Название | Kobiety niepodległości Bohaterki żony powiernice |
---|---|
Автор произведения | Iwona Kienzler |
Жанр | Биографии и Мемуары |
Серия | |
Издательство | Биографии и Мемуары |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-65838-75-9 |
W Spale dobrze się czuła także pani Wojciechowska, którą bardzo ciepło wspominał prezydencki adiutant Henryk Comte: „była osobą wyjątkowego serca i dobroci, gospodarna i oszczędna. W spalskiej rezydencji sama prowadziła gospodarstwo domowe, bynajmniej nie dla reklamy lub ze skąpstwa. Jako oszczędna gospodyni, troszczyła się o to, by wydatki na dom nie były duże. W przeciwieństwie do innych wysoko usytuowanych dam nie hołdowała zasadzie: zastaw się, a postaw się. Daleka była od rozrzutności, choć byłoby z czego. Jako żona i matka dbała o męża i dzieci, o domowników, do których zaliczała również adiutantów”14. Ale oszczędna pani Maria czasami posuwała się za daleko, obcinając koszty i szczędząc na wydatkach nawet wówczas, kiedy nie było to wskazane, obniżając przy tej okazji prestiż urzędu sprawowanego przez jej męża. Tak było, kiedy podczas jakiegoś przyjęcia stół nakryła nie obrusem, lecz białym prześcieradłem, na środku którego widniała wielka wypalona dziura… Na szczęście wśród zaproszonych nie było nikogo z zagranicy i udało się uniknąć międzynarodowego skandalu. Owa wrodzona oszczędność i umiejętności gospodarskie przydały się pani prezydentowej wraz z nastaniem kryzysu ekonomicznego w roku 1926, kiedy trzeba było zredukować budżet Belwederu o dziesięć procent. Nawiasem mówiąc, jej męża też trudno byłoby zaliczyć do osób rozrzutnych. Jak wspomina znający go osobiście Jan Skotnicki, malarz, a jednocześnie wyższy urzędnik w Ministerstwie Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego: „Był zacny, ale oschły […]. Wojciechowski wszystkiego sobie odmawiał, byleby oszczędzić skarb państwa, przypuszczał bowiem, że taki powinien być demokratyczny prezydent”15.
Maria nie poradziła sobie z obowiązkami reprezentacyjnymi nawet wówczas, gdy z wizytą do Polski przybyła para królewska Rumunii. Uwagę prasy skupiła wówczas na sobie królowa Maria Koburg, zresztą wnuczka królowej Wiktorii, o której mawiano, iż stanowi „jedyne w swoim rodzaju połączenie anglosaskiej doskonałości i słowiańskiego wdzięku z pełną harmonii olśniewającą urodą”16. Uwaga o słowiańskim wdzięku wzięła się stąd, że monarchini była wnuczką cara Aleksandra II. Prasowe relacje z wizyty pary królewskiej były pełne zachwytu nad Marią, która skutecznie usunęła w cień zarówno własnego męża, jak i polską prezydencką parę. Także życzliwy dla żony swego chlebodawcy Comte w swoich wspomnieniach nawet się o pani prezydentowej nie zająknął, wychwalając pod niebiosa rumuńską królową. Dla porządku dodajmy, że królowa, budząca żywsze bicie męskich serc, była co prawda młodsza od naszej pierwszej damy, ale też miała już swoje lata, ponieważ gdy odwiedziła wraz z mężem nasz kraj, kończyła już czterdziesty ósmy rok życia, ale wciąż cieszyła się opinią jednej z najpiękniejszych kobiet ówczesnego świata.
Może i dobrze, że prasa, relacjonując wizytę monarszej pary, nie wspomniała nawet słowem o Wojciechowskiej, gdyż nasza pierwsza dama nie popisała się wówczas. Kiedy towarzyszyła rumuńskiej królowej w karecie wiozącej je obie na defiladę do Rembertowa, niemal przez całą drogę milczała jak zaklęta, wprawiając w niemałą konsternację szacownego gościa. Monarchini, z właściwym sobie taktem, chciała zagaić rozmowę, rzucając zdawkowe zdanie: „Jaki piękny las”, na co pani Wojciechowska wypaliła: „Las jak las!”, czym wprawiła w zakłopotanie towarzyszącą obu paniom tłumaczkę. Na szczęście oddelegowana przez MSZ kobieta miała doświadczenie w tego typu sprawach, dlatego nie przetłumaczyła dosłownie wypowiedzi pani prezydentowej, ale stwierdziła, iż żona prezydenta powiedziała, że nasze lasy są niczym w porównaniu do rumuńskich, które pod każdym względem je przewyższają. Zdumiona królowa zauważyła, że nasz język jest bardzo osobliwy, skoro Wojciechowska „powiedziała tak krótko, a tyle to znaczy”17. Również osoby z najbliższego otoczenia Marii, panie, które towarzyszyły jej często na oficjalnych spotkaniach, miały — delikatnie mówiąc — mierne pojęcie o zasadach savoir-vivre’u. Jedna z nich na herbatce u prezydenta najzwyczajniej w świecie… zgubiła majteczki, tak się bowiem złożyło, iż nagle pękła jej gumka. Oczom gości, wśród których nie brakowało zagranicznych oficjeli, ukazał się zdumiewający widok: wstydliwa część damskiej garderoby w wyrazistym różowym kolorze leżała na podłodze prezydenckiego salonu. Sytuację uratował pewien pracownik MSZ, który, nie tracąc zimnej krwi, czym prędzej kopnął je pod najbliżej stojącą sofę.
