Cudzoziemiec oraz inne przypadki. Roman Staniek

Читать онлайн.
Название Cudzoziemiec oraz inne przypadki
Автор произведения Roman Staniek
Жанр Сказки
Серия
Издательство Сказки
Год выпуска 0
isbn 978-83-7856-209-2



Скачать книгу

że czas na to przyszedł. Nie myl seksu z miłością.

      Ona ukradła moje myśli, nie do wiary!

      – Kochaj mnie teraz, taką jaką jestem, a co będzie później, to czas pokaże.

      – Dwa razy nie musisz mi tego powtarzać. Mam to potraktować jako polecenie służbowe Frau, Brochowsky.

      – Janowski, zamknij buźkę i bierz się do roboty!

*

      Tym razem obudził się sam. Podniósł głowę.

      Co jest do cholery!

      Na biurku stał jego kubek na kawę, w nim ołówek z odłamanym szpicem, komputer szumiał cicho, a na monitorze w prawym dolnym rogu koperta, a na niej liczba wskazująca ilość wiadomości. Dwie nowe wiadomości. Kątem oka zobaczył cień przesuwający się za szklanymi drzwiami.

      Całe szczęście jeszcze ktoś jest w firmie. Co się dzisiaj ze mną dzieję, ja chyba zwariowałem.

      Godzina siedemnasta czternaście.

      Niemożliwe, jeszcze o piątej siedziałem tutaj i… No właśnie, o piątej weszła Manuela.

      Kliknął na monitorze w zegar. Ukazał się kalendarz. Godzina; siedemnasta piętnaście. Data; trzynasty czerwiec. Kliknął na kopertę. Pierwsza wiadomość; pani Helena Dworak:

      Pozdrawiamy gorąco, nie musisz się spieszyć, miłego wieczoru, Helena i Bruno.

      Otworzył załącznik. Na zdjęciu Bruno leżał rozłożony na leżance i wietrzył sobie jajka. Tomasz dotknął czoła.

      Nie, nie mam gorączki. Co to znaczy, miłego wieczoru, przecież to tylko sen! Albo to nie był sen? Ja tylko śnię, że śnię lub jestem obłąkany. Jutro idę do lekarza, może to tylko schizofrenia. Dwa lata leczenia i jestem jak nowy.

      Przypomniał mu się film, Lot Nad Kukułczym Gniazdem z Jackiem Nicolsonem w roli głównej. Widział siebie przywiązanego do łóżka w szpitalu psychiatrycznym. W usta miał włożony gumowy klin, aby z bólu nie odgryźć sobie języka, między nogami miał pieluchę… Tak na wszelki wypadek. Lekarz podłącza mu do ogolonej głowy elektrody.

      – Siostro Heidi (czyt. Hajdi), zaczynamy. – Słyszy głos doktora.

      – Jakie natężenie, panie doktorze? – Tak na wszelki wypadek pyta lekarza, chociaż zna odpowiedź. Doktor Mengele wszystkich swoich pacjentów traktuje jednakowo.

      – Maksymalne natężenie! Młody jest, może wytrzyma.

      – A jak nie?

      – Pech. Nie on pierwszy i nie ostatni.

      Elektrowstrząsy przeszywają jego głowę, ciało paraliżuje straszny ból, z ust wylatuje mu piana.

      – Długo jeszcze doktorze Mengele?

      – Jak przestanie się ruszać, damy mu piętnaście minut przerwy. Zapraszam panią na śniadanie, siostro.

      – Oh! Dziękuję doktorze. – W tej samej chwili siostra Heidi nastawia urządzenie na maksymalne maksimum i naciska ponownie guzik.

      Popatrzył na dłoń. Była cała mokra od potu, który lał mu się po czole, koszula na plecach i pod pachami również była mokra. Ściskał pośladki, wiedział, że to jest strach.

      Powąchał swoją skórę. Była czysta, jak gdyby co dopiero wziął prysznic. Jeszcze raz przejechał nosem po przedramieniu. Nie ulegało wątpliwości; konwalia.

      Pachnę jak konwalia, a ja nigdy nie używam tego zapachu. Mężczyzna nie pachnie na konwalię! Tytoń, pot i alkohol, ale nie coś takiego.

