The Frontiers Saga. Tom 4. Świt Wolności. Ryk Brown

Читать онлайн.
Название The Frontiers Saga. Tom 4. Świt Wolności
Автор произведения Ryk Brown
Жанр Зарубежная фантастика
Серия The Frontiers Saga
Издательство Зарубежная фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-66375-54-3



Скачать книгу

swoją kartą atutową na osobności, gdzie mogłoby to przynieść największy efekt. Jego rodzina była bardzo faworyzowana przez Caiusa i mimo że kapitan nie wyróżnił się jeszcze podczas służby, jego ojciec i dziadek byli wielokrotnie doceniani i nagradzani. Był pewien, że sam ten fakt wystarczy, aby komendant spełnił jego prośbę.

      ***

      Gabinet komendanta, choć nie tak gustownie urządzony jak większość innych pomieszczeń zajmowanych przez osoby o podobnej randze, był najwyraźniej używany od dłuższego czasu. Wszędzie widać było osobiste pamiątki. Najbardziej rzucały się w oczy liczne zdjęcia wiszące na ścianach. Większość przedstawiała rodzinę i przyjaciół, było także kilka wspólnych zdjęć z kolegami. Oczywiście wisiał też obowiązkowy wizerunek Caiusa Wielkiego. Jednak tym, co przykuło uwagę kapitana i skłoniło go do zatrzymania się i ponownego przemyślenia swojego planu, było zdjęcie znajdujące się po lewej stronie portretu Caiusa. Widniał na nim elitarny oddział królewskich strażników. Przy końcu pierwszego rzędu widać było siedzącego komendanta Dumara, z pewnością nieco młodszego i mającego niższą rangę, ale wciąż i tak najwyższą wśród osób na zdjęciu.

      – Komendancie Dumar, proszę przyjąć moje przeprosiny. Niestety, pozwoliłem, by emocje wzięły górę. Chciałbym się jednak upewnić, że rozumie pan cały ciężar mojej misji.

      – Pana misji, kapitanie? Może tej, którą pan sobie wymyślił?

      – Gdybym w tym przypadku czekał na upoważnienie, jestem pewien, że byłoby już za późno.

      „Za późno na zdobycie chwały” – pomyślał komendant. Gdy wchodzili do pomieszczenia, zauważył, że oczy kapitana zatrzymują się na zdjęciach na ścianie, i wiedział, że zrobiły na nim duże wrażenie.

      – Być może – stwierdził, siadając za biurkiem. – Proszę kontynuować, kapitanie.

      Arystokrata zdecydował się pozostać w pozycji stojącej. Była to oznaka szacunku dla mężczyzny, który choć miał niższą rangę, posiadał odpowiednie uprawnienia, aby przydzielić mu zasoby, których tak bardzo potrzebował.

      – Okręt wroga na orbicie…

      – „Aurora” – wtrącił dowódca, choćby po to, by zademonstrować kapitanowi, że nie jest całkowicie nieświadomy sytuacji.

      – Zgadza się. – Wiedza komendanta o okręcie wroga spowodowała, że kapitan na chwilę się zawahał. – „Aurora”… choć mała i słabo uzbrojona, ma unikatową technologię na pokładzie. Urządzenie, pewnego rodzaju system napędowy, który daje możliwość przeskakiwania w mgnieniu oka pomiędzy punktami w przestrzeni.

      – Naprawdę? – Komendant uznał to za mało prawdopodobne. – A w jaki sposób ustalił pan, że to urządzenie rzeczywiście istnieje?

      – Proszę mi zaufać, komendancie. Ono istnieje.

      – Niech mnie pan przekona, kapitanie. Jestem z natury dociekliwy.

      Kapitan zajął miejsce po drugiej stronie biurka, starając się mówić do komendanta w taki sposób, jakby byli równymi sobie towarzyszami broni.

      – „Aurora” używała tego urządzenia podczas walki, aby wielokrotnie wskakiwać do wnętrza naszego pola siłowego i z niego wyskakiwać, co pozwoliło jej spowodować imponującą liczbę uszkodzeń, zanim zdążyliśmy oddać choćby pojedynczy strzał.

      – A o jakiej długości skoków mówimy?

      – Podczas starcia namierzyliśmy ją tylko raz albo dwa. Za każdym razem była oddalona nieco ponad minutę świetlną od nas. Myślę jednak, że może skoczyć znacznie dalej.

      – Na czym opiera pan to założenie?

