Название | Folwark komendanta |
---|---|
Автор произведения | Norbert Grzegorz Kościesza |
Жанр | Биографии и Мемуары |
Серия | |
Издательство | Биографии и Мемуары |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-66436-53-4 |
Ta powieść ma także ci pokazać, czytelniku, że nepotyzm, kolesiostwo i kurewstwo powinny być piętnowane, zwłaszcza w służbach mundurowych, w których władzę i stołki przejmują ludzie często niekompetentni, bez wiedzy i wykształcenia, ludzie kierujący się prywatnymi interesami, a nie dobrem podwładnych oraz obywateli.
Wytęż wzrok, bo za chwilę staniesz oko w oko z firmą, jakiej nie znasz i może nigdy nie poznasz. Spotkasz ludzi, którzy stworzyli sobie prywatne folwarki jako komendanci policji. Zobaczysz też, jakie były początki kariery kilku z nich.
1. GDZIEŚ NA WSCHODZIE
Mała miejscowość
gdzieś na wschodzie Polski, rok 1983
…zatoczył się i zderzył z drzwiami wejściowymi, które z impetem walnęły o stojący w przedpokoju wieszak.
– Ćśśśśś. – Mężczyzna przyłożył palec do ust. – Ćśśśś, kurwa, powiedziałem…
Wszedł do mieszkania i powoli zamknął skrzypiące drzwi. Było ciemno, więc stąpał, przesuwając ręką wzdłuż ściany, aż doszedł do wieszaka z ubraniami. Stanął na chwiejących się nogach, rozpiął rozporek i szybko wsadził rękę do spodni, szukając kutasa, ale już nie zdążył zrobić nic więcej. Mocz poleciał mu grubą strugą po ręce i nogach na drewnianą podłogę. Przy okazji na spodnie, buty i dywan.
– Nooo i chuuuj, kuuurwaaaa! – zaseplenił, opierając się o stojak. – Złoty deszszszcz pooolesiał…
Pod ciężarem mężczyzny wieszak przewrócił się na podłogę wraz z wiszącymi na nim kurtkami, płaszczami i kilkoma starymi parasolkami. Łoskot upadającego wieszaka i parasoli został zagłuszony przez ciuchy. Nietrzeźwy potknął się o przewrócone w pomieszczeniu rzeczy i z hukiem runął na drewnianą podłogę. Odgłos padającego bezwładnie ciała zadudnił głucho w mieszkaniu.
– Co tam się dzieje, rany boskie! – rozległ się piskliwy zaspany kobiecy głos, zaskrzypiały sprężyny w łóżku i dało się słyszeć uderzanie bosych stóp o podłogę. Nagle w przedpokoju rozbłysło światło.
W progu jednego z pomieszczeń stanęła kobieta w rozchełstanej koszuli nocnej, spod której wystawały brudne bose stopy. Olbrzymie piersi wypadały na zewnątrz przez szeroki dekolt, który złapała jedną ręką, a drugą odgarnęła rozczochrane ciemne włosy i spojrzała na podłogę.
– Kuuurwaa! Zdzisiek, ty znowu pijany. – Obróciła się do wnętrza pokoju, z którego przed chwilą wyszła. – Wojtuś, chodź, pomożesz mamusi, ojciec znowu pijany w trzy dupy wrócił.
Zza matki wyłonił się chłopiec mający może dziewięć lat. Wraz z nią podszedł do kłębowiska ciuchów i parasoli, wśród których leżał Zdzisiek. Wspólnie odgarnęli płaszcze i ich oczom ukazał się śpiący mężczyzna w milicyjnym mundurze. Kobieta obróciła pijanego.
– Weź sprawdź dla ojca kieszenie, czy ma jeszcze jakieś piniądze z wypłaty, bo wszystko przechlo, pijaczyna jebana – rzuciła kobieta, po czym z całej siły uderzyła śpiącego w twarz otwartą ręką. Plasnęło, aż zapiszczało w uszach, jednak siarczysty policzek nie wywarł wrażenia na leżącym, który jedynie coś zabełkotał i ponownie zachrapał.
– Mamo, ale on się znowu zlał w spodnie i kurtkę moją do szkoły zaszczał…
– Nie marudź, kurwa, tylko szukej piniędzy! Bo na chleb jutro nie bedzie. A kurtke dla ciebie, Wojtuś, jutro wypiere – zaciągnęła po podlasku.