      Jak lunatyk kliknął na drugą wiadomość. Manuela Brochowsky, księgowość, godzina siedemnasta.

      Halo Tomasz, byłam u Ciebie, miałam nadzieję, że może razem wypijemy kawę, niestety nie zastałam Cię. No cóż… Następnym razem?! Pozdrowiam.

      Na mailu był jej numer telefonu. Bez zastanowienia wystukał wewnętrzny; zero dwadzieścia.

      – Brochowsky, księgowość.

      – Tomasz Janowski z tej strony.

      – Witaj. Czytałeś mój mail, jak się domyślam. W liście obecności tylko my oboje figurujemy, a więc pomyślałam… Wstąpię…

      – Byłem… W toalecie. Masz ochotę teraz przyjść?

      – Tak, daj mi minutkę.

      Stanęła w drzwiach, tak samo cudownie piękna jak we śnie, aczkolwiek dostrzegł pewne różnice w jej wyglądzie.

      Włosy miała spięte w kucyk. Biała bluzka, tym razem nie tak wyzywająco rozpięta, buty na płaskim obcasie, spódniczka z materiału. Podszedł do niej aby podać rękę. Stanęli przed sobą bez ruchu. Manuela pierwsza objęła go w pasie, tak jak gdyby znali się od lat. Tomasz objął ją i pocałował w policzek.

      – Hej.

      – Hej, Tomasz. Nie sądzisz…

      – Tak, mam wrażenie, że znamy się doskonale.

      – Mnie również tak się wydaje. Z całą pewnością już gdzieś poza pracą miałam okazję cię widzieć. Takiego przystojniaka trudno nie zauważyć.

      – Dziękuję. Tobie również nic nie brakuje. Wspomniałaś coś o kawie?

      – Ach tak, właśnie. Pracujesz u nas już drugi miesiąc, czas najwyższy trochę bliżej się poznać.– Tomasz podszedł do swojego biurka, podsunął jej krzesło Karla. Sam usiadł na swoim. Manuela odsunęła je na bok i usiadła na rogu biurka.

      – Déjà vu.

      – Co powiedziałeś?

      – Déjà vu znaczy tyle co jakieś przeżycie, zdarzenie, które ciągle się powtarza. Tym razem zrobię to o wiele lepiej. Uwierz mi.

      – Tomasz, może to ma związek z kolorem moich włosów ale ja dalej nie rozumiem.

      – Nic nie szkodzi, to ja czasem mówię niezrozumiale. No wiesz, Polak…

      – Moi dziadkowie…

      Trzynasty! Dla mnie chyba najszczęśliwszy dzień życia, podwójna wygrana na loterii.

*

      – Dzisiaj o dziesiątej mam zgłosić się u szefa, Gerda Matzek.

      – Jesteś gotowy? – Zapytał Andreas.

      – Tak. Wszystko przygotowałem wczoraj. Muszę wam powiedzieć, że jestem cholernie zdenerwowany.

      – Każdy z nas to przeszedł. Mało tego, ja do tej pory mam sraczkę, jak idę do szefa na taką rozmowę – dodał Franko.

      – Dziękuję ci bardzo za pocieszenie. Zdaje się, że ja muszę teraz iść!

      – No coś ty. Czym się denerwujesz? Masz jeszcze dużo czasu. – Odezwał się Karl. – Ja na przykład jak mam zatwardzenie, to biorę z sobą do toalety moją ulubioną lekturę. Po niej jelita są wyczyszczone jak u niemowlaka.

      – Co to za lektura?

      – …Wyciągi z mojego konta bankowego.

      – Karl, niech cię diabli wezmą. Co robisz z tą forsą!? Jesteś sam, dom spłacony, długów nie masz i chyba nieźle tutaj zarabiasz? – Zabrał głos Andreas.

      – To tylko żart, à propos domu, on jeszcze nie jest spłacony. Dużo nie zostało, około trzy lata i mogę odetchnąć.

      – Chłopcy, ja muszę…

      – Tomasz, zostaw ten twój projekt, zerkniemy na niego. Oczywiście, jeżeli nie masz nic przeciwko temu.

      – Nie. Dlaczego miałbym mieć coś przeciwko.