Wakacje w Trzeciej Rzeszy. Julia Boyd

Читать онлайн.
Название Wakacje w Trzeciej Rzeszy
Автор произведения Julia Boyd
Жанр Документальная литература
Серия
Издательство Документальная литература
Год выпуска 0
isbn 9788381697538



Скачать книгу

domów kazał mi zapomnieć o zmęczeniu”.

      Emily i Marge odwiedziły też Goslar w górach Harz, gdzie spotkały liczną grupę młodych Wandervögel [pieszych turystów]:

      Dzieci, z plecakami na grzbietach i laskami w dłoniach, a także starsi uczniowie wyglądają na zachwyconych tym sposobem spędzania wolnego czasu. Automobile ich nie interesują. Na laskach widnieją srebrne odznaki: każde miasto ma własną i dzieci przypinają je do lasek. Z liczby odznak można wnioskować, którzy to starzy wyjadacze, a którzy dopiero zaczynają117.

      Dla każdego cudzoziemca, który zwiedzał prowincję późnej Republiki Weimarskiej, spotkanie z młodymi, pełnymi zapału członkami Jugendbewegung [Ruchu Młodzieżowego] było nieuniknione. I nie krył podziwu, czyż bowiem istnieje lepszy sposób, aby zaszczepić w młodym pokoleniu ducha wspólnoty i patriotyzmu oraz zdrowe zamiłowanie do natury? Tanie hostele, w których nocowali turyści, były wzorami czystości, prostoty i porządku – kwintesencją narodowej wizji tego, co oznacza bycie „dobrym” Niemcem.

      Przy bliższych oględzinach owe młodociane ugrupowania nie były jednak tak niewinne, jakimi się zdawały. Cicely Hamilton nie kryła rezerwy. „Ruch Młodzieżowy ma pewną niebezpieczną cechę”, pisała, „którą można ująć jednym słowem – polityka”. Szybko zauważyła, że większość owych grup to dziecięce filie stowarzyszeń kościelnych bądź partii politycznych, nastawionych na wpajanie młodym własnej wersji sekciarstwa. „Niektórzy z tych młodych ludzi”, zauważyła Hamilton, „wcześnie zaczynają interesować się polityką i są jej z całej duszy oddani”. Podczas weekendowych wędrówek często napotykała „grupy krasnali – malców, którzy nie powinni jeszcze znać się na polityce – idące parami przez las, z czerwoną flagą powiewającą nad głową”. Nie tylko młodzi komuniści wzbudzali jej niepokój. „Brunatne Koszule to najbardziej jaskrawy przykład młodzieży przyuczanej do partyjnego myślenia”, zaznaczyła i zaraz dodała: „Nie ma w nich nic złego. Ich doktryny może są niebezpieczne, a metody budzą wątpliwości, lecz sami chłopcy – o ile się orientuję – mogą służyć innym za wzór”. Następnie poinformowała czytelników, że „młode Brunatne Koszule to sekcja Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników”, której długa nazwa nie nadaje się do codziennego użytku, dlatego jej członkowie „noszą w skrócie miano nazistów”118.

      4

      „WRZĄCY KOCIOŁ”

      Emily Pollard polubiła Niemców. Ceniła ich zapał i dobre maniery, zasmakowały jej niemieckie potrawy, a nawet polubiła puchowe kołdry („chyba nie słyszeli o kocach, może nie znano ich w średniowieczu”). I choć odwiedziła więcej sklepów aniżeli wystaw ekspresjonistów, nie pozostała obojętna na nową falę, zauważając, że „Niemcy idą z duchem czasu znacznie sprawniej od nas”, a w tym przekonaniu utwierdziła ją wizyta na berlińskim lotnisku Tempelhof. Dawny pruski plac defiladowy do 1930 roku stał się największym lotniskiem na świecie i codziennie lądowało tam około pięćdziesięciu samolotów ze wszystkich zakątków Europy. Plasowało się wysoko na liście berlińskich atrakcji turystycznych, gdzie za drobną opłatą każdy mógł wejść i zostać, ile tylko chciał. „Zbierają się tam wielkie tłumy, aby posiedzieć przy stolikach, napić się i najeść przy wtórze warkotu silników”119, pisała Emily. Cicely Hamilton też była oczarowana. „Bez przerwy coś się dzieje lub zaraz stanie: kolejny cudny potwór wyruszy na spotkanie z wiatrem lub wyląduje Bóg wie skąd!”120.

      Dwa lata wcześniej Tempelhof przyciągnął powszechną uwagę, kiedy John Henry Mears i Charles Collyer posadzili tam swój jednosilnikowy jednopłat podczas udanej próby pobicia rekordu najkrótszego lotu dookoła świata. Zanim dotarli do Berlina, zgubili się ponad bezkresną połacią pól uprawnych na zachód od miasta i uznali, że nie mają innego wyjścia, jak wylądować i zapytać o drogę:

      Nagle usłyszeliśmy krzyki i zobaczyliśmy ogorzałego rolnika, który biegł w naszą stronę, wymachując rękami. Za nim pędziło trzech chłopców, grubych i jasnowłosych, wszyscy się darli. Za nimi dwie dziewczynki w powiewających fartuchach, z podskakującymi warkoczykami i piskliwymi głosikami. Zza stodoły wyczłapało stadko zaaferowanych gęsi, których hałaśliwe gęganie wzmogło ogólny chaos121.

