Star Force. Tom 2. Zagłada. B.V. Larson

Читать онлайн.
Название Star Force. Tom 2. Zagłada
Автор произведения B.V. Larson
Жанр Зарубежная фантастика
Серия
Издательство Зарубежная фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-65661-22-7



Скачать книгу

celem: sam Riggs, renegat. Trafienie mnie mogło zostać nagrodzone medalem.

      W radiach nie słyszeliśmy nic od zwiadowców. Miałem nadzieję, że oznaczało to dobre wieści. Przeciwnicy także się nie zdradzali. Może przygnietliśmy ich naszym ogniem? A może wyrżnęli po cichu moich ludzi i właśnie organizowali się kilkaset metrów dalej, by rozgnieść i nas? Nie miałem pojęcia.

      Kiedy projektor był już podłączony, razem z Kwonem zeskoczyliśmy z dachu. Stopy sierżanta wbiły się w piasek po kostki. Zastanawiałem się, ile on teraz waży. Wypełniony nanitami musiał dochodzić do dwustu kilogramów.

      – Czas sprawdzić to ustrojstwo – powiedziałem. Podszedłem do gładkiej ściany metalu, osłaniającej klatkę numer czternaście niczym kopiec. Położyłem palce na powierzchni i zabębniłem ostro. Cztery szybkie uderzenia, a potem dwa następne. Zaprogramowałem osłonę, by otwierała się na rytm Shave and a haircut, two bits[1]. Jestem fanem klasyki.

      Ściana zamieniła się w płynne srebro, a potem otworzyła. Wszedłem do środka. Sandra spojrzała na mnie i uśmiechnęła się.

      – Tu jest gorąco i duszno – stwierdziła.

      – Za chwilę zaatakują nas komandosi – powiedziałem. – Na zewnątrz może być cokolwiek ostro.

      Wzruszyła ramionami i wróciła do poprzedniej czynności. Spojrzałem jej przez ramię. Wklepywała coś w mały komputer, ale w nic nie grała. Zobaczyłem sekwencję komend.

      – Co to? – spytałem.

      – Próbuję ręcznego programowania tego czegoś.

      Uniosłem brwi.

      – Poważnie?

      – Nie udawaj zaskoczonego. Wiesz, że nie jestem idiotką. Miałam programowanie w szkole średniej, a także różniczki i całki. Chciałam przecież zapisać się na twoje zajęcia.

      – Rachunek różniczkowy? Zaliczyłaś?

      Kopnęła mnie w kostkę, ale ona siedziała, a ja stałem, nie miała więc rozmachu.

      – Zobaczmy, co tam masz.

      Przejrzałem jej kod. Była to forma kodu źródłowego. Całe programowanie nanitów mogło przybrać dość dowolną formę, jeśli wiedziało się, jak one działają. Nie były one ograniczone żadnym specyficznym językiem, rozumiały angielski. To, na co patrzyłem, znane było jako pseudokod. Seria instrukcji prawie po angielsku, jedynie bardziej uporządkowanych. Kontrola nad tymi skrzynkami nie była rzeczą prostą. Posiadały wprawdzie zdolność komunikacji, ale to nie oznaczało, że rozmowa stawała się łatwa. To nie ludzie, występowało mnóstwo nieporozumień. Przypominało to wydawanie poleceń dżinowi, który nie dbał o to, czy nie zabije przypadkiem swojego władcy.

      Naniosłem kilka poprawek. Naprawdę niewiele.

      – Mogę tego użyć?

      Sandra spojrzała na mnie i wiedziałem, że już ją kupiłem.

      – Oczywiście.

      Przeczytałem jej instrukcje dla nowo uformowanej jednostki centralnej wieży. Po pierwsze, nazwałem ją „Wieża Jeden”. Po co się wysilać? Najciekawsza i najbardziej ryzykowna część następowała później. Należało nauczyć system kontroli, do czego ma strzelać. Musiałem zyskać pewność, że będzie razić tylko przeciwników. Przy mówieniu do nanitowego mózgu definicje bardzo łatwo mogły się rozmyć. Dysponował wejściem sensorycznym, czujnikami wyglądającymi jak guziczki, zamontowanymi przy miotaczu i skierowanymi w różne strony.

