Czy mogę mówić ci mamo. Agata Komorowska

Читать онлайн.
Название Czy mogę mówić ci mamo
Автор произведения Agata Komorowska
Жанр Современная зарубежная литература
Серия
Издательство Современная зарубежная литература
Год выпуска 0
isbn 9788381775281



Скачать книгу

mi podskoczyło. Jest! Żyje! Tylko jak go przekonać, żeby wrócił?

      „Michał, przecież wszystko da się wyjaśnić. Ja tylko słuchałam, ale zdanie o Tobie mam bardzo dobre. Nie wiem, co Aleks Ci mówił, ale chyba naprawdę najlepiej pogadać bezpośrednio. Gdyby z mojej strony coś się zmieniło, tobym do Ciebie nie pisała. Dałabym sobie spokój. No więc, co o tym myślisz?”.

      „Czuję się jak jakiś przestępca, że manipuluję ludźmi i jeszcze nie wiadomo co! A ten konkubent matki, co mi niby pieniądze dawał… Ja mu raz drewno na zimę porąbałem i dał mi pięćdziesiąt złotych. Nic więcej od niego nie dostałem. To kłamstwo!”.

      „Niepotrzebnie rozmawiałam z Aleksem, a on z Tobą, ale u nas jest taka zasada, że rozmawiamy o wszystkim. Dlaczego nie chcesz ze mną porozmawiać? Czy jestem aż taka straszna?”.

      „Nie chodzi o to, że jest Pani straszna, tylko po tym, co siostra nawymyślała, to się strasznie głupio czuję. No bo co sobie Pani o mnie pomyślała…”.

      „Ja nie oceniam ludzi, Michał, a szczególnie nie oceniam po tym, co ktoś o kimś mówi. Myślę, że jesteś bardzo mądrym, fajnym, młodym człowiekiem, który sporo w życiu przeszedł. Wiesz, ja myślę, że wszystko jest po coś. Ta afera też”.

      Nie wiedziałam wtedy, jak bardzo prorocze były moje słowa i że przyjdzie dzień, kiedy będą siostrze dyrektor wdzięczna za to kategoryczne NIE. Jednak teraz byliśmy wszyscy zdruzgotani i zagubieni.

      Michał

      Nie pamiętam pierwszych lat mojego życia. W papierach mam wpisane, że urodziłem się w Warszawie, ale moje pierwsze wspomnienia pochodzą z Chełma, kiedy miałem siedem lat. Do Chełma pojechaliśmy, bo koleżanka mojej mamy mówiła, że tam się łatwiej żyje. Myliła się. Zamieszkaliśmy w domku z mamą, tatą i moim starszym przyrodnim rodzeństwem: bratem i dwiema siostrami. Jestem najmłodszy. Wiem, że jest nas więcej, ale nie mam kontaktu z pozostałym rodzeństwem. Nigdy z nami nie mieszkali, bo jako niemowlęta byli kolejno odbierani matce. Czasem jakieś strzępy informacji na ich temat do mnie docierały, ale raczej się o nich nie mówiło.

      Rzadko chodziłem do szkoły. Zwykle snułem się po osiedlu. Nauczyłem się żyć z dnia na dzień. Zasada była taka, że młodsi chodzą za starszymi. Starsi mieli nawet osiemnaście, dwadzieścia lat. Uczestniczyłem we wszystkim, co robili. Jak dawali papierosy, paliłem. Kiedyś dali mi papierosa, po którym bardzo źle się poczułem. Zachciało mi się spać i zasnąłem na jakiejś polanie. Potem śmiali się ze mnie, bo to była marihuana. Miałem wtedy osiem lat. Tuż obok było blokowisko, gdzie alkohol, seks i narkotyki były normalne jak słońce, wiatr i deszcz. Nie robił na mnie wrażenia chłopak, który wciągał kreskę z parapetu na mojej klatce schodowej, ani para uprawiająca seks w jakimś mieszkaniu, w którym akurat wylądowałem.

      Nie lubiłem szkoły. Nienawidziłem wręcz. Już pierwszego dnia pobiłem się z jakimś chłopakiem, który krzywo na mnie spojrzał. Wszędzie chodziłem z moim starszym bratem. Był ode mnie nie tylko starszy, ale i większy. Często mnie szturchał, a ja się nie dawałem. Czasem braterska przepychanka kończyła się brutalną bójką. Nieraz miałem rozkwaszony nos albo podbite oko. Nie czułem bólu. Wiedziałem tylko, że nie mogę okazać lęku ani słabości. Wtedy przegram, a jak przegram, to stanę się chłopcem do bicia dla wszystkich. Czasem biliśmy kogoś bez powodu. Ot tak, z nudów. Nie myślałem o tym, czy to jest dobre, czy złe. Nie było miejsca na moralne rozterki. Tam tak się żyło. Trzeba było przetrwać. Albo się biło, albo było się bitym. To nie była kwestia wyboru.

