To nie jest hip-hop. Rozmowy. Jacek Baliński

Читать онлайн.
Название To nie jest hip-hop. Rozmowy
Автор произведения Jacek Baliński
Жанр Биографии и Мемуары
Серия
Издательство Биографии и Мемуары
Год выпуска 0
isbn 978-83-9485-512-3



Скачать книгу

pracy twoje dłonie nie były wystarczająco sprawne, żeby móc swobodnie grać na instrumencie.

      Wszystkie moje muzyczne zajawki pojawiły się w wyniku tego, że byłem zdołowany tym, że po powrocie z kopalni nie mogłem skreczować; tak byłem obolały i zmęczony. Żeby nie zwariować, zacząłem wymyślać sobie różne rzeczy, które dawały mi siłę napędową, żeby tam przetrwać. W międzyczasie zaaklimatyzowałem się i dostosowałem do warunków panujących pod ziemią, dzięki czemu mogłem zacząć kreatywniej myśleć, a nie tylko na zasadzie: „Boże, czy ja aby na pewno wrócę dzisiaj do domu?...” – a tak wyglądały pierwsze miesiące pracy.

      Zdarzały ci się takie sytuacje, w których rzeczywiście bałeś się, że możesz nie wrócić do domu?

      W kopalniach bardzo często zdarzają się wypadki, które okaleczają ludzi na całe życie albo na bardzo długi okres – nie mówiąc już o bardziej hardcorowych sprawach. Zanim podjąłem pracę w kopalni, jako redaktor telewizyjny byłem na pogrzebach jedenastu górników, którzy zginęli w wyniku wybuchu metanu. Przez to doświadczenie miałem trochę inny obraz tego, co może mnie czekać. Bywały niebezpieczne momenty. Pamiętam, jak kiedyś byliśmy pod ziemią, a jeden ze sztygarów zażartował i powiedział do mnie, żebym spojrzał na metanomierz – i pokazał mi go do góry nogami. Metanomierz miał cyfrowy wyświetlacz, więc odczytałem, że stężenie metanu wynosi 0,5 – a już przy stężeniu 0,2 załoga powinna być wycofana. Okazało się, że stężenie wynosiło 2,0, więc wystarczyła jakaś drobna iskra i wszyscy wylecielibyśmy w powietrze. Pracowaliśmy w bardzo ciężkich miejscach – wyglądały kosmicznie; jak z innego świata. Jak tylko do nich wchodziłem, nabierałem respektu do sił natury. To było przerażające.

      Zakończenie pracy w kopalni było spowodowane czymś szczególnym czy po prostu nie mogłeś już dłużej tam wytrzymać?

      Pod koniec 2005 roku dostałem propozycję pracy w firmie Show System, w której – jak widać – pracuję do dziś. Już wcześniej byłem twarzą mikserów marki Rane w Polsce i zaczynałem zdobywać pierwsze tytuły, organizowałem też jakieś warsztaty, stąd padła propozycja, żebym pracował jako handlowiec. Tak to się zaczęło.

      Czy gdyby ta propozycja się nie pojawiła, wyobrażasz sobie, że pracowałbyś dłużej w kopalni?

      Trudno powiedzieć, ale byłoby ciężko. Przeprowadzka do Warszawy była dla mnie bardzo poważnym ruchem, bo nagle w jednym czasie zmieniłem miejsce zamieszkania, pracę, a do tego na świat przyszła moja córka. To było dla mnie trzęsienie ziemi, ale koniec końców cieszę się, że do niego doszło.

      Mówiliśmy o mniejszej sprawności dłoni po pracy w kopalni; to jednak już zamierzchłe czasy, a obecnie musisz się zmagać z inną dolegliwością, mianowicie – permanentnym piszczeniem w uszach. Na wykładzie, który wygłosiłeś w ramach Miasta Pełnego Dźwięków, mówiłeś, że musiałeś przez to zacząć poważniej dbać o słuch.

      Niestety, lata grania w klubach z dziadowskim nagłośnieniem potrafią zepsuć słuch raz a dobrze; podobnie jak nieumiejętne korzystanie ze słuchawek. Zdecydowana większość klubów w Polsce powstaje w ten sposób, że najpierw buduje się bar, potem oświetlenie, a dopiero na końcu buduje się nagłośnienie – z tych pieniędzy, co zostaną. Na Zachodzie jest na odwrót. To, co tam jest standardem, u nas jest ewenementem.

      Kiedy zdałeś sobie sprawę, że o słuch jednak trzeba dbać?

