Kordian. Juliusz Słowacki

Читать онлайн.
Название Kordian
Автор произведения Juliusz Słowacki
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-270-2201-1



Скачать книгу

       Panicz może dziś nie dospał w łożu?

       Bo starego odpędza jak natrętne zwierze.

       Bywszy niegdyś w niewoli, znałem ja młodziana.

       235 Co miał wiele nauki, nie gardził mną przecie

       I dziękował za powieść, gdy dobrze dobrana.

       Było to piękne wcale i szlachetne dziecię! Smutno skończył!

      KORDJAN

       Cóż, umarł?

      GRZEGORZ

       A gdzie tam, mój panie!

      KORDJAN

       Więc żyje!

      GRZEGORZ

       Oj, nie żyje! Gdy nas Rosyjanie

       240 Wzięli w dwunastym roku, spędzili jak trzodę,

       I na Sybir zawiedli... Dwóchset naszych było,

       Wiarusy kęs nadpsute, oficerstwo młode; A jak

       wzajem sprzyjali, wspomnieć starcu miło,

       Jeden drugiemu nigdy nie powie jak: bracie,

       245 Chleb łamią jak opłatki, w jednej chodzą szacie.

       Ten, o którym rzecz wiodę, zwał się Kazimierzem.

       Otóż kiedy się Moskal pastwił nad żołnierzem,

       Pan Kazimierz za wszystkich cierpiał, potem z głowy

       Dobył myśli — zawołał na tajemne zmowy

       250 I odkrył zamiar wcale dostojny, bo śmiały.

       Nie szydź, panie, kto kupi niewolą włos biały,

       Ten rozpaczy szalonej w ludziach nie potępi.

       Więc on myślał, że straże kozackie wytępi,

       Zmarłym wydrze żelazo i polskie wiarusy

       255 Do Polski odprowadzi... Poznali się Rusy

       Na malowanych lisach; wywiedli na pole;

       Cały nas pułk baszkirów ostąpił w półkole,

       Wołga stała za nami… pułkownik tatarski

       Przeczytał głośno niby jakiś dekret carski,

       260 A w tym dekrecie stało, aby polskie jeńce

       Rozdzielić na dziesiątki i w pułki powcielać.

       Wtenczas nasze wiarusy, wziąwszy się za ręce,

       Krzyknęli: nie pójdziemy... Zamiast nas wystrzelać,

       Czy wierzysz pan, że owe tatarskie szatany

       265 Rzucali nam na szyje rzemienne arkany,

       Właśnie jakby na koni zdziczałych tabuny.

       Oh! co czułem, to z sobą poniosę do truny!

       Związaliśmy się wszyscy rękoma co siły...

       Pamiętam, z prawej strony — nie, z lewej od serca —

       270 Stał przy mnie żołnierz wiekiem, ranami pochyły,

       Ku niemu zwinął koniem baszkirski morderca;

       Więc biedak rękę moją nakształt szabli ścisnął,

       Potem ociężał na niej, bezwładny obwisnął,

       Patrzę mu w twarz, posiniał cały nakształt trupa,

       275 Oczy wybiegły, szyja związana powrozem.

       Tu baszkir zaciął konia, koń spięty dał słupa,

       Skoczył — a starzec jak koń uwiązany luzem

       Pociągnął się po piasku, po krzemiennej warście.

       Widziałem na krzemieniach włosów siwych garście

       280 Z krwi wyrwane kroplami... Koń leciał jak strzała,

       Już trup zniknął — a jeszcze widać było konia,

       I myśl przy koniu starca krwawego widziała.

       Staliśmy jak garść kłosów pożółkłych śród błonia;

       Głuche było milczenie, zgroza, obłąkanie.

       285 Piszcząc, kołem jak krucy krążyli poganie,

       Wybierali oczyma, gdzie powrozem skiną,

       Śmierć dając, chcieli zabić przedśmiertną godziną.

       Wtem, panie! nasz Kazimierz! ów Kazimierz młody!

       Skoczył w tłumy baszkirów, i z tłumu wyskoczył

       290 Z pułkownikiem tatarskim, rzucił się do wody;

       Tak ujętego wroga między dwie kry wtłoczył,

       A kry się zbiegły, głowa z baszkira odpadła

       Jak mieczem odrąbana i na krze usiadła

       Z otwartemi oczyma...

      KORDJAN

       A Kazimierz?

      GRZEGORZ

       Zginął.

      KORDJAN

       295 Grzegorzu, czy nie pomnisz zmarłego nazwiska?

      GRZEGORZ

       Nie wiem. On pod imieniem Kazimierza słynął.

       Co mu tam dziś nazwisko po śmierci? Pan ściska

       Rękę starego sługi?

      KORDJAN

       Boże! jak ten stary

       Rósł zapałem w olbrzyma, lecz ja nie mam wiary,

       300 Gdzie ludzie oddychają, ja oddech utrącam.

       Z wyniosłych myśli ludzkich, niedowiarka okiem

       Wsteczną drogą do źródła mętnego powracam.

       Dróg zawartych przesądem nie przestąpię krokiem.

       Teraz czas, świat młodzieńca zapałem przemierzyć,

       305 I rozwiązać pytanie : żyć? alboli nie żyć?

       Jam bezsilny! nie mogę jak Edyp zabójca

       Rozwiązać wszystkich sfinksów zagadki na świecie;

       Rozmnożyły się sfinksy, dziś tajemnic trójca

       Liczna jak ziarna piasku, jak łąkowe kwiecie;

       310 Wszędzie pełno tajemnic, świat się nie rozszerzył,

       Ale zyskał na głębi... wierzchem człowiek płynie,

       Lecz jeśli drogi węzłem żeglarskim nie mierzył,

       Nie wie, czy bieg jest biegiem, gdy brzeg z oczu ginie...

       Chyba, że w owej drodze jak milowe słupy

       315 Mija stare przesądy — zbladłe wieków trupy...

       Nie, są to raczej krzyże przy ubitej drodze,

       Prostak przy nich koniowi zatrzymuje wodze,

       I żegna się i pokłon oddaje — gdy mija...

       Potem mędrkowie prostsze wytkną ludziom szlaki,

       320 Zwolna na drogę nową zjeżdżają prostaki;

       Na zapomnianym krzyżu bocian gniazdo zwija,

       Mech rośnie, pod nim dzieci w piasku sadzą kwiaty,

       Nieraz krzyż u stóp samych podgryziony laty