Название | Jeszcze będzie przepięknie |
---|---|
Автор произведения | Agnieszka Olejnik |
Жанр | Современные любовные романы |
Серия | Dworek w Miłosnej |
Издательство | Современные любовные романы |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-8195-108-1 |
– Radziu! Gdzie jesteś? Gdzie Funia?
Po chwili zza gałązek tui wyjrzał Radek. Miał szelmowski uśmiech, najwyraźniej cieszył się, że udało mu się schować.
– Ty draniu! – roześmiał się pan Antoni. – Chciałeś mnie przestraszyć?
Malec pokiwał głową z zapałem.
– A jeśli Funia się tego nauczy? – zapytał starszy pan, udając surowość, ale jednocześnie mrugając łobuzersko. – Zacznie się przed tobą chować, a ty będziesz biegał po parku, bojąc się, że uciekła, że wpadła do jakiejś króliczej nory albo do stawu…
Urwał, bo zauważył, że Radek nie wyczuwa żartu. Na jego buzi pojawił się wyraz przerażenia.
– Żartowałem! – dodał szybko Antoni. – Zresztą psa bardzo łatwo nauczyć, aby zawsze przychodził do właściciela. Wiesz, jak to się robi?
Radek pokręcił głową. Staruszek przykucnął, by móc spojrzeć chłopcu prosto w oczy. Jak bardzo inaczej wyglądał świat z tej perspektywy! I pomyśleć, że Radek musi stale zadzierać głowę, gdy do niego mówimy, uświadomił sobie Antoni.
– Wytłumaczę ci – powiedział takim tonem, jakby zdradzał pilnie strzeżony przepis na magiczny eliksir. – Po pierwsze, imię musi służyć tylko do przywoływania. Nie wolno go używać, kiedy na przykład chcesz pieska skarcić. Wtedy najlepiej wołać „nie!” albo na przykład „fuj!”.
Radek zaśmiał się bezgłośnie.
– Pan Iwo znał się na psach i koniach – wyjaśniał dalej Antoni. – I wszystkiego mnie nauczył. Przez jakiś czas mieliśmy nawet sukę ogara, Kaja jej było na imię. Któregoś razu ukąsiła ją żmija. Spuchła cała i nie mogła oddychać. Pan Iwo płakał i ja razem z nim…
Uświadomił sobie, że Radek znów zrobił przerażoną minę, więc czym prędzej wrócił do tematu.
– Pies musi kojarzyć swoje imię z czymś przyjemnym – podjął. – Trzeba na przykład wziąć kawałeczki parówki albo inne smakołyki i wołać. Za każdym razem, kiedy psiak przyjdzie, nagradzać go. Pokazać ci?
Malec przytaknął z zapałem. Starszy pan wyciągnął rękę.
– Chodź – powiedział. – W kuchni mamy chwilowo tyle pyszności, że nic się nie stanie, jeśli skubniemy tego i owego. Potem wrócimy tu z Funią i potrenujemy.
Dwie godziny później, kiedy Ada wyszła z kijkami do ogrodu, aby rozgrzać się przed treningiem, zobaczyła na ławce w parku pana Antoniego, który podejrzanie często wycierał oczy. Przestraszyła się, że coś się wydarzyło, i czym prędzej podeszła.
– Cicho! – szepnął. – Niech pani go nie spłoszy!
Ada rozejrzała się, ale nic nie zobaczyła. Dopiero po chwili usłyszała dobiegający zza rabaty z suchymi o tej porze roku trawami dziecięcy głosik.
– Funia! Funia! Chodź!
Potem następowała chwila ciszy, szybkie kroki, a później znów:
– Funia! Chodź!
– Uczy ją przychodzenia na zawołanie – wyjaśnił starszy pan, a z oczu znów pociekły mu łzy. – Pani Ado, mógłbym dziś umrzeć, słowo daję, to najlepszy moment. Nigdy dotąd nie byłem taki szczęśliwy i już pewnie nigdy nie będę. To najpiękniejszy dzień w moim życiu!
– Niech pan tak nawet nie mówi! – ofuknęła go Ada, powstrzymując własne wzruszenie. – Proszę pomyśleć o Radku! On pana bardzo kocha, pan mu jest potrzebny! Nie chce pan przecież, aby znów zamknął się w sobie.
Antoni wyglądał, jakby dopiero teraz przyszło mu do głowy, że po jego śmierci ktokolwiek mógłby płakać.
