Gwiazdy Oriona. Aleksander Sowa

Читать онлайн.
Название Gwiazdy Oriona
Автор произведения Aleksander Sowa
Жанр Классические детективы
Серия
Издательство Классические детективы
Год выпуска 0
isbn 978-83-66229-24-2



Скачать книгу

były włosy, jest teraz tylko krwawym śladem. To kłuje go w oczy najbardziej.

      – Kto ją znalazł?

      – Ludzie.

      – Przecież nie krasnoludki! Jacy, do ciężkiej cholery?

      – Tędy ludzie z PKP chodzą. Znaleźli ją rano. Pewnie jak z nocki wracali – odpowiada Dobrowolski.

      – Kto znalazł? Konkretnie!

      – Anonim był.

      – Telefoniczny?

      – No przecież nie gołębiem pocztowym.

      Grzesik patrzy na krew. Jest jej więcej niż przy poprzednich zabójstwach. W ułożeniu ciała widzi coś nietypowego. Ofiara ma łokcie powyżej ramion, przedramiona opuszczone wzdłuż ciała. Jej nogi są uniesione, rozłożone szeroko i zgięte w kolanach leżą płasko na ziemi.

      – Robota prawie zrobiona – mówi technik. – Oględziny skończone. Ślady sfotografowane, opisane, zimno jak skurwysyn.

      – A prorok?

      – Czekamy.

      – Lekarz?

      – To samo – wtrąca Dobrowolski. Niski rudy policjant wciąż czuje się dotknięty uwagą o Sosnowcu. Zawsze drażnili go ci wszyscy uważający się za lepszych tylko dlatego, że mieszkają w Katowicach, Rudzie albo w Bytomiu. – Niedziela jest – dodaje. – Wszyscy pijani albo na kacu. Dobrze, że wczoraj nie piłem za dużo. Wątroba nie daje.

      Pojawiają się słabe uśmiechy. Wiedzą, że dyżur domowy w niedzielę od rana nie należy do przyjemności. Zwłaszcza kiedy zamiast siadać do klusek z roladą, trzeba jechać na trupa.

      – Ja nie piję – mówi Grzesik.

      – To chyba ciężko było oficerem zostać? – pyta technik, błyskając fleszem.

      – Za picie gwiazdek nie dają. I wątrobę mam zdrową.

      Patrzą na policjanta z Katowic. Przemyka im przez myśl, że z tym grubym oficerzyną nie będzie łatwo.

      – Czy on wyłamał jej kości ze stawów? W biodrach?

      – Na to wygląda. Tak przecież nie można ułożyć zdrowych nóg – odpowiada Dobrowolski, spoglądając na miednicę zamordowanej. – Tak bardzo ją chciał zgwałcić, że aż jej nogi z bioder wyrwał.

      – To nie takie proste, ale widać, że skakał jej po miednicy. – Technik wskazuje ślad na skórze. – Jest siniak.

      – To już coś – komentuje Grzesik.

      – Tak czy inaczej, jak już się lekarz i prokurator zjawią, będzie można ją zabrać. Po co z województwa pana do tego ściągnęli? – dodaje podejrzliwie Dobrowolski. – I to w niedzielę.

      – Widać trzeba. Niestety.

      – Mówił pan, że nazwisko znajome? – drąży rudzielec. – To grubsza afera?

      – Po to tu jestem.

      – Więc jednak?

      – Nie wiem. Zobaczymy. – Grzesik kuca przy głowie zamordowanej. Ogląda kość czaszki. Jest roztrzaskana, pomiędzy jej fragmentami widać krwawobiaławą breję. – Wygląda na to, że skalp jej zerwał?

      – No, komisarzu – odpowiada policjant z aparatem. – To nie western.

      – Nie, ale tak to wygląda.

      – No tak, tak. – Ten wzrusza ramionami. – Nie jestem lekarzem, nie znam się na tym. Mówię, co widzę.

      – I co pan widzi?

      – Czaszka rozpierdolona jak u skoczka – odpowiada, kładąc numerek i przymiar liniowy obok kurtki denatki. – I tyle.

      Gliniarz z Katowic kiwa głową w zamyśleniu.

      – Powiedział pan, że nic nie czuła?

