Название | Cmentarz w Pradze |
---|---|
Автор произведения | Umberto Eco |
Жанр | Криминальные боевики |
Серия | |
Издательство | Криминальные боевики |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788373923683 |
– To właśnie – kończył dziadek – wyjawiłem Barruelowi. Może przesadziłem nieco, oświadczając, że usłyszałem od wszystkich to, co powiedział mi jeden człowiek, ale byłem i jestem nadal przeświadczony, że ten starzec mówił prawdę. Napisałem więc… pozwól mi przeczytać do końca.
I czytał dalej:
Takie są, Panie, perfidne zamiary żydowskiej nacji, o których usłyszałem na własne uszy… Byłoby zatem bardzo wskazane, aby pióro mocne, wyższego gatunku, podobne Pańskiemu, otworzyło oczy wspomnianym rządom, pouczając je, że powinny ponownie wtrącić ten lud w stan upodlenia, na który zasłużył i w którym utrzymywali go zawsze nasi najlepiej znający politykę i najrozsądniejsi ojcowie. Błagam Pana o to we własnym imieniu, prosząc zarazem, aby zechciał Pan wybaczyć Włochowi i żołnierzowi błędy wszelkiego rodzaju, które w niniejszym liście Pan znajdzie. Życzę Panu, aby otrzymał Pan z ręki Boga jak najbardziej hojną nagrodę za wspaniałe pisma, którymi wzbogacił Jego Kościół, i aby wzbudził On w ich czytelnikach jak największą wdzięczność, jak najgłębszy szacunek dla Pańskiej osoby, z którymi to uczuciami mam zaszczyt pozostawać Pańskim najpokorniejszym i najbardziej oddanym sługą, kładąc swój podpis.
Giovanni Battista Simonini
Tutaj dziadek za każdym razem chował list z powrotem do szkatułki, a ja pytałem:
– I co odpowiedział ksiądz Barruel?
– Nie raczył mi odpowiedzieć. Ale ja miałem w kurii rzymskiej dobrego znajomego i doszło do mnie, że ten tchórz obawiał się, iż rozpowszechnienie owej prawdy spowoduje rzeź Żydów, której on nie chciał wywoływać w przekonaniu, że są wśród nich także niewinni. Nie bez znaczenia były też zapewne ówczesne machinacje francuskich Judejczyków; przecież Napoleon, żeby uzyskać poparcie dla swoich dążeń, spotkał się wtedy z przedstawicielami Wielkiego Sanhedrynu. Ktoś musiał powiedzieć księdzu, że nie trzeba mącić wody. Jednak Barruel nie chciał zachować milczenia i przesłał oryginał mojego listu Ojcu Świętemu Piusowi VII, a kopie – wielu biskupom. Sprawa na tym się nie kończy, bo przekazał treść listu także kardynałowi Feschowi, prymasowi Galii, aby zapoznał z nią Napoleona, jak również szefowi paryskiej policji. Jak słyszałem, paryska policja dowiadywała się w kurii, czy jestem wiarygodnym świadkiem – a byłem nim przecież, klnę się na Szatana, kardynałowie nie mogli temu zaprzeczyć! Barruel działał więc z ukrycia, nie chciał wsadzać kija w mrowisko głębiej, niż uczynił to za pomocą swojej książki, ale udając, że milczy, zapoznawał z moimi odkryciami pół świata. Musisz wiedzieć, że zanim Ludwik XV wypędził jezuitów z Francji, to właśnie oni wychowywali Barruela, i że został on potem wyświęcony na duchownego świeckiego, a następnie – po przywróceniu zakonowi przez Piusa VII pełnej legalności – znowu stał się jezuitą. Otóż wiesz, że ja jestem żarliwym katolikiem i żywię najwyższy szacunek dla każdego, kto nosi szaty duchowne, ale jezuita z pewnością zawsze będzie jezuitą, jedno mówi, a drugie robi, jedno robi, a drugie mówi, no i Barruel tak właśnie się zachował…
Rozbawiony swoją diabelską impertynencją, dziadek rechotał, pryskając śliną spomiędzy niewielu zębów, jakie mu jeszcze pozostały.
