Название | Chłopi, Część pierwsza – Jesień |
---|---|
Автор произведения | Reymont Władysław Stanisław |
Жанр | Повести |
Серия | |
Издательство | Повести |
Год выпуска | 0 |
isbn |
– Bobyście się, Macieju, ożenili i miałby kto gospodarstwa pilnować.
– Kpicie czy co?… A dyć na Zielną skończyłem pięćdziesiąt i osiem roków. Co wama też w głowie, jeszcze tamta dobrze nie ostygła…
– Weźcie kobitę do swego wieku, a zaraz się wam zgoi wszystko – dodała wójtowa i jęła sprzątać ze stołu.
– Dobra żona głowy mężowej korona – dorzucił dziad, obmacując miski, które przed nim postawiła wójtowa.
Żachnął się Boryna, ale zamedytował głęboko, że mu to samemu do głowy nie przyszło. Boć jaka się tam kobieta nadarzy, a zawżdy z nią lepiej niźli samemu biedować…
– Która i głupia jest, i niemrawa, która znów kłótnica, która do chłopskich kołtunów sięgająca, która paparuch a latawiec po muzykach i karczmach, a zawżdy chłopu z nią lepiej i wygoda – ciągnął dziad, pojadając.
– Dopiero by na wsi wydziwiali – powiedział Boryna.
– Hale – ludzie wama zwrócą krowę abo i co poradzą, abo i kiele gospodarstwa chodzić będą, abo się nad wami użalą – zagadała gorąco wójtowa.
– Albo i ciepłą pierzynę narządzą – zaśmiał się wójt. – A we wsi tyle jest dziewuch, że jak się idzie między chałupami, to bucha kiej z pieca.
– Ale, widzisz go, rozpustnik… czego mu się zachciewa…
– A Zośka Grzegorzowa na ten przykład, śmigła, piękna i wiano niezgorsze.
– A cóż to Maciejowi potrza wiana, nie gospodarz to pierwszy we wsi?
– Kto by ta miał dobra a i grontu dosyć – zaoponował dziad.
– Ni Grzegorzowa nie la nich – podjął wójt – za mdła i młódka to jeszcze.
– A Jędrkowa Kasia? – wyliczała dalej wójtowa.
– Zmówiona. Wczoraj Rochów Adam posyłał z wódką.
– Jest ci jeszcze Stachowa Weronka.
– Mamrot, latawiec i jedno biedro ma grubsze.
– A wdowa po Tomku, jakże to jej?… całkiem jeszcze do żeniaczki…
– Troje dzieci, cztery morgi, dwa krowie ogony i stary kożuch po nieboszczyku.
– A Ulisia tego Wojtka, co to za kościołem siedzi?…
– I… to la kawalera… z przychówkiem, chłopak mógłby już być do pasionki, ale Maciejowi tego nie potrza, ma już pastucha swojego.
– Jest ci jeszcze, jest tego nasienia pannowego, ale ino wybieram takie, co by pasowały la Macieja.
– A zabaczyłaś40 o jednej, co by była la nich w sam raz.
– Którna?…
– A Jagna Dominikowa?
– Prawda, całkiem o niej przepomniałam.
– Sielna dziewucha, a rosła, że bez płot nie przejdzie, bo żerdki pod nią pękają… a piękna, biała na gębie, a urodna kiej jałowica.
– Jagna – powtórzył Boryna słuchający w milczeniu wyliczania – a to powiedają o niej, że łasa na chłopaków.
– Ale, był to kto przy tym, to wie! Pleciuchy pletą, byle pleść, a wszystko ino przez zazdrość – broniła mocno wójtowa.
– Ja też nie powiedam sam z siebie, ino tak pogadują. Ale trza mi iść – poprawił pasa, wraził węgielek we fajkę i pyknął parę razy.
– Na którą to w sądzie? – zapytał spokojnie.
– Na dziewiątą napisane w powiestce. Musicie do dnia wstać, jeśli na piechty.
– I… źróbką se wolno pojadę. Ostańcie z Bogiem, dziękuję wama za pożywienie i somsiedzką radę.