Mały z obrzydzeniem włożył ręce do zasikanych kieszeni spodni ojca. Mokre i śmierdzące moczem, lepiły się do jego rąk. Przeszperał pijanemu kieszenie z przodu i z tyłu, później zajrzał za poły milicyjnej marynarki i też ją przeszukał. Spojrzał na kobietę i pokręcił przecząco głową.
– Mamo, ojciec nie ma pieniędzy, sprawdziłem kieszenie. – Chłopak spojrzał zaspanym wzrokiem na kobietę.
– A to kutas jeden, pewnie gdzieś schował przede mną. – Podrapała się po czuprynie, której każdy włos sterczał w inną stronę. Jej fryzura wyglądała, jakby piorun jebnął w rabarbar. Kobieta chwilę stała, przygładzając raz po raz zmierzwione kłaki i drapiąc je na zmianę. – Już wiem, podaj dla mnie czapkę starego.
Dziewięciolatek obejrzał się wokoło i jego wzrok padł na czapkę leżącą do góry nogami, złapał ją za czarny daszek i podał matce. Często bawił się w milicjanta w domu i nosił ją, aż w końcu odpadał jej metalowy orzełek. Ojciec przykręcił go do czapki jakąś przylutowaną naprędce śrubką. Pod orzełkiem na otoku widniały dwie gwiazdki podporucznika milicji.
Matka złapała czapkę i zaczęła macać jej wnętrze, dotykając podszewki. Pod palcami wyczuła zwitek banknotów, który wyjęła i ścisnęła w garści.
– Widzisz, Wojtuś, mamusi on nie oszuka – powiedziała z nieukrywaną satysfakcją. – No dobra, dawaj starego chuja do wyra.
Oboje z niemałym trudem podnieśli leżącego i powoli zaciągnęli do łóżka. Matka zaczęła zdejmować mu buty, później spodnie i resztę ubrania, rzucając je na podłogę obok tapczanu. Pieniądze schowała w poszewkę poduszki, którą położyła sobie pod głową.
Chłopak udał się do swojego pokoju i zasnął niespokojnie.
Nad ranem zbudził go krzyk matki, zerwał się więc na równe nogi i pobiegł do pokoju rodziców. Gdy znalazł się w pomieszczeniu, zobaczył, jak ojciec trzyma jedną ręką matkę za włosy, a drugą uderza ją w twarz. Koszula nocna kobiety oraz pościel zbryzgane były krwią z jej rozbitych ust.
– Oooo ty kurwo, piniądze będziesz dla mnie kradła! – Przy tych słowach z całej siły uderzył ją pięścią w twarz. W lewej ręce faceta została spora garść włosów, a kobieta fiknęła przez łóżko na podłogę.
– …Zdzisiek, Zdzisiek, jak Boga kocham, nie wziełam żadnych piniędzy, nie wzie… – W tym momencie dopadł ją ponownie i zdzielił kolanem w podbródek. Kobieta padła do tyłu i wypluła sporą ilość krwi. Do ojca podbiegł chłopiec, wskoczył na łóżko i zaczął go okładać pięściami.
– Zostaw mamę, zostaw mamę! – krzyczał z całych sił.
– A może ty dla mnie ukradłeś pieniądze, mały bękarcie! – Ojciec odwrócił się w stronę okładającego go pięściami chłopaka. Chwycił go za szyję, mały w strachu złapał poszewkę poduszki. Wtedy ojciec pchnął go z wielką siłą w stronę ściany. Poszewka pękła, a z jej wnętrza wysypały się banknoty schowane w nocy przez matkę. Dziewięciolatek przeleciał prawie pół pokoju, zanim uderzył głową w kant stołu, który stał nieopodal. Krew zalała mu oczy, zrobiło mu się ciemno i stracił przytomność.
Dobrych kilka lat później
Brudne palce objęły porcelanowy niebieski kubek z policyjną gwiazdą i sporym napisem „Naszemu Naczelnikowi podwładni”. Spod połamanych paznokci wychodziły czarne zlepki nieokreślonej substancji. Zaciśnięta ręka podniosła pojemnik z zawartością do ust, które obrośnięte były rudą szczeciną. Bursztynowy płyn popłynął częściowo do gardła i na rudą brodę, ściekając na poplamioną białą podkoszulkę na ramiączkach.
– Aaaarrghhh. –