Название | Star Force. Tom 2. Zagłada |
---|---|
Автор произведения | B.V. Larson |
Жанр | Зарубежная фантастика |
Серия | |
Издательство | Зарубежная фантастика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-65661-22-7 |
– Brak wiadomości to dobra wiadomość – odpowiedziałem. – Kontynuujcie patrolowanie w tym rejonie. Kontaktu można się spodziewać w każdej chwili.
– Tak jest – potwierdził Kwon i odwrócił się. Wkrótce pochłonęła go noc. Jak na takiego wielkiego faceta, potrafił poruszać się zadziwiająco cicho.
Podczas pracy przy montowaniu wieży artyleryjskiej wszyscy zostawili na dole swoje miotacze i reaktory. Nakazałem jednak tak je ustawić, by dało się je błyskawicznie założyć. Przez kilka spokojnych minut pracowaliśmy nad konstrukcją umożliwiającą umieszczenie projektora na właściwym miejscu. Towarzyszyło temu mnóstwo przekleństw i krwi na dłoniach, pod rękawicami.
Pocąc się w wilgotnym, gorącym, nocnym powietrzu, usłyszałem nagle odległy głos. Znałem go aż za dobrze. To strzały z broni samoczynnej. Już tu byli i zbliżali się. Ludzie przerwali pracę. Większość zeskoczyła na piasek i zaczęła zapinać pasy oporządzenia. Zostałem na dachu, próbując ustabilizować miotacz kołyszący się na łańcuchach.
Nikt nie powiedział słowa. Wszyscy nasłuchiwaliśmy. Zastanawiałem się, czy następnym dźwiękiem, który usłyszymy, będzie odgłos wystrzału snajperskiego, czy głuche „pyknięcie” moździerza. W tym momencie uświadomiłem sobie, że nasze dotychczasowe wysiłki na nic się zdały. Ta wieża nie miała prawa zadziałać, nawet gdybyśmy zdołali ją ukończyć. Nikt jej nie przetestował. Mogła zacząć strzelać moim ludziom w plecy, spalić całą okolicę albo w ogóle odmówić posłuszeństwa.
– Kryć się! – krzyknąłem niepotrzebnie. Ludzie wtopili się już w krajobraz.
Została nam niecała minuta. Nocne niebo zajaśniało zielonymi rozbłyskami. Moja automatyczna ochrona wzroku ściemniała natychmiast o dwa stopnie. To światło, któremu nie towarzyszył żaden odgłos, także znałem. To moi ludzie odpowiedzieli ogniem. Teraz już wiedziałem, gdzie toczy się walka. Promienie laserów układały się wzdłuż drogi prowadzącej na wschód. Ale do kogo strzelano?
Przeczołgałem się wokół wieżyczki, patrząc w kierunku drzew w najbliższym sąsiedztwie. Obóz otoczony był rzadką palisadą z bali drzew, zwieńczoną drutem kolczastym. Nie chciałem ograniczać pola widzenia. Naszym głównym przeznaczeniem miała być walka z makrosami. Co ogrodzenie, mogące zatrzymać ludzi, znaczyło przeciw trzydziestometrowym robotom? Nic. Dlatego nie wysilaliśmy się przy jego budowie. Szkoda.
Już miałem uruchomić łącze grupowe, ale zmusiłem się do cierpliwości. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała walcząca na dole drużyna, było żądanie natychmiastowych odpowiedzi.
Wtedy pomyślałem o sierżancie. Może on coś wiedział, a nie siedział w tym bezpośrednio. Połączyłem się z nim.
– Tu Kwon.
– Wiesz coś od patroli? – spytałem.
– Mieli kontakt z nieprzyjacielem, bez strat. To wszystko. Myślę, że obie strony strzelały do cieni. Nie chcą teraz gadać.
– Nie ma ich co winić. Jakieś powody, by nie pracować nad moim ustrojstwem?
– Żadnych, o których bym wiedział, sir.
– Daj mi znać, jak tylko odezwą się twoi zwiadowcy – powiedziałem. Pozostałem w pozycji leżącej przez kilka minut, rozmyślając. Las wokół nas ucichł. Nawet owady nie brzęczały tak głośno, jak zwykle. Nie podobało mi się to.
– Wszystko w porządku, sir? – szepnął kapral, który wdrapał się na dach.