– Idźcie z Bogiem, a pomyślcie, cośwa wama raili41… Powiecie, to z wódką pójdę do pani matki i jeszcze przed Godami sprawim wesele…
Boryna nie odrzekł nic, łypnął ino oczami i wyszedł.
– Jak stary młódkę bierze, diabeł się cieszy, bo profit z tego miał będzie – rzekł dziad poważnie, skrobiąc głośno po dnie miski.
Boryna wolno wracał i żuł w sobie rozważnie, co mu raili. Nie dał poznać po sobie tam u wójtów, że mu się ta myśl strasznie udała42, bo jakże, gospodarz był, a nie żaden chłopak, co to ma jeszcze mleko pod nosem, a na wspominek o żeniaczce aże kwiczy i z nogi na nogę przedeptuje.
Noc już ogarnęła ziemię, gwiazdy srebrną rosą pobłyskiwały z ciemnych, głuchych głębin, cicho było we wsi, psy tylko niekiedy poszczekiwały, a tu i owdzie spoza drzew mżyły się słabe światełka… czasem wilgotny podmuch zawiał z łąk, że drzewa poczęły się lekko chybotać i z cicha poszmerywać listkami.
Boryna nie wrócił drogą, jaką był przyszedł, a tylko puścił się w dół, przeszedł most, pod którym woda z bełkotem przelewała się do rzeki i waliła głucho na młyn, i nawrócił na drugą stronę stawu – wody leżały ciche i lśniły się czarniawo, pobrzeżne drzewa rzucały na taflę czarne cienie i jakby ramą obejmowały brzegi, a w pośrodku stawu, gdzie jaśniej było, odbijały się gwiazdy niby w zwierciadle stalowym.
Maciej sam nie wiedział, dlaczego nie poszedł prosto do domu, a wybrał dłuższą drogę, może aby przejść koło domu Jagny? a może aby zebrać nieco myśli i pomedytować.
– Juści, że byłoby niezgorzej! juści! A co tam o niej mówią, to taka prawda. – Splunął. – Sielna kobieta! – Dreszcz nim wstrząsnął, bo i chłód wilgotny szedł od stawów, a u wójtów gorąc był silny.
– A bez kobiety trza zmarnieć abo dzieciom gospodarkę odpisać – myślał – a duża jucha i kiej malowana. – A krowa najlepsza padła, a kto wie jutra?… Może to i trza poszukać żony? Tyle obleczenia43 po nieboszce jest – przygodziłoby się. Ale stara Dominikowa to pies… a cóż, mają chałupę i gront, to by na swojem ostała. Troje ich, a mają piętnaście morgów, to niby na Jagnę pięć i spłata za chałupę i lewentarz44! Pięć morgów to rychtyk te pola za mojem kartofliskiem, żyto, widzi mi się, posiały latoś, tak… Pięć morgów do moich to… trzydzieści i pięć bez mała! Karwas pola!…
Zatarł ręce i poprawił pasa. – To ino młynarz ma więcej… złodziej, krzywdą ludzką a precentami, a oszukaństwem tyla nabrał… A na bezrok podwiózłbym gnoju, a uprawił i pszenicy posiał na całym kawale; konia by trzeba przykupić, a i po granuli krowinę jaką… Prawda, krowę by dostać dostała…
I tak rozmyślał, liczył, rozmarzał się gospodarsko, aż czasem i przystawał z ciężkiej deliberacji. A że mądry chłop był, to wszystko zasię zbierał w sobie i głęboko w głowę patrzył, coby czego nie prześlepić i nie przepomnieć.
– Wrzeszczałyby juchy, wrzeszczały! – pomyślał o dzieciach, ale wnet fala mocy i pewności zalała mu serce i skrzepiła głuche jeszcze, wahające postanowienia.
– Gront mój, wara komu drugiemu do niego. A nie chceta, to… – nie skończył, bo stanął przed chałupą Jagny.
Świeciło się u nich jeszcze i przez otwarte okno padała szeroka smuga światła i szła przez kierz georginiowy i niskie drzewa śliwkowe aż na płot i drogę.
Boryna stanął w cieniu i zapuścił wzrok
40
41
42
43
44