      – Na powierzchnię planety zostaliśmy przetransportowani promem tego samego typu, którego używają zespoły zbierające w systemie Przystani. Poza tym rozpoznałem pilota. Była to kobieta będąca jednym z liderów Karuzari, którym udało się uciec podczas bombardowania systemu Taroa. Posiłki przybyłe wkrótce po zniszczeniu „Campaglii” zgłosiły obecność okrętu o nieznanym typie, który pozornie zniknął, gdy zbliżono się do niego na zasięg strzału. Myślę, że tym okrętem była „Aurora”. Jak pan wie, naszym najszybszym statkom podróż między Taroa i Darvano zajęłaby prawie rok, a nawet trzy razy dłużej, gdyby najpierw dotarły do Przystani. Nawet nasze drony komunikacyjne potrzebują kilku tygodni na pokonanie tej odległości.

      – Ale Karuzari nie mają takiego urządzenia, kapitanie. Jego stworzenie wymagałoby dziesiątków lat pracy całej armii ekspertów. Oni nigdy nie mieli dostępu do takich zasobów.

      – Okręt nie należy do nich – uśmiechnął się kapitan.

      – Czy sugeruje pan, że Legenda Początków jest prawdą? – Wiadomość o znaku, która od wczorajszego wieczora przetoczyła się przez całą planetę, zaczęła się komendantowi nagle wydawać mniej nieprawdopodobna, niż początkowo sądził.

      – Oczywiście, że nie – powiedział kapitan, unosząc brwi, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. – Byłoby to bezpośrednie naruszenie Doktryny – dodał w najbardziej politycznie poprawny sposób, na jaki mógł się zdobyć. – Mimo że prawdziwe pochodzenie okrętu ma dla nas niewielkie znaczenie, jednak technologia budzi wielki niepokój. Pan także powinien być tym zaniepokojony, komendancie.

      Dowódca odchylił się na chwilę w fotelu, rozważając słowa kapitana. Nigdy nie wierzył w Doktrynę. Po prostu podporządkował się administracji, tak samo jak większość, a prawdopodobnie także siedzący przed nim mężczyzna. Niestety, jeśli okazałoby się, że okręt wroga pochodzi z Ziemi, stłumienie buntu wyznawców Zakonu stałoby znacznie trudniejsze. Wierzyli już w Legendę Początków, a także w tę mityczną postać Na-Tana, który miał być zwiastunem zbawienia i pochodzić z dawno zapomnianej kolebki ludzkości.

      – Rzeczywiście, coś w tym jest – odpowiedział w zamyśleniu.

      – Może pan więc zrozumieć moją niecierpliwość. Po zdobyciu takiej technologii imperium odniosłoby wielkie korzyści, takie, których nie możemy sobie teraz wyobrazić.

      – Być może – zgodził się dowódca. – Podobne korzyści odniesie również pańska reputacja i miejsce w historii pana rodu.

      – To niewielka nagroda w porównaniu z chwałą naszego imperium – zapewnił de Winter.

      – Niewątpliwie – stwierdził komendant z lekkim sarkazmem. – Ponieważ jednak ta technologia może mieć ogromny wpływ na dobrobyt imperium, można sobie wyobrazić, że mogłaby być dla niego równie katastrofalna. Zakładając oczywiście, że pana plany wezmą w łeb.

      – Zapewniam pana, komendancie, że moje działania okażą się skuteczne.

      – Czy mam uwierzyć w te słowa, biorąc pod uwagę, hmm, ostatni występ, w czasie którego próbował pan sobie poradzić z tym okrętem?

      – Okoliczności, w których zamierzam się zmierzyć z „Aurorą”, będą zupełnie inne. Teraz jest dla mnie oczywiste, że ze względu na jej umiejętność wykonywania skoków niemożliwe byłoby zwycięstwo w tradycyjnym scenariuszu walki. Musimy znaleźć sposób, aby dostać się na pokład tego okrętu. Jeśli trzeba, należy to zrobić potajemnie. – De Winter starał się kontrolować swoje reakcje.

      – Dlaczego uważa pan, że tak łatwo przyjdzie dokonać abordażu?

      Kapitan uśmiechnął się, ciesząc się ze swojego dedukcyjnego rozumowania, którego wynik zamierzał przekazać komendantowi.

      – Fakt, że używają zniszczonego promu, niepochodzącego z ich własnego świata i na którym zresztą latają obcy ludzie, jest całkiem wymowny, podobnie jak młody wiek ich kapitana. Uważam, że prawdopodobnie z powodu spotkania z „Campaglią” na tej jednostce