      Właśnie jak zaczęło mi bez przerwy piszczeć w uszach. Uświadomiłem sobie, że przekroczyłem jakąś barierę. Będę musiał się zmagać z tym do końca życia. Są momenty, że jest to bardziej uciążliwe, ale nauczyłem się z tym funkcjonować. Początek jednak był straszny; można było zwariować – zwłaszcza wtedy, gdy próbowałem zasnąć. Na szczęście odkąd nie gram imprez, czuję, że uszy stopniowo się regenerują.

      W jaki sposób zatem chronisz słuch?

      Nie słucham muzyki na byle czym i w bardzo głośnym otoczeniu. W studiu natomiast pracuję zarówno na dużym, jak i na małym systemie, ale ten duży odpalam tylko wtedy, kiedy naprawdę jest to konieczne. Co do zasady, pracuję na niewielkich poziomach. Poza tym, nie używam słuchawek dousznych, a półotwartych, które nie męczą tak mocno bębenka i całego aparatu słuchu. Co do zasady, problemy ze słuchem są chorobą zawodową wpisaną w ten fach.

      Myślisz, że jest to nieuniknione czy po prostu brakuje ludziom świadomości – zwłaszcza w młodym wieku?

      Można tego uniknąć, ale brakuje właśnie świadomości pracy z pewnymi poziomami dźwięku. Jak poszedłem się zbadać do kliniki słuchu w Warszawie, pani laryngolog od razu mi powiedziała, że jak się idzie na duży koncert na Zachodzie, to obowiązkowo razem z biletem dostaje się stopery do uszu. U nas jeszcze długo tak nie będzie.

      Zmierzając powoli ku końcowi – skąd wzięła się twoja zajawka na oldschoolowe gry komputerowe?

      Zajawka wzięła się jeszcze z czasów dzieciństwa. Wychowałem się w epoce komputerów ośmio- i szesnastobitowych, przez co nie potrafię się odnaleźć w świecie współczesnych gier, które jeden do jeden udają rzeczywistość. Poza tym, lubię gry, które są szybkie w rozgrywce i od razu dają punkty. Nie mam czasu obmyślać jakichś skomplikowanych strategii, dlatego nie przepadam za grami, które wymagają eksploracji nieskończonego terenu. Wolę zagrać w Street Fightera II – podchodzi się do automatu, wrzuca monetę i się gra. Kolekcjonuję różne oldschoolowe konsole i marzę o tym, żeby kiedyś zbudować u siebie amerykański pokój telewizyjny z projekcją filmów – bo jestem też mega kinomanem – i mieć w nim też parę automatów do gier.

      To co obecnie znajduje się w twojej kolekcji?

      Pierwsze Nintendo, Super Nintendo Entertainment System, Atari 7200, Commodore 64, Amiga 1200, Sega Mega Drive, Sega Saturn, Sega Dreamcast, Nintendo 64, nowe Nintendo Wee… Coś tam jest (śmiech).

      Studio z analogowym sprzętem i automaty do gier – poza tym, masz jeszcze jakieś rzeczy, które przetransportowałeś z lat dziewięćdziesiątych do obecnych czasów?

      Bardzo lubię też koszykówkę, którą nasiąknąłem w latach dziewięćdziesiątych przez Michaela Jordana i Chicago Bulls. Cały ruch kulturowy wokół koszykówki był wtedy bardzo mocny – muzyka hiphopowa, ubrania, kult czapeczek z daszkiem… Dziś pewnie trudniej byłoby mi się zajarać tym sportem. Nie ma już w nim tej magii.

      Podchodząc do tematu z drugiej strony – są jakieś rzeczy, których współczesne odpowiedniki uważasz za lepsze niż dwie dekady temu?

      Kręci się coraz lepsze filmy science-fiction (śmiech). Co prawda, nienawidzę złej komputerowej grafiki w filmie, ale jeśli jest dobrze wykonana, to naprawdę daje radę. Postęp technologiczny zrobił swoje. Niby lubię też oldschoolowe filmy science-fiction, ale tylko do pewnego momentu – granica między dobrą sztuką a kiczem i kartonowymi postaciami jest w nich bardzo cienka. Współczesne kino jest tym, co eksploruję na maksa. Uwielbiam w nim to, że – tak jak muzyka – potrafi przenosić do innego wymiaru. To lubię w obecnych czasach.

      Nie mamy prawa na nic narzekać

      Dlaczego.

      Dla wielu osób obecność Rafała Grobla będzie zapewne jednym z większych zaskoczeń w tej książce – nie da się bowiem ukryć, że jest on kojarzony przede wszystkim ze sceną elektroniczną. Jakkolwiek by jednak nie było, jest to również gość, który odpowiada za imponujący rozmachem i właściwie historyczny już dla polskiego hip-hopu projekt Niewidzialna Nerka. Co więcej, od 2015 roku pod skrzydłami absolutnie