Название | Uwolniona |
---|---|
Автор произведения | Tara Westover |
Жанр | Биографии и Мемуары |
Серия | |
Издательство | Биографии и Мемуары |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788380155237 |
Do południa opróżnili z paliwa już ponad trzydzieści samochodów. Luke zebrał benzynę w pięciu wiadrach o pojemności niecałych dwudziestu litrów i zaczął je przenosić przez podwórko do pojemnika taty. W pewnej chwili potknął się i oblał sobie dżinsy paliwem. Letnie słońce w kilka minut wysuszyło tkaninę. Luke skończył przenosić wiadra i poszedł do domu na obiad.
Niepokojąco doskonale pamiętam ten obiad. Pamiętam lepki zapach zapiekanki z wołowiny i ziemniaków i jak grzechotały kostki lodu wpadające do wysokich szklanek, które w upale lata pokrywały się parą. Pamiętam, jak matka powiedziała, że to będzie mój dyżur zmywania naczyń, bo ona po obiedzie jedzie do Utah, by się skonsultować z inną akuszerką w sprawie jakiejś skomplikowanej ciąży. Dodała, że może nie zdążyć wrócić do domu na kolację, ale że w zamrażalniku są hamburgery.
Pamiętam, że całą godzinę się śmiałam. Tato leżał na podłodze w kuchni, nabijając się z rozporządzenia, które niedawno wydano w naszej mieścinie. Bezpański pies pogryzł chłopca i wszyscy byli z tego powodu wściekli. Burmistrz w związku z tym postanowił ograniczyć możliwość posiadania psów do dwóch na rodzinę, choć ten, który zaatakował, nie miał właściciela.
– Ci geniusze socjaliści – prychnął tato. – Gdyby nikt im nie wybudował dachu nad głową, toby się potopili, gapiąc się na deszcz.
Śmiałam się tak bardzo, że bolał mnie brzuch.
Kiedy Luke wrócił z tatą na górę i przygotowywał palnik na acetylen, zupełnie zapomniał o rozlanym paliwie. I gdy oparł palnik na biodrze i wzniecił zapalnikiem maleńką iskrę, wzbiły się z niej płomienie, które zajęły jego nogę.
Wersja, jaką zapamiętaliśmy i opowiadaliśmy tyle razy, że stała się elementem rodzinnego folkloru, była taka, że Luke nie mógł się wydostać z dżinsów nasączonych paliwem. Tamtego ranka, jak każdego innego, zawiązał je metrowym kawałkiem sznurka ze sztucznego tworzywa, który był gładki i śliski, dlatego, żeby się nie rozwiązał, trzeba go było związać bezpiecznym węzłem, tak jak się przywiązuje konia. Nie pomogły też buty – wielkie, ciężkie i tak zniszczone, że od tygodni codziennie rano sklejał je taśmą, którą wieczorem przecinał podręcznym nożykiem. Luke mógł teoretycznie w ciągu kilku sekund rozwiązać sznurek i wydostać się z butów, ale oszalał z paniki i ruszył pędem, czmychając jak królik przed zarżnięciem i rozprowadzając przy tym ogień po bylicy i perzu, które tego bezdeszczowego lata były suche i łamliwe.
Ułożyłam brudne naczynia i zaczęłam napełniać zlew wodą, kiedy dobiegł mnie jakiś dźwięk – przeraźliwy, stłumiony krzyk, który zaczynał się na jednej nucie, a kończył na innej. Nie było wątpliwości, że jego źródłem był człowiek. Nigdy nie słyszałam, żeby taki dźwięk wydobywało z siebie zwierzę, z takimi zmianami melodii i tonu.
Wybiegłam z domu i dostrzegłam, że Luke kuśtyka przez trawę. Zawołał matkę, a potem upadł. To wtedy zobaczyłam, że lewa nogawka jego spodni zniknęła, roztopiła się. Noga była w jednych miejscach sina, czerwona i zakrwawiona, a w innych wybielona i martwa. Cienkie jak pergamin płaty skóry delikatnie owijały udo i spadały ku łydce, niczym wosk spływający po taniej świeczce.
Oczy Luke’a były wywrócone do góry.