Prawdę mówiąc, także i sam prezydent był na bakier z etykietą. Pewnego dnia, kiedy wydawano oficjalny obiad z udziałem zagranicznych dyplomatów, Wojciechowski na krótko przed ich przybyciem wpadł do sali jadalnej i poprzestawiał winietki z nazwiskami biesiadników w taki sposób, by najbliżej jego siedzieli ci, których darzył wielką sympatią i z którymi miał nadzieję prowadzić w trakcie obiadu interesującą rozmowę, innych, nie bacząc na ich funkcję, pousadzał pod ścianą. Prezydent zupełnie nie zdawał sobie sprawy, że na oficjalnych imprezach obowiązuje ścisły protokół, a gości nie umieszcza się za stołem według własnego widzimisię, a jedynie zgodnie z ich rangą i starszeństwem, dlatego niechcący wywołał międzynarodowy skandal. Już następnego dnia ówczesny ambasador Włoch, pełniący rolę seniora korpusu dyplomatycznego, zażądał wyjaśnień od Ministerstwa Spraw Zagranicznych, na wspomnianym obiedzie siedział bowiem gdzieś na końcu stołu, zamiast, jak nakazuje protokół, zajmować honorowy fotel obok głowy państwa. Opinia publiczna miała też poważne obiekcje odnośnie do sposobu ubierania się prezydenckiej pary. Utyskiwano, że pierwsza dama nie ma pojęcia o elegancji i nie umie dobierać ubrań, to samo zarzucano jej małżonkowi, który z uporem godnym lepszej sprawy nosił pantofle z gumką na bokach i długi anglez (rodzaj surduta), który przywodził na myśl mundur bolszewickiego oficera.
Na początku września 1924 roku przebywająca akurat na wypoczynku w Czechosłowacji Maria przeżyła chwile grozy, gdy życie jej męża znalazło się w poważnym niebezpieczeństwie. 5 września 1924 roku, kiedy prezydent był z wizytą we Lwowie, gdzie otwierał zorganizowaną tam wystawę przemysłową, Teofil Olszewski, dziewiętnastoletni student ukraiński, rzucił w jego kierunku ładunek wybuchowy. Na szczęście tym razem nikomu się nic nie stało, gdyż bomba upadła za powozem, w którym jechał prezydent. Jak wykazało śledztwo, zamachowiec działał na zlecenie Ukraińskiej Organizacji Wojskowej.
Po wszystkich przytoczonych przykładach nie zdziwi zapewne, że Wojciechowska jako żona prezydenta początkowo nie miała dobrej prasy. Jej poczynania związane chociażby z działalnością dobroczynną przechodziły praktycznie bez echa lub były krytykowane. Pierwszą akcję dobroczynną zainicjowała już w 1924 roku, a przebiegła ona pod hasłem „Chleb dla głodnych dzieci”, lecz niestety zakończyła się ona sromotną klęską. Polska arystokracja chętnie wydawała fundusze na cele charytatywne, ale nikt z arystokratów nie miał zamiaru brać udziału w akcji prowadzonej przez prezydentową. Nie mogli darować jej mężowi, że w wyścigu o najwyższy urząd w państwie pokonał kandydata prawicy. Po tym nieudanym przedsięwzięciu Maria już nie objęła swoim patronatem żadnej akcji dobroczynnej, co oczywiście negatywnie odbiło się na jej popularności. Kiedy jednak ktokolwiek zwrócił się do niej z prośbą o finansowe wsparcie, nigdy nie odmawiała. Tak było, gdy mieszkańcy wioski wołyńskiej Huta Szczepańska przysłali do kancelarii prezydentowej pismo z podaniem o wsparcie finansowe budowanego przez nich kościoła. Maria bezzwłocznie wyasygnowała na ten cel kwotę pięciu tysięcy złotych — równowartość miesięcznych zarobków swojego małżonka. Z czasem stosunek prasy, zwłaszcza tej katolickiej, do Marii Wojciechowskiej zmienił się na lepsze — zaczęto ją postrzegać jako chodzący wzorzec matki Polki, wychowującej swoje dzieci w bojaźni bożej. Kiedy w grudniu 1924 roku para prezydencka obchodziła dwudziestą piątą rocznicę ślubu, gazety katolickie zamieściły obszerną relację ze związanych z tym uroczystości kościelnych. „Oby za Twoim przykładem, Pani Prezydentowo, każda matka polska pamiętała, że wychowanie dziatek w miłości Boga i bliźniego i w poświęcaniu się dla jego ideałów jest wielkim chrześcijańskim dziełem i zarazem aktem