Название | Dziewczyna bez makijażu |
---|---|
Автор произведения | Zuzanna Arczyńska |
Жанр | Современные любовные романы |
Серия | |
Издательство | Современные любовные романы |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-66201-51-4 |
– Nie uspokoiłeś mnie.
– Nawet nie próbowałem. Uważam, że musisz znać prawdę. Ryzyko jest zawsze, ale po to stary próbuje ustawić swoje dzieci w świecie, by nie były solą w oku Kremla. Znikną z pola widzenia, zajmą się czymś bezpiecznym, kontakt z nim będą mieć sporadycznie i dzięki temu ich życie znormalnieje. Kto będzie szukał w Polsce jakiegoś Suszyńskiego? Pewnie nikt. Studia sobie skończy już pod nowym nazwiskiem. Można było po prostu je zmienić, ale nie chodzi przecież o to, by się wychylać i kantować. W tym przypadku należy pójść prostą drogą: zrobić wszystko legalnie i nie wzbudzać sensacji. Tak myśli stary. Pewnie ma rację. Co prawda tylko wykonuję polecenia, ale wydają mi się sensowne. A ty jak chroniłabyś swoje dzieci?
– Jak zawsze. Za wszelką cenę – zaakcentowała mocno. Dopiła mleko i bawiła się kubkiem.
Alosza przyglądał się jej nienachalnie. Mateczka była twardą kobietą. Wiedział, że lepiej uważać, by w żaden sposób nie zranić młodziutkiej narzeczonej.
– Ale w zgodzie z prawem, prawda? Jakoś twój kat i oprawca żyje. Nie nakarmiłaś go trutką na szczury, nie napoiłaś metanolem. Łatwo pozbyć się śmiecia, sama wiesz, pewnie sto razy o tym myślałaś, a jednak tego nie zrobiłaś. Chroniłaś dzieci tak, jak Topolow, próbując nie łamać prawa.
– Prawda. Muszę przyznać, że nie otrułam dziada nie z jakiejś wewnętrznej prawości, tylko ze strachu. Nie o siebie, ale o dzieci.
Arek wyraził zdziwienie ruchem brwi.
– Pomyśl… Gdybym mendę zabiła i poszłabym siedzieć, co stałoby się z dziewczynkami? To o nie się bałam. Choć nie da się ukryć, bardzo podle było mi z nim żyć, patrzeć, jak pijaczyna okrada z cukru i herbaty własne dzieci, bo musi coś przehandlować, by było na picie. Wiodłam wyjątkowo nędzne życie. Nie chciałabym do niego wracać. Nigdy. Co z nami będzie, gdy małżeństwo Angeliki się skończy?
– Nie martw się na zapas. Po prostu planuj. Ten związek nie musi się skończyć. A nawet gdyby, wiesz, ile taka zaradna kobieta jak ty może odłożyć, prowadząc tak duży dom? Nie przehulasz pensji, choćbyś chciała. Po pięciu latach bez udziału banków i proszenia o kredyt kupisz mieszkanie i założysz własny biznes. Nie bój się wybiegać myślą do przodu.
– A ty? Co planujesz?
– Ze mną jest inaczej. Żyję dniem dzisiejszym, ale moja sytuacja jest inna. Ja jestem winien Topolowowi życie.
– On ocalił je tobie? Niesamowite. – Pokręciła głową z niedowierzaniem.
– Tak. Właściwie tak. Kiedyś byłem komandosem. Chciałem dobrze zarobić, więc odszedłem z wojska i zostałem ochroniarzem Putina. A z tamtej pracy się nie odchodzi ot tak. – Pstryknął palcami. – Powiązania ciągną się do nagłej, spodziewanej śmierci w ciemnej uliczce. Poderżnięte gardło, skręcony kark, śmiertelny zastrzyk, zawsze coś się trafi. Nigdy nie wiesz, czy twoja wiedza nie jest czymś, za co musisz zginąć. Topolow wykupił mnie od Putina. Zapłacił mu mnóstwo kasy, by mnie odstąpił jak niewolnika. I jeszcze zrobił mu prezent. Był wtedy w dobrych układach z władzą, bo podpisywali razem jakieś gazowe kontrakty. Trafił na wyśmienity humor Wołodii, więc car miał gest. Szef zwolnił mnie ze służby i zabrał moją matkę z Rosji. Teraz sam nie wiem, po jaką cholerę ją tam ciągnąłem. Pewnie nie chciałem, by sama została w Polsce, bo prócz mnie nie ma nikogo. Gdyby nie pomoc Topolowa, dziś pewnie byłbym trupem, którego żre robactwo gdzieś, gdzie znikają niewygodni i użyźniają ziemię, albo ktoś przepuściłby mnie przez maszynę w fabryce konserw dla psów, bo to przecież też metody władzy. Moja mama byłaby w Rosji nędzarką, bo umowy międzynarodowe są takie, że miałaby kłopot, by własną emeryturę odebrać. A tak, jak widzisz, nadal żyję i pracuję, a ona ma niewielki domek nad morzem w Dziwnowie przy porcie rybackim i jeszcze dorabia, wynajmując pokoje letnikom. Cokolwiek każe Topolow, wykonam, choćbym miał samemu diabłu łeb ukręcić. Dlatego nie planuję.
