Название | Menażeria ludzka |
---|---|
Автор произведения | Gabriela Zapolska |
Жанр | Зарубежная классика |
Серия | |
Издательство | Зарубежная классика |
Год выпуска | 0 |
isbn |
– Cóż pan tak tkwi koło ściany? Nie może pan usiąść?…
Pan Wentzel obejrzał się za fotelem, czując, że parę osób zwraca na niego uwagę.
W pobliżu właśnie stał wspaniały fotel, obrzucony makatą.
Pan Wentzel osunął się na niego machinalnie.
Julusiek wzruszył ramionami.
– Na fotelu? – zaskrzeczał podskakując na jednej nodze – jak jaki obywatel?… Nie możesz pan na krześle?…
Osoby siedzące bliżej zaczęły się uśmiechać.
Julusiek uczuł, że odnosi sukces, i podniósł głowę z prawdziwym triumfem.
Pan Wentzel zacisnął usta i nie śmiał oczów34 oderwać od ziemi.
Wniesiono herbatę.
Julusiek porwał z tacy filiżankę i zbliżył się z nią do nauczyciela.
– Napij się pan herbaty! – mówił, pakując się na kolana Wentzlowi – wyglądasz pan jak śmierć angielska… pij pan…
I potrącił filiżankę, wylewając gorący płyn na ręce i tużurek Wentzla.
– Potem powiedzą, żeś się pan u nas zagłodził… – dodał, wykrzywiając się jak stary pajac.
Pan Wentzel ujął filiżankę i oglądał się za łyżeczką.
– Czego pan szuka?
– Łyżeczki!
– A to po co?
– Zamieszać!
– A nie możesz pan palcem?
I zlazłszy z kolan nauczyciela, „wyjątkowe” dziecię zmieszało się z tłumem gości, depcząc po jedwabnych trenach dam i lakierkach mężczyzn.
Pan Wentzel pozostał w swoim kąciku z filiżanką herbaty w ręku.
Przed nim jakaś tęga brunetka prezentowała swą pełną szyję w oświetleniu płynącym z góry. Jej obnażone ramiona, fałda ciała na karku, fałda pełna tajemniczego cienia, mieszała pana Wentzla i napełniała jakąś bojaźnią. Sam, nędzny i chudy, lękał się dobrze rozwiniętego kobiecego ciała.
Zapach wydzielający się z sukien brunetki odurzał go do reszty.
Przy tym głos Eweliniki, donośny, trochę nosowy, jej śmiech nerwowy, nadto dobrze „ułożonej” panny, wstrząsał mu serce.
Uczuł się bliskim zemdlenia.
Nagle z tego półsnu zbudził go skrzeczący głos Juluśka:
– Czyś pan kiedy kochał?
To wyjątkowe chłopię w ten sposób interpelowało rumianego blondynka, siedzącego obok Ewelinki. Mimo woli rozmowy ucichły. Julusiek miał własność śmieszenia całego towarzystwa, oczekiwano na coś bardzo dowcipnego.
Malec czuł się panem sytuacji.
Potrząsnął żółtą czupryną i rozstawił szeroko nogi.
– No! Powiedz pan, czyś już się kochał?…
– Nie… – wybąknął blondynek – jestem jeszcze za młody…
Julusiek szeroko otworzył oczy.
– Phi! – skrzeknął – a pan Wentzel młodszy od pana, a już się kocha.
Wszystkie oczy zwróciły się ku nauczycielowi, który otworzył usta, jakby chcąc coś powiedzieć, lecz głosu mu zabrakło.
– Ja bym panu powiedział, w kim – ciągnął dalej Julusiek – ale uprzedzam pana, że oni mnie zaraz za drzwi wyrzucą, bo prawdę pawiem. O! Jewelinka i pan Wentzel to się mają ku sobie…
Purpurą oblała się twarz Ewelinki.
– Panie Wentzel! – zawołała, drżąc cała ze złości – proszę Julka wyprowadzić i zamknąć się z nim w dziecinnym pokoju…
Pan Wentzel podniósł się, czepiając poręczy fotela. Żyły mu na skroniach nabiegły, wyglądał jak pijany.
Chciał podejść do Juluśka, lecz malec szedł już ku drzwiom, dumny, zadowolony z uczynionego wrażenia, mrucząc ciągle:
– A co? Nie mówiłem, że gdy powiem prawdę, to mnie za drzwi wyrzucą?!
W dziecinnym pokoju pali się niewielka lampa, przysłonięta zielonym abażurem. Julusiek i Marian, zdaje się, śpią spokojnie w swych łóżkach, ponakrywanych stosem kołder i kołderek.
Koło stołu siedzi pan Wentzel, kurcząc pod stołem nogi w zaplamionych atramentem skarpetkach. Przed nim leżą nożyczki, gruba igła, motek nici i kilka guzików. Pan Wentzel zabrał się do łatania swej codziennej kurtki i jakoś mu idzie niesporo. Kłuje się w palce, ściegi daje monstrualnych rozmiarów! Miał zamiar sprawić sobie nową kurtkę na wiosnę, ale namyślił się – zrobi inaczej. Pieniądze te pośle rodzicom, właśnie matka pisała, że sklepik nic nie przynosi, ojciec coraz słabszy…
Pan Wentzel matce odpisał, guldeny w list włożył i teraz, szyjąc, spogląda z rozrzewnieniem na kopertę, która za parę dni w sczerniałych od pracy rękach matki będzie.
I wśród tej ciszy nocnej w wyobraźni swej widzi pomarszczoną twarz ojca, wybladłe lica matki, którzy z radością się nad listem pochylą i sylabizować literę po literze będą.
Biedni! Biedni starzy!…
Pan Wentzel prawie uśmiechać się zaczyna. Na chwilę zapomina o swej nędzy, ciesząc się, że radość innym sprawia.
Nagle jakby na komendę z dziecinnych łóżek podnoszą się dwie rozczochrane głowy i rozlega się wrzask, od którego pan Wentzel drżeć i blednąć poczyna:
Hopsztynder! Madaliński!
Fiuta!… z kopyta…
Szara, ciach, ciach!… tańczy sobie
Z Barabaszem mazura!
Hej kolęda!… kolęda!…
Oślica
Gorączkowo Honorka zaczęła spowijać kwilące cichutko dziecko.
A wyciągając długi – na trzy łokcie powijak, mówiła ochrypłym głosem:
– Chodzi! Chodzi! Synulku!… pójdziemy na wesele twojego ojcaszka! Chodzi synulku, pójdziemy mu drużbować, ale nie ołtarz mu sprawimy, ni jakie weselenie, jeno35 łaźnię gorącą, że aż mu w piętach postygnie!
Stojąca obok barłogu, na którym leżało dziecko – kuma Kazimierzowa zaczęła nagle szlochać.
– A bezbożnik! Wydziwiacz, rozbijaka! Taką ci uczciwą dziewczynę z dobrej drogi sprowadził i teraz nijakiej pamięci o niej nie ma!…
Honorka szarpnęła silnie powijak.
– On ci pamięci o mnie nie ma, ale ja go za to w pamięci mam i niech mi Pan Jezus i Matka Najświętsza ręce i nogi poułamuje, jeśli ja go do ołtarza dopuszczę!… Beze mnie i bez36 tę dziecinę przejść musi!…
– Prawdę masz! – przytakiwała kuma, obcierając łzy płynące gradem po tłustej i czerwonej twarzy – już ci takiej krzywdeczki to i Trójca Święta nie daruje. Ty się o swoje upomnij, Honorka, w twarz mu napluj – od młodej odciągnij, a swego nie daruj!
– I nie
34
35
36