      Nanosensory nie widziały świata w taki sposób, jak nasze oczy, ale rozróżniały na przykład kolory. Ten zmysł dla nanitów nie był po prostu dominujący. Przypuszczam, że gdyby to psy rządziły światem, wszystko oparte byłoby na węchu. Ludzie wprawdzie dysponują węchem, ale pełni on u nas rolę podrzędną. Gdyby psy były zdolne do szyderstwa, wyśmiewałyby, że najbardziej interesujące wonie uważamy za smród. Nauczyliśmy się, że sensory nanitów mają zdolność widzenia trójwymiarowego, dzięki czemu mogły dla nas tworzyć na przykład mapy. Używały pewnego rodzaju pasywnego radaru i sonaru, wykrywającego obiekty i ruch w przestrzeni przy użyciu wibracji i promieniowania.

      – Dodaj do listy celów: „przeciwnik, który używa broni przeciwko tej wieży” – powiedziałem. To wydawało się dość bezpieczne.

      – Komenda przyjęta – powiedziała wieża.

      – Ten głos brzmi dziwnie – skomentowała Sandra.

      – Taa, wszystkie te skrzynie brzmią jak piskliwa panienka. Wolałem jednak głos okrętu.

      Uznałem, że bezpieczniej będzie zacząć od listy rzeczy, do których wolno strzelać. Wszystko inne objęte zostało zakazem. To wydawała się najprostsza metoda filtrowania wielkiej ilości danych. Uszczegółowianie, czego nie wolno atakować, rodziło zbyt wiele komplikacji. Zamiast tego lepiej stworzyć niewielki zbiór celów. Wszystko, co do tego zbioru nie należy, z automatu nie może stać się celem.

      Oczywiście musiałem być przy tym niezwykle ostrożny. Jeśli coś bym spieprzył, mój potworek spaliłby moich ludzi i byłaby to dosłownie moja wina. Już kiedyś czegoś podobnego doświadczyłem i nie miałem zamiaru tego powtarzać. Wziąłem głęboki oddech. Po mojej twarzy spływał pot. Sandra miała rację, że było tu duszno.

      – Dodaj do listy celów: „przeciwnik, który używa broni przeciwko Kyle’owi Riggsowi”.

      Sandra patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. Znała skutki. Widziała, jak Alamo zabija tłumy niewinnych.

      – Czemu nie każesz mu strzelać do wszystkich żołnierzy nieposiadających nanitów?

      – A co, jeśli Kerr powróci, żeby to wszystko odwołać? Mamy go automatycznie usmażyć? – odpowiedziałem pytaniem, a ona umilkła. Wyglądała na zirytowaną. Uznałem, że później będę się tym martwił. Jeśli przeciwnik miał wkrótce uderzyć, a to coś nie będzie strzelać, będzie po prostu bezużyteczne. Ale jeśli zacznie zabijać moich marines, stanie się coś dużo gorszego.

      – Dodaj do listy celów: „przeciwnik strzelający do Sandry lub do sierżanta Kwona”.

      – Bioty zidentyfikowane, kontakt defensywny wprowadzony – padła odpowiedź.

      Tyle zdążyliśmy zrobić, zanim usłyszałem głuchy odgłos wystrzału i świst granatu moździerzowego. Rzuciłem się na Sandrę, nakrywając ją własnym ciałem.

      – Odłamki nie przebiją tej osłony, prawda? – spytała.

      – Wieża Jeden, włącz się! – krzyknąłem. – Weź na cel źródło ostrzału artyleryjskiego i odpowiedz ogniem!

      Wielkie serwomechanizmy zaczęły obracać wieżą. W tym czasie na jednej ze ścian stworzyliśmy już sobie system obserwacyjny. Obraz bazy uniósł się. Miotacz obrócił się płynnie na wschód. Szum narastał. System przygotowywał się do otwarcia ognia.

      Ściągnąłem kaptur i założyłem go na głowę Sandry. Wiedziała, o co chodzi, i robiliśmy to w dużym pośpiechu. Nie miałem pojęcia, czy osłona zapewnia całkowitą szczelność i światło nie przedostanie się do wnętrza, a nie chciałem żadnych niespodzianek. Zamknąłem oczy i zasłoniłem je zaciśniętymi pięściami. Pomyślałem, że jeśli ja zostanę oślepiony, nanity odbudują moje oczy. Sandra nie miała jednak tego komfortu. Słyszałem, jak oddycha ciężko pod kapturem.

      Okazało się, że nie ma żadnego przecieku. Rozległ się śpiewny odgłos pracującego miotacza, a wieża lekko się zatrzęsła. Nie mieliśmy, jak widać, powodów do obaw. Blask nie przedarł się do wnętrza.

      – Słyszę, że twoi ludzie coś mówią, Kyle – powiedziała Sandra.