Jeszcze będzie przepięknie. Agnieszka Olejnik

Читать онлайн.
Название Jeszcze będzie przepięknie
Автор произведения Agnieszka Olejnik
Жанр Современные любовные романы
Серия Dworek w Miłosnej
Издательство Современные любовные романы
Год выпуска 0
isbn 978-83-8195-108-1



Скачать книгу

że została zdradzona. Pragnęła także usłyszeć zapewnienie, że teraz już wszystko będzie dobrze. Że Igor chce być z nią i tylko z nią, że znajdzie odwagę, by szczerze wyznać żonie, co czuje, i zaproponować jakieś rozwiązanie.

      Niestety, najwyraźniej tego dnia mąż Moniki nie wybrał się na trening o tej porze co Ada. Specjalnie robiła rozgrzewkę w takim miejscu parku, aby mógł ją zobaczyć z okna swojego pokoju. I celowo szła dość wolno, a po dojściu nad staw miejski nawet usiadła na moment na ławeczce pod pretekstem poprawienia sznurowadeł.

      – Dzień dobry! – usłyszała za plecami głos. Rozpoznała go od razu. – Jak święta?

      Kacper Majewski wynurzył się zza bezlistnych o tej porze roku zarośli.

      – Dlaczego pan nigdy nie trenuje na szlakach? – roześmiała się. – Tylko biega po chaszczach?

      – No, może nie nigdy, ale rzeczywiście rzadko. Wolę pozostać niewidzialny dla mieszkańców tego uroczego plotkarskiego miasteczka.

      Adę zdumiała taka opinia. Wprawdzie mieszkała w Miłosnej od niedawna i nie znała jeszcze zbyt wielu miejscowych, ale dotychczas jedynie raz spotkała się z tendencją do plotek – gdy w poszukiwaniu kleju dla pana Antoniego odwiedziła sklepik z drobiazgami.

      – Naprawdę ma pan takie złe zdanie o tutejszych? – zapytała, wstając z ławki i sięgając po kijki.

      – Po prostu stwierdzam fakt – odparł Kacper. – Proszę nie zapominać, że mieszkam tu od urodzenia, niestety. Wszyscy mnie znają i ja znam wszystkich. Ale zawsze uważałem, że to nie uprawnia nikogo do wtykania nosa w moje sprawy. Trenuję czy nie trenuję, piję czy nie piję, rozwiodłem się czy nie, spędzam święta sam czy może zamówiłem sobie panienkę z agencji…

      Typowy Majewski, pomyślała Ada. Zgryźliwy, szorstki, zniechęcający do kontaktu gbur.

      – Idzie pani wokół stawu? – zapytał, nieświadom niepochlebnej opinii, którą mu właśnie wystawiła.

      Nie mogła przecież skłamać, powiedzieć, że jest po treningu i już wraca do dworku. Być może obserwował ją wcześniej zza krzaków i wiedział, że dopiero przyszła do parku.

      – Idę – odparła. – A pan już po?

      – Nie, jeszcze przed. Jeśli pani pozwoli, to dołączę. Chętnie bym posłuchał o Funi i Radku. Udała się niespodzianka? Polubili się?

      W jednej chwili zachowuje się jak niesympatyczny typ, który nie znosi świata i ludzi, by za chwilę stać się wrażliwym facetem, którego obchodzi, czy małemu chłopcu spodobał się piesek… I czy małemu pieskowi spodobał się chłopiec, przemknęło przez myśl Adzie. Dopiero po chwili zorientowała się, że nie odpowiedziała na pytanie i że Kacper mógł jej milczenie zrozumieć opacznie.

      – Oczywiście, że może pan dołączyć – odparła. – Choć dla pana moje tempo będzie pewnie ślimacze.

      – Owszem – zgodził się. – Ale chodzenie to także doskonała forma aktywności. Nic mi nie będzie, jeśli zamiast biec będę szedł. Zresztą, by być precyzyjnym, chodzenie jest nawet zdrowsze od joggingu.

      – A to dlaczego?

      – Mniejsze ryzyko urazów. Głównie kolan. No i stopy przy bieganiu jednak dostają nieco w kość. – Zaśmiał się z gry słów. – Dosłownie i w przenośni. Mam na myśli uderzanie o nawierzchnię. Wie pani, jak się tak zastanowić, to szybki marsz jest najbardziej naturalną formą aktywności. Pod względem korzyści dla zdrowia ustępuje jedynie pływaniu.

      – Szkoda, że w Miłosnej nie ma basenu – westchnęła Ada. – Uwielbiam pływać. W Poznaniu mieliśmy z Dawidem wykupione karnety na basen…

      – A właśnie, jak Dawid? Kiedy zdjęcie gipsu?