– Naprawdę byłeś komandosem?
– Spójrz na mnie. Tak trudno w to uwierzyć?
– Nie wiem, nigdy nie znałam żadnego. – Wzruszyła ramionami. – Możesz mnie zabić gołymi rękami na kilka sposobów?
– Jasne. Ale po co? To nie leży w niczyim interesie, Karino, a po wczorajszych pielmieniach na obiad to byłoby gorsze niż strzał we własne kolano – zażartował. – Alosza napisałby donos do ojca i miałbym pozamiatane.
Chłopak podniósł brwi, słysząc, że o nim mowa, a Arek przetłumaczył mu to, co uznał za konieczne.
– W takim razie nie pozostaje mi nic innego, jak tylko się cieszyć, że mój zięć jest zadowolony.
– Właśnie. I zrobić się na bóstwo przed ślubem najstarszej córki. Jeśli jesteś gotowa, jedźmy. Musisz dziś załatwić mnóstwo drobnych rzeczy i zrobić duże zakupy. Co planujesz na kolację?
– Chciałbyś wiedzieć! Nie powiem. Będę miała mroczny sekret do samego wieczora. Nie próbuj zgadywać. To na nic. Milknę jak prezydentowa.
Oboje uśmiechnęli się gorzko na samą myśl o kolejnej politycznej postaci w teatrzyku na górze.
– Jeśli tak, to trudno. Bierz dowód, tę listę zakupów i spadamy.
– Alosza nie jedzie z nami?
– Nie, on ma dziś sporo nauki. Powinien sobie przypomnieć podstawowe polskie zwroty, przynajmniej te podobne do rosyjskich. Ojciec go o to prosił. A gdy on prosi, chłopak się stara. Topolow doskonale mówi po polsku.
– Serio?
Wyszli przed dom i wsiedli do auta. Arek ostrożnie wyjechał z podwórza. Brama zamknęła się za nimi bezszelestnie.
– Żona Topolowa, matka Aleksieja i Tatiany, była Polką.
– Kogo?
– Aleksego. No, Aloszy i jego siostry Tani.
– Dzieci się ucieszą, że Alosza to Aleks. Jak lew z bajki.
– Jemu nie jest wszystko jedno, jak się do niego zwracają. Nie chce utracić narodowej tożsamości. – Bies próbował perswadować.
– Sranie w banie! – Nawet przez chwilę w to nie uwierzyła. – Raczej nie chce powiedzieć, z czym się to dla niego wiąże, i wymyślił taki tekst, żeby byle jak zaspokoić ludzką ciekawość. To zbyt inteligentny człowiek, by gadać takie płytkie bzdury narodowe. Studiuje w Oksfordzie, nie jest narodowcem, kibolem czy durniem. Jest otwarty na świat. Mówię ci, w tym tkwi drugie dno.
– Może i tak. Nie wnikałem. Podobno młody kiedyś mówił po polsku. Może sobie przypomni. Jak dla mnie, to on wszystko rozumie i trochę ściemnia.
– Zapytam go o to. Wciąż gadasz o Topolowie. A jego żona? Jaka jest?
– Tego się już nie dowiemy.
– Rozeszli się?
– Nie. Wrócili z zimowych wakacji nad Bajkałem, wysadził ją pod domem i pojechał z dziećmi kupić coś na kolację. W aucie było ciepło, w domu nie. Ona miała nastawić piecyk gazowy, żeby ogrzać mieszkanie. Wzięła ze sobą torebkę, aparat fotograficzny, jakieś drobiazgi. Gdy wrócili, poddasze kamienicy stało w ogniu. Podobno gaz się ulatniał i gdy włączyła piecyk, spowodowała wybuch. Mieszkanie eksplodowało. Po niej nie zostało nawet zdjęcie. Alosza miał dziesięć lat, a Tania trzy. On pamięta