To nie jest hip-hop. Rozmowy II. Jacek Baliński

Читать онлайн.
Название To nie jest hip-hop. Rozmowy II
Автор произведения Jacek Baliński
Жанр Биографии и Мемуары
Серия
Издательство Биографии и Мемуары
Год выпуска 0
isbn 978-83-948551-4-7



Скачать книгу

się ponad inne twoje aktywności. W internecie też pozycjonujesz się jako muzyk i raczej rzadko chwalisz się swoimi pracami graficznymi.

      Muzyka to u mnie jedyna twórczość odautorska i taka, w której mówię wyłącznie za siebie. W przypadku projektowania graficznego współpracuję z innymi ludźmi i jestem ustawiany w danym kontekście. Na pewnym etapie kariery trudno byłoby mi skutecznie komunikować ludziom o każdej z dziedzin, bo sam muszę się dosyć mocno przełączać. Nawet mojej dziewczynie muszę mówić często kilka razy, że akurat w tym momencie robię teledysk dla siebie. Postanowiłem skupić się w pewnym momencie na komunikacji na tle moich własnych rzeczy – najbardziej na muzyce. Nadal działam szeroko i jest mi miło, kiedy ludzie, widząc moje rzeczy, mówią: „Od razu wiedziałem, że to ty zrobiłeś; to w twoim stylu”.

      Jeśli chodzi o okładki płyt – dopasowuję się do czyjegoś trybu. To brzmi kompromisowo, a trochę trzeba to po prostu zrozumieć. Postęp czasu w dziedzinie robienia okładek jest niemal niewidoczny, bo nie jestem w stanie zestawić okładki, którą zrobiłem wczoraj, z okładką, którą zrobiłem rok temu, i pokazać: o, tutaj jest postęp.

      Swoją drogą, wielozadaniowość często powoduje zgrzyt. Na planie teledysku raz jestem w roli wykonawcy, a innym razem – w roli reżysera. Gdy spotykam się w tych dwóch różnych sytuacjach z tym samym oświetleniowcem, to jemu również trudno jest się przestawić na inne myślenie o mnie. Niby to wszystko dzieje się w obrębie muzyki, ale przeskoki bywają kosmicznie duże. Bardzo chciałbym wkrótce móc pochwalić się tymi działalnościami w obrębie na przykład jednego profilu jako „twórca”.

      Pierwszą okładkę zrobiłeś w podobnym wieku, co pierwszą demówkę.

      Tak, nawet w tym samym roku. Miałem czternaście lat. Stworzyłem ją dla zespołu, którego wtedy słuchałem i któremu nawet współorganizowałem koncert w Mogilnie. Panowie byli po słowie z Maciem Morettim, ale ich perkusista powiedział mi, że Macio nie wysyła żadnych projektów, więc mu naściemniałem, że wcześniej już projektowałem i że mogę to ogarnąć. Śmiesznie, bo robiłem to pierwszy raz, a dobrze wyceniłem swoją robotę, z czym nawet teraz czasami mam problem. Skądinąd to Macio podsunął mi rozwiązanie, żeby w projektach, w których jest kasa, brać jak najwięcej pieniędzy, a w projektach, w których za bardzo kasy nie ma, nie brać nic. Idę tym tropem, ale częściej tego żałuję, bo jak się spóźniają trzy przelewy, to dwie stówki więcej mogłyby mnie uratować. Trwam jednak w tym postanowieniu, bo wydaje mi się, że – przy zebraniu się na większą konsekwencję – może ono doprowadzić do fajniejszych rezultatów.

      Przeprowadzając wywiady do pierwszej części „To nie jest hip-hop. Rozmowy”, zawsze pilnowałem, żeby były one mocno biograficzne, a przy tym możliwie jak najbardziej ustrukturyzowane. Tymczasem w tej rozmowie nawet jak zagaję o okładki i myślę, że zaraz pogadamy o tym, która była fajna, która niefajna, ty i tak wolisz przedstawiać swoje podejście, swoją filozofię. Podkreślałeś to przy „Dożyłem 25 lat i nie będę nic zmieniał”: bardziej chodzi o proces niż skończoną rzecz.

      To jest podejście, którego – w kontekście tego, że trzeba zarabiać pieniądze – nie lubię i uważam za lamusiarskie, a z drugiej strony zrozumienie tego podejścia wywołuje u mnie wręcz dumę. Jak studiowałem na ASP i miałem zajęcia z rysunku – które de facto nie były zajęciami z rysunku – profesor zawsze się na nich śmiał z tego, że nikt nie posiadał ołówka, jak trzeba było uzupełnić jakąś tabelkę. To wynikało z jego podejścia do rysunku – raczej pierwotnego połączenia między gestem a mózgiem. Narzędzie nie było wartością nadrzędną. W trakcie zajęć powstawały różne prace, ale profesor oceniał raczej to, co się stało w tych pracach na przestrzeni czasu, kiedy chodziło się do pracowni. Tym profesorem był profesor Jarosław Kozłowski. W czasach, kiedy jeszcze dotykał mnie hejt i kiedy miałem największe wątpliwości, czy moje teksty na Kumce Olik mają jakąś wartość, pokazałem je profesorowi – osobie, którą uważam za maksymalnie świadomą w wypowiedzi artystycznej, a do tego z wyjątkowym podejściem pedagogicznym. Gdy powiedział mi, że teksty to najmocniejsza część naszego materiału, urosły w moich oczach. Właściwie w pewnym stopniu poczułem, że jestem naprawdę ich autorem.

