pojawił się cień dumy.

      – Załatwiłeś bez broni mostek pełen arystokracji? – Enrique nie mógł tego zrozumieć.

      – Oprócz noży i pistoletów istnieje też inna użyteczna broń. – Podporucznik uśmiechnął się i odchylił w fotelu. – Byłem mieszkańcem Corinair na długo przed tym, zanim zostałem takarańskim oficerem do spraw komunikacji. I jeszcze przez długi czas po zakończeniu kariery służbowej pozostanę obywatelem Corinair, podobnie jak inni żołnierze z Corinair służący również na tym statku. Jeden z nich zajmował się kontrolą środowiska. Gdy tylko kapitan zarządził atak, wiedziałem, że muszę coś szybko zrobić, aby ocalić swój świat. Wysłałem więc tajną wiadomość do mojego przyjaciela, żeby na mostku i górnych pokładach obniżył ciśnienie atmosferyczne i nasycenie tlenem. Ta’Akarowie są przyzwyczajeni do znacznie wyższego ciśnienia i zawartości tlenu. Zajęło to trochę czasu, ponieważ trzeba było to zrobić powoli, żeby nikogo nie zaniepokoić, ale w końcu osłabiło ich fizycznie i pogorszyło sprawność umysłową. Gdy nadszedł właściwy czas, dość łatwo pokonaliśmy obu takarańskich strażników i zdobyliśmy ich broń.

      – A co z uderzeniem kapitana? – zapytał sierżant Weatherly.

      – To była sprawa osobista. – Podporucznik uśmiechnął się jeszcze szerzej.

      ***

      Komendant Dumar przez chwilę śledził obraz z kamer monitoringu znajdujących się na dachu. Zobaczył, że wszystkie pięć kalibri bezpiecznie wylądowało na platformie. Jego wzrok był jednak przede wszystkim skoncentrowany na bieżących raportach z akcji, przewijających się na dużym ekranie wbudowanym w stół planowania pośrodku centrum dowodzenia. W samej Aitkennie było aktywnych ponad dwadzieścia zespołów wzniecających konflikty między lojalistami a wyznawcami. Ponadto komunikaty z innych placówek na kontynencie informowały, że są tam prowadzone podobne operacje, choć nie tak skomplikowane jak w stolicy. W końcu znajdowała się tu siedziba rządu Corinair, więc jeśli miał go zdestabilizować, było to najodpowiedniejsze miejsce.

      Zaledwie kilka minut po powrocie z misji, która doprowadziła do uwolnienia dowództwa „Yamaro”, kapitan de Winter wpadł do centrum dowodzenia. Jak każdy arystokrata, spodziewał się, że wszyscy będą mu się przyglądać z podziwem.

      – Gdzie komendant? – ryknął. Dopiero po chwili zauważył dowódcę przy stole planowania.

      Komendant wpatrywał się w wyświetlacze. Na głównym ekranie w co najmniej kilkunastu oddzielnych oknach były odtwarzane transmisje na żywo z rozmaitych źródeł. Większość pochodziła z ręcznych kamer cyfrowych, przekazujących dane do sieci planetarnej za pomocą połączeń mobilnych. Inne powadziły profesjonalne serwisy informacyjne, nadal działające w zrujnowanym mieście, którym zezwolono na kontynuowanie nadawania ze względu na ich zdecydowanie lojalistyczny punkt widzenia. Podczas katastrof zawsze używano mnóstwa kamer, które rejestrowały zdarzenia z każdego możliwego kąta widzenia. To znacznie ułatwiało zdobywanie bieżących informacji. Ponieważ komendant Dumar decydował, które agencje mogą nadal nadawać, mógł też odpowiednio manipulować mieszkańcami.

      – Muszę z panem natychmiast porozmawiać! – stwierdził kategorycznie de Winter, zbliżając się do komendanta.

      Jakby na znak całkowitego braku zainteresowania kapitanem i szacunku dla niego, dowódca odpowiedział, nie podnosząc nawet wzroku:

      – W czym mogę panu pomóc, kapitanie?

      – Potrzebuję okrętów i uzbrojonego personelu; najlepszego, jakim pan dysponuje.

