The Frontiers Saga. Tom 4. Świt Wolności. Ryk Brown

Читать онлайн.
Название The Frontiers Saga. Tom 4. Świt Wolności
Автор произведения Ryk Brown
Жанр Зарубежная фантастика
Серия The Frontiers Saga
Издательство Зарубежная фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-66375-54-3



Скачать книгу

jednak zewnętrznie nie różniły się od siebie.

      – To są podstawowe dystrybutory żywności – wyjaśnił. – Wybierasz, co chciałbyś zjeść, a zostanie to dostarczone przez te przegródki na dole. Czerwone drzwiczki są przeznaczone do dań gorących, pomarańczowe do dań o temperaturze pokojowej, a niebieskie do zimnych.

      – To wszystko jest opisane w takarańskim. – Enrique przejrzał instrukcje na ekranie.

      – Oczywiście – odpowiedział podporucznik. – Wszyscy musieliśmy się nauczyć tego języka.

      – Przepuśćcie mnie – zaproponował Marcus, a następnie odepchnął Enrique na bok i podszedł do dozownika.

      – Znasz takarański? – zapytał nieco zaskoczony podporucznik Willard.

      – Odkąd skończyłem pięć lat – odpowiedział Marcus tonem, który jasno wskazywał, że uważa pytanie za głupie. Następnie dodał: – Poza tym po kilkunastu wspólnych posiłkach z tymi ludźmi mam już całkiem niezłe pojęcie, co lubią.

      – Kto powiedział, że lubimy to, co ostatnio jedliśmy? – zaperzył się Enrique.

      Marcus przeszedł przez kilka opcji menu, wreszcie wyświetlacz zaczął pokazywać obrazy. Po przejrzeniu kilku zdjęć gotowych posiłków zatrzymał się na jednym.

      – Co o tym myślicie? – zapytał Enrique i pozostałych.

      Enrique i sierżant Weatherly zbliżyli się do Marcusa, żeby lepiej przyjrzeć się obrazowi. Wyglądało to na coś w rodzaju upieczonego czerwonego mięsa, polanego jasnobrązowym sosem. Obok leżało bladozielone warzywo, podobne do zielonej fasoli, ale o dziwnym odcieniu.

      – Co to jest? – zapytał Weatherly.

      – To coś podobnego do mięsa, które nazywacie wołowiną – odpowiedział Marcus.

      – W porządku – oświadczył Enrique. – Zamów nam trochę tego.

      Marcus wybrał pozycję. Maszyna wydała kilka cichych dźwięków, a pół minuty później drzwiczki do dań ciepłych i zimnych otworzyły się na wysokości jego pasa. Marcus wyciągnął szklankę zimnej wody i tackę z jedzeniem zawierającą takie samo danie, jakie pojawiło się na ekranie.

      – Proszę bardzo – powiedział do Enrique. – Jedzenie godne króla.

      – Nie – poprawił go podporucznik Willard – nie tutaj. Ale może w mesie oficerskiej.

      Enrique badawczo obwąchał danie.

      – Pachnie całkiem nieźle. Zamów po jednym dla każdego.

      – A kim ja jestem, kelnerem?

      – Bardziej kelnerem niż pilotem – zażartował Enrique, a następnie zapytał podporucznika Willarda: – Jesteś głodny?

      – Prawdę mówiąc, tak.

      – Rozkuj go – polecił sierżantowi Enrique.

      Sierżant Weatherly wyjął z kieszeni pilot, przycisnął go do metalowych kajdanków i nacisnął przycisk odblokowania. Oba urządzenia zabezpieczające otworzyły się jednocześnie. Sierżant zdjął je z rąk młodego podporucznika i włożył do bocznej kieszeni na broń.

      – Dziękuję – powiedział Willard, pocierając nadgarstki.

      – Przynajmniej to mogliśmy zrobić za to, że nas nakarmiłeś.

      Podporucznik wziął jedzenie i napój od Enrique.

      – Śmiało, usiądź – zachęcił Enrique, gdy Marcus podał mu kolejny talerz z jedzeniem i szklankę wody.