      W tej pracowni rysunku był silnie postawiony akcent na proces, który jest mega ważny w sztuce współczesnej. Fakt, że w galerii stoi pisuar, jest trochę śmieszny, bo, jak by się zastanowić, wygląda to jak żart, ale jak się pomyśli, w jakim momencie został zrobiony, na jakim tle, jakie podjęto decyzje, kiedy trafił do galerii, a do tego dołoży się insiderską informację, że Marcel Duchamp rzekomo sam ten pisuar zrobił, a tak naprawdę wszystkich oszukał, że pisuar jest „ready made’m”, czym właściwie wywołał dyskusję, czy coś, czego samemu się nie ustaliło (nie stworzyło), a jedynie włożyło w odpowiedni kontekst, może być dziełem sztuki… Wtedy punkt widzenia się zmienia i dochodzi się do wniosku, że jeśli chodzi o naprawdę twórcze procesy, to trudno we współczesnym świecie znaleźć formę, która nie byłaby wyeksploatowana. Proces zaczyna być najbardziej ekscytujący. Teoretycznie wszystko już powstało, ale droga dochodzenia do formy może być prawdziwie fascynująca. Ja intuicyjnie zapisuję rzeczy, za którymi przemawia proces. Fakty tymczasem są takie, że w obecnych czasach jest olbrzymia nadprodukcja muzyki. Większa całość, za którą stoi proces, często spychana jest na margines. Z czasem bardziej doceniam udane płyty niż udane single.

      Patrzysz czasem na całą swoją muzyczną drogę jako na proces? Jeśli tak, to na ile on cię satysfakcjonuje?

      Tak naprawdę tylko proces mnie satysfakcjonuje. Nie mam w mieszkaniu wyeksponowanej żadnej z okładek, które zrobiłem. Nie uważam, że każda kolejna okładka jest dużo bardziej fascynująca od poprzedniej – to raczej sam proces kreatywny mnie wciąga i jest mi potrzebny. Mocno to analizuję i coraz częściej świta w mojej głowie myśl, że może za jakiś czas okaże się, że wykorzystałem wszystkie ciekawe punkty i nie będę w stanie dalej czerpać satysfakcji z procesów. W każdym razie to bycie w kreatywnej podróży reguluje poziom mojego zadowolenia.

      Dużo więcej satysfakcji przynosi mi robienie rzeczy niż osiąganie sukcesów, ale najchętniej znalazłbym się gdzieś pomiędzy. Problem w tym, że jak wiem, że coś jest ładne i skuteczne, a coś innego jest brzydkie, ale trafiające w punkt i kompletne, to zawsze postawię na to kompletne. To daje szybką satysfakcję, ale cała sztuka – ta przysłowiowa – chyba polega na tym, żeby osiągnąć zadowolenie z obu stron. Trochę tego nie ogarniam, ale może kiedyś odnajdę balans. Nie znam jednak, niestety, zbyt wielu przypadków ludzi, którym to się udało.

      Wydaje mi się, że w dużym stopniu dążysz do samowystarczalności i do tego, by posiadać jak największą kontrolę nad rzeczami, którymi się zajmujesz. Jest w tym też trochę ducha DIY.

      Tak, ale DIY wynika u mnie raczej z dostosowywania się do warunków, w jakich pracuję, bo na dłuższą metę ta idea i wynikające z niej artefakty raczej mi przeszkadzają. Teledysk do „Bluzy”, o którym wspomniałeś wcześniej, z premedytacją zrobiłem za śmieszne pieniądze, ale dużo bardziej jarałaby mnie sytuacja, w której mam dużo pieniędzy i mogę zrobić coś bardziej czystego.

      Czasem jest tak, że brak budżetu staram się nadganiać pomysłem, ale uważam, że – niezależnie od tego, jaki jest budżet – pomysłem zawsze powinno się nadganiać. Jak robię klip, to wprowadzam do niego pewne ograniczenia po to, żeby był on możliwie skuteczny, a przy tym możliwie konsekwentny wewnątrz. Szukam ograniczeń formy – po to, żeby jak najlepiej robić proste rzeczy. W moim przypadku bardziej niż działanie w duchu DIY odpowiada mi od dawna czyszczenie formy i dochodzenie do perfekcji w prostocie. Widzę to w moich grafikach, widzę to w mojej muzie – najbardziej satysfakcjonują mnie rzeczy, które wynikają z naturalnych