– Widzisz, mój Simonino, ja jestem stary, nie mam siły wołać na puszczy; ci, którzy nie chcieli mnie słuchać, odpowiedzą za to przed Bogiem. Teraz wam młodym przekazuję pochodnię prawdy, dziś, kiedy ci po tysiąckroć przeklęci Żydzi stają się coraz silniejsi, a nasz bojaźliwy władca Karol Albert traktuje ich z coraz większym pobłażaniem. Ale obali go ich spisek…
– Spiskują i tu, w Turynie? – pytałem.
Dziadek rozglądał się dookoła, jakby w cieniach ogarniających pokój podczas zachodu słońca ktoś go podsłuchiwał.
– Tutaj i wszędzie – mówił. – To przeklęta rasa. Kto umie czytać ich Talmud, zapewnia, że nakazuje on Żydom przeklinać chrześcijan trzy razy na dzień i prosić Boga, aby zostali wytępieni i zniszczeni; napisano tam też, że jeśli Żyd spotka chrześcijanina na brzegu przepaści, winien go w nią zepchnąć. Czy wiesz, dlaczego nazywasz się Simonino? Chciałem, żeby rodzice tak cię ochrzcili na cześć świętego Simonina, małego męczennika, którego dawno temu, w piętnastym wieku, trydenccy Żydzi porwali, zabili i posiekali na kawałki, żeby użyć jego krwi w swoich obrządkach.
***
„Jeśli będziesz niegrzeczny i nie pójdziesz zaraz spać, w nocy przyjdzie do ciebie straszny Mordechaj”. Tak grozi mi dziadek. A ja nie mogę zasnąć w swoim pokoiku na poddaszu, nasłuchuję trzeszczenia podłóg i ścian w starym domu, słyszę prawie na drewnianych schodkach kroki strasznego starca, który nadchodzi, aby zaciągnąć mnie do swojej piekielnej klitki i nakarmić macą z mąki zmieszanej z krwią zamęczonych dzieci. Opowiadanie dziadka kojarzy mi się z opowiadaniami mammy Teresy, starej służącej, która karmiła kiedyś piersią mojego ojca i dziś jeszcze powłóczy nogami po pokojach. Słyszę Mordechaja, jak śliniąc się lubieżnie, mamrocze: „Mniam, mniam, pachnie mi tu małym chrześcijaninem”.
***
Mam już prawie czternaście lat i nieraz nachodzi mnie pokusa, aby wejść do getta, które występuje teraz ze swoich dawnych granic, albowiem także w Piemoncie znoszone są liczne restrykcje. Krążąc na pograniczu tego zakazanego świata, spotykałem niewielu Żydów, ale – jak słyszałem – znaczna ich część zrzuciła swoje dawne stroje. Przebierają się, mówił dziadek, przebierają się, przechodzą obok nas, a my nawet tego nie wiemy. Kiedy poruszałem się po tamtej okolicy, zauważyłem czarnowłosą dziewczynę, która przechodziła co rano przez plac Carlina, niosąc jakiś przykryty płótnem kosz do pobliskiego sklepu. Płomienne spojrzenie, aksamitne oczy, smagła cera… Niemożliwe, aby to była Żydówka; opisywani przez dziadka ojcowie o twarzach groźnych drapieżników i jadowitym wzroku nie mogli przecież spłodzić takiej istoty. A jednak na pewno szła z getta.
…słyszę prawie na drewnianych schodkach kroki strasznego starca, który nadchodzi, aby zaciągnąć mnie do swojej piekielnej klitki i nakarmić macą z mąki zmieszanej z krwią zamęczonych dzieci…
Po raz pierwszy patrzę na kobietę, która nie jest mammą Teresą. Chodzę tam i z powrotem co rano, a gdy widzę ją z daleka, dostaję jakby palpitacji serca. Kiedy jej rankiem nie ujrzę, błąkam się po placu, jakbym szukał drogi ucieczki, lecz żadna mi nie odpowiada. Krążę tam jeszcze, kiedy w domu dzia-dek czeka na mnie przy stole, przeżuwając ze złością miękisz chleba.
Pewnego ranka ośmielam się zatrzymać dziewczynę i ze spuszczonymi