– Boże mój, rzeczywiście, zapomniałem o tym! – zawołał szeptem. – Co ja wygaduję! Przecież obiecałem! Jestem jeszcze potrzebny …
– Oczywiście! – potwierdziła Ada. – Nigdy i nigdzie nie był pan potrzebniejszy niż tu i teraz, panie Antoni. – Przysiadła na chwilę na ławce i sięgnęła po dłoń starszego pana. Uścisnęła ją mocno. – I nie tylko Radkowi, proszę mi wierzyć. Dla nas wszystkich jest pan ukochanym dziadkiem i najlepszym przyjacielem. Proszę o tym nigdy nie zapominać.
ROZDZIAŁ 6
Niełatwo było zmusić się do aktywności po takim obżarstwie, zwłaszcza po degustowaniu tych wszystkich wspaniałych słodkości, które przygotował Igor. Ada doskonale wiedziała, że ze swoją insulinoopornością nie powinna jeść tylu łakoci, jednak nastrój świąt zrobił swoje – w ciągu ostatnich trzech dni złamała wszelkie zasady swojej diety. Teraz czuła się ociężale, pobolewała ją głowa, a co najgorsze – waga wskazywała dwa i pół kilograma więcej.
– Jak to możliwe, że niektórzy jedzą takie rzeczy na co dzień i nie tyją?! – mruknęła rozżalona. – A ja puchnę niczym gąbka zaledwie po trzech dniach.
Rozgrzewka dobiegła końca. Aleja pokryta była białym dywanem śniegu, którego od trzech dni nie zbrukały ślady ludzkich stóp. Ada aż pożałowała, że musi iść tą trasą i poplamić śladami butów tę nieskazitelną biel. Nie odważyła się jednak pójść drugą stroną, przez park za stawem, choć wiedziała, że wiodą tamtędy ścieżki rowerowe. Obiecywała sobie, że na wiosnę pozna tamtą połowę posiadłości. Tymczasem jednak bała się, że zabłądzi.
Było pięknie – drzewa wydawały się wyższe, bardziej majestatyczne niż zwykle, a każdą gałązkę zdobił kołnierzyk sypkiego śniegu. Nawet źdźbła trawy z wysiłkiem dźwigały śniegowe ozdoby. Łatwo było poczuć się szczęśliwym w taki dzień – i Ada właśnie czuła się szczęśliwa. Radek zaczął mówić! – już samo to było wystarczającym powodem, by świętować. A na tym przecież nie koniec! Sprawy między nią a Igorem były na jak najlepszej drodze, po raz pierwszy od początku tej historii mieli szansę na happy end bez poczucia winy, bez szarpaniny moralnej. Wystarczy rozmawiać, mówić prawdę, być uczciwym wobec samego siebie i wobec innych, myślała Ada.
I wreszcie: Funia okazała się cudownym pieskiem, garnącym się do ludzi, choć nieco nieśmiałym. Pomysł, aby nie przygarniać szczeniaka, lecz spokojną, dorosłą suczkę, był znakomity. A wszystko dzięki Kacprowi Majewskiemu, uświadomiła sobie Ada. To on doradził i pomógł wybrać psiaka, to on poświęcił sobotę na wyjazd do schroniska. Trzeba mu się jakoś odwdzięczyć.
Myśl o Kacprze zmąciła nieco jej doskonały nastrój. Ada nie mogła sobie nawet wyobrazić, jak wyglądały tegoroczne święta Majewskiego. Ona sama przywykła do samotności i wigilia w większym gronie była dla niej nowością, jednak jej samotność nigdy nie była stuprocentowa. Ada miała syna – a Kacper nie miał już nikogo. Jak to jest: zasiąść do stołu wigilijnego i nie mieć się do kogo odezwać? Czy ktoś, kto jest sam w taki wieczór, w ogóle szykuje jakiekolwiek tradycyjne potrawy? Ubiera choinkę? Zakłada białą koszulę, kładzie na stole opłatek? Zapewne nie, bo z kim miałby się nim podzielić?
Oczywiście oboje z Igorem wpadli na pomysł, aby zaprosić Kacpra do dworku, ale tak jak się spodziewali – odmówił. W dodatku według relacji Igora zrobił to w przykry, szorstki sposób. Ada spróbowała sobie to wyobrazić. Zapewne uśmiechnął się kpiąco i rzucił jakąś ironiczną uwagę o dobrych uczynkach albo wyrzutach sumienia. Chociaż właściwie dlaczego którekolwiek z nich miałoby odczuwać takie wyrzuty? Nie byli przecież przyjaciółmi, ich relacja nawet