Zawróciłam do domu. Chwyciłam nowe buteleczki z „pierwszą pomocą”, ale podstawowy składnik leżał jeszcze na blacie. Porwałam go i wybiegłam, a następnie wlałam pół buteleczki w drżące usta Luke’a. Żadnej poprawy. Gałki oczne brata były białe jak marmur.
Pojawiła się jedna brązowa tęczówka, potem druga. Luke zaczął mamrotać, a potem krzyczeć.
– Pali się! Pali! – wrzeszczał.
Przechodziły go dreszcze i szczękał zębami. Trząsł się z zimna.
Miałam tylko dziesięć lat i w tamtej chwili czułam się jak małe dziecko. Luke był moim starszym bratem, myślałam, że będzie wiedział, co robić, dlatego złapałam go za ramiona i potrząsnęłam nim mocno.
– Mam cię ochłodzić czy ogrzać?! – wykrzyknęłam.
Odpowiedział stęknięciem.
Wnioskowałam, że raną było oparzenie. W takim razie to nim trzeba się było najpierw zająć. Przyniosłam paczkę lodu z przenośnego zamrażalnika stojącego na patio, ale gdy dotknęłam nią nogi, Luke wrzasnął krzykiem, od którego zginają się plecy, oczy wychodzą z orbit, a ja poczułam, jak mózg rozrywa mi czaszkę. Musiałam znaleźć inny sposób na schłodzenie nogi. Rozważałam rozładowanie zamrażarki i włożenie do niej Luke’a, ale ona działała tylko wtedy, gdy pokrywa była zamknięta, a w takim wypadku Luke by się udusił.
W myślach przeszukałam dom. Mieliśmy ogromny pojemnik na śmieci, prawdziwego wieloryba. Był tak mocno poplamiony resztkami zepsutego jedzenia, że trzymaliśmy go w schowku. Pobiegłam pędem do domu i opróżniłam pojemnik na podłodze w kuchni, zauważając przy okazji zdechłą mysz, którą Richard wrzucił do niego poprzedniego dnia, a potem wyniosłam go na zewnątrz i zlałam wodą z ogrodowego węża. Wiedziałam, że powinnam była umyć go dokładniej, może płynem do mycia naczyń, ale patrząc, jak Luke zwija się z bólu na trawie, uznałam, że nie mam na to czasu. Gdy woda wypłukała ostatnie pomyje, ustawiłam pojemnik stabilnie i wypełniłam go wodą.
Luke czołgał się w moją stronę, żeby włożyć nogę do środka, kiedy usłyszałam echo głosu matki. Mówiła kiedyś, że w wypadku poparzenia prawdziwy problem stanowi nie uszkodzona tkanka, lecz infekcja.
– Luke! – wykrzyknęłam. – Nie! Nie wkładaj nogi do środka!
Zignorował mnie i dalej się czołgał w kierunku pojemnika. Miał stalowe spojrzenie, które mówiło, że nie liczy się nic prócz ognia, który płonął w jego nodze i sięgał mózgu. Zadziałałam szybko. Popchnęłam pojemnik i trawę zalała wielka fala wody. Luke wydał z siebie gardłowy odgłos, jakby się dusił.
Pobiegłam z powrotem do kuchni i znalazłam worki, które pasowały rozmiarem do pojemnika, otworzyłam jeden i powiedziałam Luke’owi, żeby włożył do niego nogę. Nie poruszył się, ale pozwolił, żebym naciągnęła worek na otwartą ranę. Ustawiłam pojemnik i wsadziłam do środka wąż ogrodowy. Gdy pojemnik napełniał się wodą, pomogłam Luke’owi utrzymać równowagę i włożyć do środka poparzoną nogę, teraz owiniętą w czarny plastikowy worek. Popołudniowe powietrze było parne, woda szybko będzie się ogrzewać. Dorzuciłam więc paczkę z lodem.
Minęło niewiele czasu, dwadzieścia, może trzydzieści minut, a Luke’owi wrócił rozsądek i spokój i mógł znów stanąć o własnych siłach. Wtedy z piwnicy wyszedł na górę Richard. Pojemnik na śmieci stał na środku trawnika, trzy metry od najmniejszego cienia, a popołudniowe słońce świeciło mocno. Pełen wody, był za ciężki, żebyśmy mogli go przenieść, a Luke odmówił wyjęcia