      Mama zachorowała na nerki. Musiała iść na kilka miesięcy do szpitala. Pojechałem do niej na rowerze, bo szpital był daleko. Rower był bardzo duży, a ja mały. Nie mogłem usiąść na siodełku, więc całą drogę pedałowałem na stojąco. Wszedłem do sali i zobaczyłem moją mamę wychudzoną i bardzo bladą, prawie siną. Przeraziłem się. Myślałem, że nie żyje. Nogi się pode mną ugięły. Zacząłem krzyczeć i płakać. Weszła pielęgniarka i powiedziała, że mama śpi. Od tej pory odwiedzałem ją codziennie. Czasem prosiłem brata, żeby ze mną pojechał. Wtedy ja siedziałem na siodełku albo na kierownicy, a on pedałował, ale to było bardzo rzadko.

      Przez jakiś czas mieszkaliśmy tylko z tatą. Pracował i bardzo wcześnie wychodził z domu, a my albo wcale nie szliśmy do szkoły, albo strasznie w niej rozrabialiśmy. Któregoś dnia mój brat znowu kogoś pobił. Szkoła próbowała skontaktować się z tatą, ale nie odbierał telefonu, bo był w pracy. Mama odebrała, ale była w szpitalu, więc nie mogła przyjść do szkoły. Wtedy po raz pierwszy naszą rodziną zainteresowała się opieka społeczna i mama podpisała zgodę na umieszczenie nas w domu dziecka. To było najbardziej patologiczne miejsce, w jakim kiedykolwiek byłem. Niby były tam trzy oddziały: dla maluchów, dla dziewczyn i dla chłopaków. Jednak w praktyce były tylko dwa, bo na noc albo chłopaki chodzili do dziewczyn, albo one do chłopaków. Nietrudno sobie wyobrazić, co tam się działo. W jedynce na przykład dziewczyny grały w pokera rozbieranego z chłopakami. Ciąg dalszy można sobie dopowiedzieć. Jedyną osobą, którą tam szanowałem, była kilkunastoletnia Daria. Była w tym domu dziecka od urodzenia. Twarda dziewczyna. Wszyscy się jej bali, ale ja jakoś szczególnie przypadłem jej do gustu. Zaopiekowała się mną tak, jak powinna matka. Chroniła przed przemocą, pocieszała, przytulała, a nocą zabierała ze sobą do łóżka. Nie, nie było w tym nic seksualnego. Ona traktowała mnie jak swoje dziecko. Przy niej czułem się bezpieczny. Było mi tylko przykro, że opiekuje się mną obca dziewczyna, a nie moje siostry.

      Kiedy mama wyszła ze szpitala, wróciliśmy do domu. Niedługo potem pojechaliśmy z powrotem do Warszawy. Zamieszkaliśmy u mojej chrzestnej. Na boisku złamałem rękę. To było otwarte złamanie i ręka dyndała mi bezwładnie. Brat przyniósł mnie na rękach do domu. Pojechałem do szpitala i natychmiast byłem operowany. W szpitalu spędziłem trzy miesiące. Ręka źle się goiła, była potrzebna kolejna operacja i przewieźli mnie do innego szpitala, w innym mieście. Z całego tego okresu pamiętam samotność. Z zazdrością patrzyłem na dzieci, przy których siedziały mamy, poprawiały im poduszki i wykłócały się z lekarzami o zmianę opatrunku czy leki przeciwbólowe. O mnie nikt się nie wykłócał.

      Wkrótce po tym, jak wróciłem do domu, przeprowadziliśmy się po raz kolejny. Tutaj jeszcze rzadziej chodziliśmy do szkoły, bo była dosyć daleko. Okolica, w której mieszkaliśmy, nie należała chyba do najlepszych, bo w ciągu dnia po ulicach snuło się dużo dzieci. Miałem wtedy jakieś dziewięć albo dziesięć lat. To był czas, kiedy starsza ode mnie o pięć lat siostra rozpoczęła bardzo bogate życie towarzyskie. Już wcześniej lubiła zabalować, ale teraz mama kazała jej opiekować się mną. Chyba w ten sposób miała nadzieję, że Kaja, nawet idąc na imprezę, będzie się pilnowała i grzecznie zachowywała, bo przecież jest z młodszym braciszkiem. Kai było w to graj. Teraz miała wolną rękę, a moja obecność wcale jej nie przeszkadzała w bogatym życiu towarzyskim. Któregoś dnia zabrała mnie na Targówek. Tam poszliśmy do jej chłopaka. Wyglądał okropnie. Był chudy, miał zniszczoną twarz i śmierdział. Poszliśmy na klatkę schodową.

      – Masz młody, zapal – powiedział, podtykając mi pod nos skręta.

      Wziąłem. W końcu była ze mną siostra. Nie mogli zrobić mi nic złego. Zapaliłem i poczułem się strasznie zmęczony. Powieki mi opadały. Maciek, chłopak Kai, też wyglądał na zmęczonego. Wyciągnął z kieszeni biały proszek, wprawnym ruchem zrobił z niego kreskę i wciągnął. Oczy mu się rozszerzyły i natychmiast odżył.

      – Teraz ty, młody – rzucił do mnie i podetknął mi pod nos biały proszek.

      Wciągnąłem. Strasznie rozbolał mnie nos i chlusnęła z niego krew. Nie mogłem jej zatrzymać. Kiedy nareszcie krwotok ustał, Maciek przygotował po jeszcze jednym skręcie. Nie chciałem już, ale z nim nie było dyskusji.

      – Teraz