To nie jest hip-hop. Rozmowy II. Jacek Baliński

Читать онлайн.
Название To nie jest hip-hop. Rozmowy II
Автор произведения Jacek Baliński
Жанр Биографии и Мемуары
Серия
Издательство Биографии и Мемуары
Год выпуска 0
isbn 978-83-948551-4-7



Скачать книгу

mi tę umowę. To był koniec stycznia 2013 roku. Dwa dni przed terminem powiedzieli, że nie mogą mi dać etatu. A ja już tam siebie widziałem. Zaczęły się cięcia na poczcie i z centrali z Warszawy przyszło info, że muszę odejść. Duże „ciach” – jak wtedy z tym zakazem wjazdu do Niemiec. Dziesięć lat później kolejny raz świat mi się zawalił. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Miałem kilka mocnych life breakerów, które mnie podłamały, ale po latach wyszły one na dobre.

      JB: Myślisz, że gdyby zaproponowali ci na poczcie regularną umowę o pracę, mógłbyś dalej tam siedzieć?

      Nie wiem, ale samo bycie listonoszem bardzo mi odpowiadało. Przychodziłem, sortowałem listy, wychodziłem w rejon. Nikt nade mną nie stał. Miałem robotę do zrobienia; kiedy zrobiłem, wtedy zrobiłem – i tyle. Wiadomo, że były też gorsze dni, bo zapierdalanie przy minus dwudziestu lub przy trzydziestu stopniach na plusie albo jeżdżenie rowerem po błocie to nic przyjemnego, ale i tak lubiłem być listonoszem.

      Kiedy jeszcze robiłem na poczcie, odezwała się do mnie Ania Wójcik, która wówczas pracowała w Prosto [i zaproponowała KęKę, żeby ten wysłał demo do wytwórni – przyp. red.]. Powiedziałem jednak, że ja to demówki nie nagram, a przecież bez niej nie dadzą mi kontraktu, tak że się nie uda. Z kolei dzień po tym, jak mnie zwolnili, zadzwonił Wojtek Sokół. Wtedy już nie mogłem odmówić. Nie wiem, czy zaangażowałbym się tak mocno w muzykę, gdybym dalej pracował na poczcie. Nie wiem, czy tak szybko nagrałbym debiut i czy nie przegapiłbym swojego momentu.

      JB: W pierwszej części naszej książki Ania wspominała twoje obawy związane z tym, że pewnie samemu się nie zmobilizujesz i cały czas ktoś musiałby nad tobą stać. Okazało się, że było wręcz przeciwnie.

      Robienie płyty ułatwił mi fakt, że niczym innym już wtedy się nie zajmowałem. Prosto zaproponowało, żebym nagrywał w Otrejbarwie, gdzie zresztą nagrywam do tej pory. Jak zacząłem tam jeździć, zawsze byłem na czas. Mimo swojego nałogu, miałem – i nadal mam – w sobie zaprogramowany przez mamę strach przed spóźnianiem się i niedotrzymywaniem słowa. Strach przed utratą pracy też. Jak umawiam się z kimś na spotkanie o dwunastej w Warszawie, to z Radomia wyruszam o dziewiątej trzydzieści, choć drogi jest na godzinę.

      Jeżdżąc do Otrejbarwy, musiałem przemóc w sobie pewne lęki, skombinować kasę na bilet. Dwie i pół godziny pociągiem do Warszawy, a później jeszcze w metro na Imielin [gdzie wówczas znajdowało się studio; obecnie mieści się w podwarszawskich Łomiankach – przyp. red.]. Pod kątem psychologicznym to za każdym razem była wielka przeprawa. Dziś wydaje się to śmieszne, ale tych kilka lat temu byłem gościem, który raczej nie ruszał się poza swoje osiedle – a już na pewno nie poza swoje miasto… Ale przyjeżdżałem i nagrywałem – jakaś setka w studiu, ale zawsze nagrywałem. Swoją drogą, kilka numerów – takich jak „Jeden kraj” czy „Nie wiedziałaś” – miałem już gotowych, zanim podpisałem kontrakt z Prosto.

      Przy okazji każdej wizyty w Warszawie starałem się nagrywać po dwa numery, bo wkurwiały mnie te dojazdy, więc chciałem zrobić jak najwięcej, będąc na miejscu. A tak to siedziałem w domu, zbierałem bity i pisałem. Przed debiutem brałem jeszcze co miesiąc pięćset złotych zasiłku z urzędu pracy. Dopiero jak po płycie pojawiły się koncerty, a wraz z nimi umowy, straciłem status bezrobotnego.

      JB: Debiutancki album, czyli „Takie rzeczy”, momentalnie chwycił?

      Stopniowo to szło. Jak w czerwcu 2013 roku ukazał się singiel „Trasa (BraKaKa)”, to wiele osób pytało, co to, kurwa, jest (śmiech). Ale to był niereprezentatywny numer dla płyty. Na dwa tygodnie przed premierą puściliśmy pierwszy klip, do „Nigdy dość” – tu już było dobrze. Pamiętam, że byłem wtedy w Warszawie i udzielałem wywiadów. Miałem telefon-ogórka bez internetów, więc nie mogłem sprawdzić, z jakim odbiorem spotyka się ten singiel, dlatego Ania pisała mi co chwilę esemesy, że tyle i tyle osób obejrzało, że łapki w górę się zgadzają… Później fajnie przyjął się też teledysk do „Jednego kraju”.