      Podporucznik Willard usiadł przy najbliższym stole, natomiast Enrique usadowił się naprzeciw niego. Podporucznik natychmiast zaczął jeść. Nie miał nic w ustach od ponad ośmiu godzin, czyli od czasu, gdy dotarli nad jego rodzinną planetę. Po kilku kęsach zauważył, że Enrique przygląda mu się uważnie i nawet nie próbuje skosztować własnego posiłku.

      – Nie jesteś głodny?

      – Oczywiście, że jestem.

      Na twarzy podporucznika pojawił się wyraz zrozumienia.

      – Gdy jadasz z wrogiem, zawsze pozwól jemu się pożywić – powiedział z uśmiechem.

      – Coś w tym stylu – odpowiedział Enrique, również się uśmiechając.

      Podporucznik Willard nadal jadł.

      – Zapewniam, że nie mam zamiaru cię otruć – wyjaśnił pomiędzy kęsami. – Wręcz przeciwnie, jesteś moją jedyną szansą na powrót do domu.

      – Mam nadzieję, że cię nie uraziłem – rzekł Enrique, biorąc swój pierwszy kęs.

      – Oczywiście, że nie. W rzeczywistości odczuwam ulgę, że ci, którzy mają być naszymi sprzymierzeńcami, nie są głupcami.

      – Słuchajcie, to nie jest złe! – powiedział ze zdziwieniem Enrique, przeżuwając pierwszy kęs niezwykłego mięsa.

      – Wszystko jest lepsze od molo – stwierdził krótko Marcus, siadając do jedzenia. – Bierzcie – dodał, rzucając na stół koszyk. – Przyniosłem wam też kilka bułek.

      – Masz rację – skomentował sierżant Weatherly. – To jest całkiem niezłe.

      – Możecie mi nie wierzyć, ale jedzenie sztabu dowodzenia jest o wiele lepsze – stwierdził porucznik Willard.

      – Skąd wiesz? – zapytał Enrique. Jego szkolenie w jednostkach specjalnych obejmowało także przeprowadzanie przesłuchań. Wspólny posiłek był doskonałym sposobem, aby skłonić kogoś do otwarcia się przed drugą osobą, i to w taki sposób, żeby nawet nie zdawał sobie sprawy, że to robi.

      – Każdy młodszy oficer jest przynajmniej raz zapraszany na obiad z kapitanem – wyjaśnił podporucznik, kontynuując spożywanie. – Niektórzy myślą, że kapitan robi to po to, aby można było zobaczyć, jak żyją klasy wyższe. Rozumiecie, coś w stylu zachęty. Ale większość z nas i tak wie lepiej, o co chodzi.

      – W takim razie opowiedz nam o tym.

      – Pozwól, że coś wyjaśnię. W ciągu czterech lat mojej służby nigdy nie widziałem oficera w randze dowódcy, który nie urodziłby się na Takarze.

      – Dlaczego?

      – Ta’Akarowie myślą, że ich gówna nie śmierdzą! – wykrzyknął Marcus. – Zwłaszcza te dobrze sytuowane dranie.

      – Twój przyjaciel ma rację – potwierdził podporucznik Willard.

      – Ale czy sam nie jesteś oficerem?

      – Formalnie rzecz biorąc, jestem. Jednak takim oficerem, którego nazywają „zwykłym”. Moja ranga pozwala mi na dostęp do tych jedynie obszarów statku, na których muszę przebywać ze względu na obowiązki. I to wyłącznie dlatego, że mam unikatowe umiejętności, które są dla nich wartościowe. Nie wolno mi pojawiać się na górnych pokładach, chyba że zostałbym zaproszony lub tego wymagałaby sytuacja.

      – Górne pokłady? – zapytał Enrique.

      – Ogólnie mówiąc, okręt jest podzielony na cztery pokłady. Dwa górne są oficerskie, co w zasadzie oznacza tylko arystokrację. Nie zezwalają na przebywanie tam personelu spoza Takary. Nie byliście jeszcze na mostku?

      – Ja nie – odparł Enrique i popatrzył na sierżanta Weatherly’ego. – A ty?

      – Byłem w pierwotnym zespole abordażowym. Od tamtej pory jestem na tym pokładzie.

      – Czy zauważyłeś dwie klatki schodowe rozdzielone środkowym chodnikiem? – zapytał podporucznik Willard. – Ten chodnik łączy mostek z pokładami, na których mieszkają i pracują arystokraci. Pozostali „zwykli