– Nie mam pojęcia – odparłem. Spojrzałem na swoich ludzi. Patrzyli na to, co działo się na dole, ja obserwowałem niebo. Ani śladu śmigłowców czy spadochronów. Nawet pijanej mewy. Naprawdę mi się to nie podobało.
Zeskoczyłem z dachu i okrążyłem budynek, poruszając się szybko między swoimi. Także nikogo nie zauważyłem. Skontaktowałem się z Kwonem.
– Ci goście to duchy. Albo ich tu nie ma, albo są cholernie dobrzy.
– Myślę, że raczej to drugie, sir – odpowiedział. – Coś właśnie znalazłem. Proszę do mnie podejść.
Przebiegłem przez otwarty teren i wydawało mi się, że słyszę ciche pyknięcie. Ale faktycznie może mi się tylko wydawało. Kiedy dobiegłem do Kwona, wskazał miejsce, w którym przed chwilą byłem.
– Strzelali do pana. Widziałem rykoszet tuż za pana stopami.
Obejrzałem się i mocniej przycisnąłem do budynku.
– Co chciałeś mi pokazać?
Wskazał najbliższego marine. Nieruchomego, któremu brakowało połowy głowy.
– Snajperzy, ciężki pocisk i strzał z tłumikiem – wyjaśnił sierżant niepotrzebnie.
Wydałem z siebie ciche, niskie warknięcie. Byłem wściekły, ale miałem pomysł. Dotknąłem komunikatora.
– Uwaga, siły garnizonu, tu Riggs, wyłączam się z sieci i używam jedynie głosu.
Zgasiłem transmiter. Podniosłem dół kaptura swojego kombinezonu, aby odsłonić usta.
– Chcę, żeby wszyscy wycelowali w tę linię drzew. Zetnijcie po jednym, nawet dwa. Kiedy zobaczycie mój strumień, także strzelajcie. We wszystkich kierunkach.
Nikt nie zadawał pytań, ale czułem ich pytające spojrzenia. „Czy pułkownik oszalał? Co ma przeciwko drzewom?” Nie chciało mi się tłumaczyć. Jeśli miałem rację, wszystko samo się wyjaśni.
Wycelowałem i zapaliłem sosnę karaibską. Moja automatyczna przesłona ściemniała nieco, a potem jeszcze bardziej, kiedy noc rozjaśniło kilkanaście promieni. Nastąpiła eksplozja wrzasku ptaków. Płomienie objęły drzewa.
Po kilku sekundach przerwaliśmy ogień, a wszyscy patrzyli na ogień i nasłuchiwali. Ktoś na północy zaczął zawodzić. Dźwięk ustał szybko, ale byłem pewien, że go słyszałem. Pokiwałem głową.
– O co tu, do cholery, chodziło, sir? – spytał Kwon w słuchawce.
– Podejdź do mnie – nakazałem.
Kwon podbiegł szybko i przyklęknął przy ścianie czternastej klatki. Mówiłem do niego, patrząc na płomienie, podczas gdy sami pozostawaliśmy w ciemnościach.
– Wydaje mi się, że nas podsłuchują – wyjaśniłem. – Używamy ich sprzętu łączności. Nie zakłócają jedynie radiostacji kombinezonów, tak więc muszą ich słuchać.
– Rozumiem, dlatego tylko bezpośrednia komunikacja głosowa?
– Nie słyszą bezpośrednich komend.
– A czemu strzelaliśmy, sir ?
Klepnąłem zasłonę chroniącą oczy.
– Miałem nadzieję, że oni tego nie mają. Pomyślałem, że mogą używać noktowizji i nasze promienie mogą ich oślepić.
– A dokładnie kogo, sir?
Spojrzałem na sierżanta, nie imponował dziś inteligencją.
– Snajperów.
– Znaczy tego, który krzyczał?
– Właśnie.
– Co robimy teraz?
Myślałem o tym. Spojrzałem na wieżyczkę za mną. A jednak powinna pracować. To była nasza jedyna szansa, sprawdzona czy nie. Jeśli nie zyskamy przewagi technicznej, to w stosunku do liczebności wszystkich armii świata nie będziemy nic znaczyć.
– To działo samo się nie zbuduje, sierżancie. Proszę ze mną. Potrzebuję