      – Jutro! – Rozpromieniła się na tę myśl. – Nie może się doczekać. Oboje nie możemy.

      Przez chwilę szli w milczeniu, bo od mówienia Adzie spłycił się oddech. Odczekała chwilę, ale ponieważ Majewski się nie odzywał, podjęła przerwany wcześniej wątek.

      – Pytał pan o Radka i Funię. Cóż, najpierw byliśmy przerażeni, bo mały zaczął okropnie krzyczeć… Tego się nie da opisać… Jakby pisk, wycie, nie umiem znaleźć słów. Ale potem przerodziło się to w płacz. Zupełnie jakby coś się w nim odblokowało, jakby się… oczyścił… Myśli pan, że to możliwe?

      Zerknęła w stronę Kacpra. Miał dziwny wyraz twarzy, jakby sam zamierzał za chwilę zacząć płakać.

      – Tak – odezwał się po chwili zduszonym głosem. – Myślę, że to całkiem możliwe. Człowiek czasem… krzyczy z nadmiaru emocji. Kiedy pojawiają się łzy, to już jest ulga. Najgorzej, kiedy nie chcą płynąć.

      Znów przez jakiś czas maszerowali w ciszy. Co ten człowiek przeżył, o jakich emocjach mówi? – myślała Ada. Wiedziała, że nie zada tych pytań na głos. Zresztą wątpiła, że on zechciałby odpowiedzieć.

      – A potem? – odezwał się wreszcie.

      – Potem udało mi się odwrócić jego uwagę. To znaczy nie, właśnie nie odwrócić, tylko raczej przekierować… Przepraszam, mówię tak chaotycznie. Wie pan, ja wciąż to bardzo przeżywam. Więc było tak: Funia leżała w koszyku, pod kocykiem, bo ona uwielbia być przykryta. A Radek płakał. Wtedy powiedziałam, że przy obróżce jest napis „Funia” i że widocznie Mikołaj chce, aby tak ją nazywać.

      – Chyba Gwiazdor – mruknął Kacper.

      Ada roześmiała się serdecznie.

      – Jakie to zabawne, gdy kolejna osoba poprawia mnie w kwestii imienia kogoś, kto nie istnieje – powiedziała. – W Poznaniu też się mówiło „Gwiazdor”, ale mój tata z jakiegoś powodu nazywał go Mikołajem. Jego rodzice pochodzili z Warszawy. Co ciekawe, ciocia Bogna też mówiła „Mikołaj”, a z kolei pan Antoni upiera się przy Gwiazdorze. Pewnie musieli dużo o tym dyskutować.

      – A może wcale nie? – zauważył Majewski. – Może po prostu potrafili żyć z tymi różnicami. Wie pani, ja właściwie nie znałem pani Bogny. Pana Antoniego to owszem, znam, bo mój tata się z nim przyjaźnił, Antoni brał od nas miód i bywał często u ojca. Więc nie znałem dziedziczki, ale zawsze wydawało mi się piękne, że tych dwoje potrafiło się tak zaprzyjaźnić.

      – Ja myślę, że to nie była tylko przyjaźń – sprostowała Ada. – Jestem przekonana, że Antoni ją kochał.

      – Kochał? – prychnął Kacper. – Myśli pani, że to była miłość? Co za bzdura. Już mówiłem: te wszystkie romantyczne bajdy są do chrzanu!

      – Tak, ale wtedy rozmawialiśmy o książkach! Chyba nie chce pan powiedzieć, że w życiu też…

      – Chcę! – przerwał. – Właśnie to chcę powiedzieć. Jedyna miłość, pani Ado, jaka ma rację bytu, to ta, która wynika z bliskiego pokrewieństwa i z dzielenia ze sobą losu. Dzień po dniu, wzajemne wsparcie, wspólna praca, wspólne posiłki, małe radości i smutki… Zaufanie. Stałość, niezmienność. To, że można na kimś polegać bez żadnych wyjątków. Tak się rodzi miłość.

      – Ma pan na myśli miłość ojcowską i matczyną. Miłość syna i córki…

      – Tak. Ewentualnie braterską i siostrzaną, ale tego nie wiem, to tylko teoria. Nie mam rodzeństwa.

      – A co pan powie o uczuciu, dla którego ludzie ryzykują wszystko, co posiadają?! O poświęceniu, kiedy jedno oddaje życie za drugie…?!

      – Jakieś przykłady? Konkrety? Ale nie z książek i filmów, tylko z życia.

      Ach, ten jego cyniczny