      Wyścig z czasem umożliwił im jedynie krótki pobyt w Berlinie, ale Mears zdążył odnotować szerokie bulwary „czyste jak kuchnia niemieckiej pani domu” oraz policjantów, „wytwornych i dystyngowanych jak oficerowie”. Pokrzepieni śniadaniem złożonym z szynki i jajek w hotelu Adlon i opasłymi kuflami ciemnego, spienionego piwa, zimnego jak lód, wyruszyli z Tempelhof z dwunastogodzinnym poślizgiem, pomachali na pożegnanie skrzydłami i odlecieli do Rosji. Dotarli do Nowego Jorku 22 lipca 1928 roku i ustanowili nowy rekord: ich lot trwał dwadzieścia trzy dni, piętnaście godzin, dwadzieścia jeden minut i trzy sekundy122.

*

      Port lotniczy Tempelhof, symbol nowego ducha weimarskiego, był wielokrotnie pierwszą furtką dla gości, którzy każdego roku tłumnie napływali do ambasady brytyjskiej. A po przybyciu do Berlina sir Horace’a i lady Rumbold we wrześniu 1928 roku ich liczba rosła. I nic dziwnego. Ambasada zapewniała dogodne zakwaterowanie tym, którzy zamierzali zwiedzić stolicę bądź planowali dalsze wyprawy. Ethel Rumbold była pod wrażeniem swojej nowej rezydencji, jej „pięciu salonów, sali balowej i kolosalnej sypialni”, nie spodobały jej się za to „doprawdy upiorne schody oświetlone wysokimi mosiężnymi lampami, z białymi szklanymi kulami przez całą drogę na górę”. Ku swemu zaskoczeniu uznała Niemców za spokojnych i bezpretensjonalnych, „bez cienia dawnej arogancji”, co „mile wyróżnia ich na tle Francuzów, Belgów i Hiszpanów”123.

      Sir Horace miał sprawować urząd pięć lat i gdy nad sceną polityczną gromadziły się ciemne chmury, dla wielu gości stanowił krzepiące przypomnienie, co oznacza bycie Brytyjczykiem. Jeden z gości wspominał jego „krągłe, czerwone, dziecinne oblicze, komiczny monokl i wybitnie kretyńską minę, za którą z iście brytyjską perfidią skrywał umysł ostry jak brzytwa”124. Na dworcu całą rodzinę powitał Harold Nicolson, który napisał do żony: „Rumbie, pani Rumbie, panna Rumbie & panicz Rumbie… wszyscy gęsiego wysiedli z pociągu, każde z powieścią Johna Galsworthy’ego w dłoni. W życiu nie widziałem nic równie angielskiego, krzepiącego i przyzwoitego”125. Lady Rumbold, córka dyplomaty i siostrzenica lorda Lonsdale’a, była urodzoną żoną ambasadora. Pełna humoru i ciepła, umiała oczarować każdego. Kiedy przyjechali do Berlina z dwudziestodwuletnią córką Constantią, ich syn Anthony (również przyszły dyplomata) podjął studia w Oksfordzie.

      Pierwszym spotkaniem towarzyskim Rumboldów był „kameralny obiadek na trzydzieści osób” na cześć przywódcy Partii Pracy Ramsaya MacDonalda. Służba włożyła srebrną i czarną liberię („mniej krzykliwą od czerwonej i żółtej”), a stoły przystrojono złotą zastawą i różowymi goździkami. Na liście gości znalazł się Albert Einstein i państwo Oswaldowie Mosley („ona wyglądała prześlicznie i bardzo wytwornie, nie miała w sobie nic z laburzystki!” – mowa o dawnej lady Cynthii Curzon, drugiej córce pierwszego lorda Curzona, która zmarła na zapalenie otrzewnej w 1933 roku). Nie zabrakło również „zniewalającej” lady Droghedy i lorda Curzona. Jednak serce lady Rumbold skradł kanclerz Hermann Müller (1876–1931), który był kanclerzem dwukrotnie, w 1920 roku oraz w latach 1928–1930, a także jednym z niemieckich sygnatariuszy



<p>117</p>

Pollard, Dziennik, 25 lipca 1930.

<p>118</p>

Hamilton, s. 140, 145.

<p>119</p>

Pollard, Dziennik, 26 i 28 lipca 1930.

<p>120</p>

Hamilton, s. 160–161.

<p>121</p>

John Henry Mears, Racing the Moon, Rae D. Henkle Co., Nowy Jork 1928, s. 99.

<p>122</p>

Tamże.

<p>123</p>

Lady Rumbold do matki, 11 września 1928.

<p>124</p>

Loelia, hrabina Westminster, Grace and Favour, Weidenfeld & Nicolson, Londyn 1962, s. 135.

<p>125</p>

Martin Gilbert, Sir Horace Rumbold, Heinemann 1973, Londyn, s. 325.