      Pamiętam, że jak już nagrałem „Takie rzeczy”, znowu dopadł mnie potworny lęk, który mi zresztą strasznie pomógł. Otrzeźwił mnie i powiedział: „Masz niesamowitą okazję, weź tego nie spierdol!”. Robiłem wszystko, żeby nie pić. Od połowy października, po ujęciach do „Nigdy dość”, aż do premiery płyty postanowiłem nie pić, żeby nie zrobić gdzieś z siebie głupka i nie zmarnować szansy. Aż do wigilii firmowej Prosto nie piłem. To był mój rekord wtedy. Dwa miesiące i trzy dni.

      W okresie popremierowym dziwnie się czułem. Jak się oderwie alkoholika od alkoholu, nie wie on, jak sobie poradzić z życiem. A tu jeszcze natłok wszystkiego, dużo nowych rzeczy się działo. Zaczęły spływać oferty koncertowe, coś tam szło, a od nowego roku Marta [Nizio, właścicielka agencji Bashesh; prywatnie narzeczona KęKę – przyp. red.] zaczęła mnie bookować. Sprawy powoli zaczynały się układać i czułem, że moje życie się zmienia. Cieszyłem się, choć nie znałem realiów rynku. Wcześniej nie śledziłem sceny i nie wiedziałem, na czym polega życie rapera. Nie miałem o tym bladego pojęcia.

      JB: Półtora roku po „Takich rzeczach”, czyli w marcu 2015 roku, przyszła kolej na „Nowe rzeczy”, które były promowane singlem „Wyjebane (tak mocno)”. W dniu, w którym rozmawiamy, to zdecydowanie najpopularniejszy twój kawałek na YouTube’ie.

      To jest taki numer-mem – ludzie go słuchają, jak chcą mieć wyjebane. Już nawet pomijając, o czym jest ten kawałek (śmiech). Zresztą całe „Nowe rzeczy” to w ogóle nie jest „wyjebane”. Za wyjątkiem tego singla i utworu „Fajnie”, jest walka, spięcie. Zapierdalać, robić, ogarniać, wyjść z tego wszystkiego! Cała płyta jest o „nie-wyjebane”.

      Brzmieniowo był tu zdecydowanie największy przeskok pomiędzy moimi płytami. Treściowo miewałem większe zmiany. To był równy album, choć z dzisiejszej perspektywy wiem, że jeszcze nie był w pełni trzeźwy. Bez alkoholu, ale jeszcze nie trzeźwy. Nie piłem, byłem zaszyty, ale nie byłem na terapii. Bałem się zapić ze względu na to, że coś mogło mi się stać. Jak spytacie moją narzeczoną, to powie wam, że to był najgorszy okres, jaki ze mną przeżyła. Alkoholik, który jeszcze nie dojrzał do tego, że jest alkoholikiem, i nie chce pewnych mechanizmów rozbroić, tylko po prostu nie może pić, dalej jest tak samo zagubiony i znerwicowany jak wcześniej.

      JB: Na pewno jednak na „Nowych rzeczach” jest więcej zrozumienia własnej osoby niż poprzednio. Wcześniej nawijałeś, że w sumie to fajnie, jak życie się pieprzy, a tu miałeś już w sobie zawziętość, żeby coś zmienić. Kolejna rzecz – niewątpliwie też sprzedażowo był duży przeskok między tą płytą a poprzednią. Świadomość rosła.

      Tak, jeśli chodzi o sprzedaż, ta płyta już poszła grubo. Frekwencja na koncertach skoczyła ze stu osób do czterystu. Musicie sobie zdać sprawę, że od 2001 roku, kiedy to nagrałem pierwszy numer, do początku 2014, gdy zaczęły spływać pieniądze za debiut, nie zarobiłem na rapie praktycznie nic, za wyjątkiem paru stów z kilku koncertów. Fakt, że nagle mogę żyć z rapu, był dla mnie niesamowity. Pieniądze, które zarobiłem na pierwszej płycie, odłożyłem, żeby móc zrobić „Nowe rzeczy” samemu; po to, żeby mieć lepszą pozycję do rozmów z wytwórnią. Przyniosłem do niej gotowy produkt, który należało tylko wydać i rozdystrybuować. Miałem dwadzieścia pięć tysięcy złotych – wtedy była to dla mnie astronomiczna kwota! Gdy kilka lat później w singlu „Zrobiłeś to chłopak” zarapowałem: „Czasem lepszy mam weekend niż hajs za tę płytę / Jest spoko”, niektórzy odebrali to jako prztyczek do Prosto. Nie! Po prostu skala się zwiększyła i ja to doceniam. Nagrywając pierwszy album, byłem przecież na bezrobociu, pięćset złotych