      – Ma pan na myśli ludzi, którzy właśnie uwolnili pana i pańskich oficerów?

      Kapitan usłyszał sarkazm w głosie komendanta, ale na razie zdecydował się go zignorować. Gdyby przebywali na Takarze, ton dowódcy byłby pełen szacunku.

      – Mogą być, jeśli nie ma pan nic lepszego pod ręką.

      – A jakiego typu pojazdów pan potrzebuje, kapitanie?

      – Co najmniej dwóch promów orbitalnych eskortowanych przez myśliwce i okręty.

      – Przykro mi, że pana rozczaruję, kapitanie, ale obawiam się, że w tej konkretnej chwili nie mogę panu tego wszystkiego zapewnić.

      – A kiedy będzie pan mógł? – zapytał kapitan.

      – Za kilka dni, jeśli się nam poszczęści. Najprawdopodobniej potrwa to jednak kilka tygodni.

      – Takie rozwiązanie mi nie odpowiada – zaprotestował de Winter, który z każdą chwilą stawał się coraz bardziej zdenerwowany z powodu lekceważącego zachowania komendanta.

      – Przykro mi to słyszeć, kapitanie. – Dumar zastanawiał się, ile jeszcze może potrwać taka wymiana zdań, zanim pompatyczny arystokrata straci panowanie nad sobą.

      – Komendancie, myślę, że nie rozumie pan sytuacji. – Sposób, w jaki kapitan wypowiedział to zdanie miał na celu zademonstrowanie wyższości. – Musimy odzyskać „Yamaro” i przechwycić ten obcy okręt!

      – Ma pan na myśli ten okręt, który pana pokonał? – przerwał mu komendant. Wiedział, że to zdanie może być kroplą przepełniającą czarę wytrzymałości kapitana.

      – Ci aroganccy kretyni nikogo nie pokonali, komendancie. W ostatniej sekundzie zbuntowała się przeciwko mnie moja własna załoga. Gdyby tak się nie stało, siedziałbym teraz na mostku „Aurory”, zamiast tracić czas na kłótnie o priorytetach operacji.

      Przy ostatnim zdaniu kapitan prawie stracił panowanie nad sobą, więc komendant uznał, że nadszedł czas zakończyć rozmowę.

      – Cóż, przynajmniej w tym się zgadzamy – odparł, wciąż wpatrując się w ekrany. – To była strata czasu.

      – Komendancie, czy zdaje pan sobie sprawę z tego, że mogę teraz wydać panu bezpośredni rozkaz?

      Komendant miał już dość.

      – Niestety, nie może pan tego zrobić, kapitanie – przerwał arystokracie, podnosząc głowę i odwracając się twarzą do rozwścieczonego kapitana. – Widzi pan, jestem planetarnym dowódcą operacyjnym zarządzającym wszystkimi działaniami przeciwko rebeliantom. Moim zadaniem jest podejmowanie wszelkich działań, jakie uznam za konieczne, żeby zapobiec aktom buntu lub rebelii przeciwko imperium. W takich sytuacjach mam pełne uprawnienia dowódcze. Kapitanie, tylko sam Caius może mi teraz wydawać bezpośrednie rozkazy.

      Komendant miał rację, jednak spodziewał się, że kapitan Winter jeszcze bardziej się zdenerwuje.

      – Zdobycie tego okrętu jest o wiele ważniejsze niż cokolwiek, co dzieje się teraz na tym małym śmiesznym świecie!

      – Czy to dlatego zdecydował się pan go zbombardować z orbity? – zapytał dowódca.

      – Komendancie, miałem odpowiednie uprawnienia. Nie chcę się panu tłumaczyć, ale było to konieczne, aby zmusić kapitana „Aurory” do ujawnienia się. Poza tym przecież odebrał pan sygnał ostrzegawczy.

      – Tak, dziękuję, że wziął mnie pan pod uwagę, kapitanie.

      – Komendancie… – kapitan złagodził ton – przepraszam, nie przekazano mi pana nazwiska.

      Dowódca był zaskoczony zmianą zachowania rozmówcy.

      – Dumar, komendant Travon Dumar – przedstawił