      – Powiedziałem, że można umrzeć bez bólu.

      – To nie to samo?

      – Założyliśmy, że najpierw ją zabił, a potem obdarł ze skóry. Znaczy się: oskalpował. Już nie czuła bólu.

      – A pan powiedział – Grzesik zwraca się do Dobrowolskiego – że to tutaj ją zaatakowano.

      – Tak myślę. Na to wygląda.

      – To znaczy na co? Konkretnie.

      – Konkretnie – odpowiada zniecierpliwiony Dobrowolski – to ona ma ranę na potylicy. Widać jak byk. Więc ktoś przypierdolił jej czymś ciężkim. Wszystko.

      Grzesik podciąga spodnie. Nie ma wątpliwości. Zabójstwo jest dziełem tego samego człowieka, który zabił w Bytomiu i Dąbrowie. Policjant zakłada gumowe rękawiczki i otwiera znaleziony przy ofierze dowód. Jest bez zdjęcia.

      – Zabezpieczamy to miejsce. Do odwołania. Pan jest za to odpowiedzialny – zwraca się do Dobrowolskiego nieco zbyt obcesowo. – Postaram się ściągnąć ZOMO z Katowic. I zrobi pan poszukiwania.

      – Poszukiwania czego?

      – Nie wiem. Śladów, narzędzia zbrodni, czegokolwiek, kurwa. Zobaczymy, może pies na coś trafi, a może zomowcy.

      – Nie ma już ZOMO, komisarzu, to raz. A dwa...

      – Nie mądrujcie się, kurwa! – przerywa Dobrowolskiemu Grzesik. – Rok temu zapierdalaliśmy w milicji, a teraz mówicie mi, że ZOMO nie ma?

      – Czasy się zmieniły. I proszę mi nie prze...

      – A to? – Grzesik wskazuje policjantów. – Co to jest, do chuja? Amerykańska policja stanowa? Mędrkować to potraficie, a swojej roboty nie znacie!

      – Wypraszam sobie! Co pan sobie wyobraża? Nie jest pan u siebie. Tu ja rządzę. I kultury wymagam, a nie chamstwa! Nie będzie mi pan poleceń wydawał!

      – Mówiliście, że macie jej tożsamość. – Grzesik patrzy w oczy Dobrowolskiego.

      – Bo miała dowód osobisty. Dwa razy mam powtarzać?

      – W żadnym razie! Możecie mi za to, kurwa jego mać, powiedzieć, do ciężkiej cholery – Grzesik nadal świdruje Dobrowolskiego spojrzeniem – co tu odpierdalacie? Co to, kurwa, ma być? Mówisz mi, że masz jej tożsamość? Pojebało cię, baranie jeden? Na jakiej podstawie to ustaliłeś?

      Obaj technicy, dochodzeniowiec i kryminalny, otwierają usta i zawieszają wzrok na Grzesiku. Dobrowolski w mgnieniu oka czerwienieje na twarzy. Sytuacja robi się nieprzyjemna.

      – Ostatni raz pana ostrzegam, komisarzu...

      – Przecież w tym dowodzie nie ma zdjęcia! – ryczy Grzesik. – Durniu jeden!

      – Dosyć! Proszę się liczyć ze słowami!

      Grzesik podnosi dłoń, ignorując ostrzeżenie. Pozostali w milczeniu czekają na rozwój wypadków.

      – Kurwa mać! – piekli się gliniarz z Katowic. – Wszystkie ślady w pizdu zadeptane! A ty mi jeszcze o tożsamości pierdolisz! Amatorszczyznę tu odpierdalacie!

      – Nie będę tego słuchał!

      – Będziesz! I zrobisz, co powiem. Cały teren ma być przeszukany. Gówno mnie obchodzi jak. Ma być zrobione i koniec. Piędź po piędzi, każde źdźbło ma być sprawdzone.

      – To ja tu wydaję rozkazy.

      – Nie, Dobrowolski, nie ty. Od tej chwili to ja je wydaję.

      – Z czyjego polecenia?

      – A z mojego, kurwa, a co?

      – Nic mi o tym nie wiadomo. – Dobrowolski wsuwa ręce w kieszenie.