Название | Star Force. Tom 2. Zagłada |
---|---|
Автор произведения | B.V. Larson |
Жанр | Зарубежная фантастика |
Серия | |
Издательство | Зарубежная фантастика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-65661-22-7 |
– A, o to chodzi. Dostałem meldunki od techników. Mówią, że coś się dzieje z maszynami.
– Nic się z nimi nie dzieje. To ja zmieniłem rozkazy.
– Tak?
– No tak – załapałem w końcu. – Dlatego tu przyszedłeś, prawda? Chciałeś się przekonać, co, do cholery, robię z maszynami.
– No cóż, mieliśmy ścisły harmonogram, którego trzeba było przestrzegać.
– Harmonogram? A kto go ustalił?
– Generał Sokołow, sir.
– Sokołowa już tu nie ma. Teraz ja dowodzę. Oto pana nowe rozkazy: proszę wysłać po jednym marine do każdej klatki i nakazać im gromadzenie świeżo wyprodukowanych nanitów.
– Jestem pewien, że technicy wiedzą, że mają to zrobić.
– Nie przy wszystkich są technicy. Prawdę mówiąc, przy większości nie ma. Proszę wydać polecenie.
Kwon czasem bywał powolny, ale w końcu dotarła do niego niecierpliwość brzmiąca w moim głosie.
– Tak jest – powiedział, przekazując moje polecenie.
Odwróciłem się do Jednostki Czternastej i wróciłem do obliczeń. Chciałem, żeby mój pierwszy okręt gotów był wcześniej niż za dwadzieścia trzy godziny. Zrezygnowałem z ramienia. Może jeśli ziemskie rządy dadzą mi czas i materiały, uda się to uzupełnić w przyszłości.
– Sir – powiedział Kwon.
Spojrzałem zdziwiony, że jeszcze tu jest. Ach, właśnie, sam miałem spytać.
– Jak tam nasza kwarantanna? Chcę, aby baza została szczelnie zamknięta. Od tego momentu nikt nie wchodzi ani nie wychodzi.
– W tym jest problem, sir.
– Kwon, potrzebuję człowieka, który da sobie radę bez prowadzenia za rączkę. Dlaczego tu jeszcze stoisz?
– Ponieważ ktoś tu się jednak dostał. Przed chwilą na południowym krańcu bazy wylądował śmigłowiec.
Słyszałem maszynę, ale ponieważ nie rozległy się żadne strzały, uznałem, że to ktoś z naszych.
– Kto?
– Generał Kerr, sir.
Rozdział 6
Widok Kerra zaskoczył mnie. Ta wizyta była poważnym naruszeniem protokołu. Ustaliliśmy, że ziemskie siły zbrojne nie będą zbliżać się do wyspy bez wcześniejszego uprzedzenia i zgody. Każdy gość powinien wylądować w głównej bazie i rozmawiać ze sztabowcami, jeśli chciał iść w jakieś inne miejsce. Cholera, o tej bazie nie powinni nawet wiedzieć. Miała być tajna.
Ale to dotyczyło czasów sprzed momentu, kiedy wszystkie nasze okręty poleciały w stronę jakiejś zapomnianej skały w kosmosie, zabierając w swoich przepastnych brzuchach pilotów Sił Gwiezdnych. Najwyraźniej rządy uznały, że naszych umów nie trzeba już dotrzymywać.
– Riggs? – zawołał Kerr, idąc w moim kierunku. Uniósł rękę w geście powitania. W wielu aspektach był to niezwykły człowiek. Fakt, że wszyscy wokoło mogą chcieć go natychmiast zabić, nie robił na nim żadnego wrażenia.
– Generale Kerr – powiedziałem, delikatnie ściskając jego dłoń. Za każdym razem, kiedy miałem do czynienia z normalnym człowiekiem, musiałem pamiętać, żeby uważać na moją siłę.
Kerr uśmiechnął się, ale bardzo oficjalnie.
– Dobrze wiedzieć, że ci się udało, Riggs. Wiedziałem, że ty to zrobisz.
– Trzymałem się tylko pana sugestii, sir.
Kerr zaśmiał się krótko. Podczas naszej rozmowy rozglądał się po obozie. Zauważył dwie wieże strażnicze i po sześciu ludzi w każdej z nich. Nie wydawało się, żeby był pod wrażeniem.
– Może mi pan powiedzieć, co jest przyczyną pana wizyty, sir? – spytałem.
Znów spojrzał na mnie.
– Co się tam, do cholery, stało?
Opowiedziałem mu w skrócie o mojej rozmowie z makrosami. Na koniec podałem szczegóły zawartego zawieszenia broni. To już wywarło wrażenie.
– A więc podsumujmy: obiecał pan rasie gigantycznych robotów, że damy im sześćdziesiąt pięć tysięcy ton naszych najlepszych żołnierzy? Aby walczyli u ich boku?
– Tak, sir. Mamy rok na przygotowanie żołnierzy albo wojna znów się zacznie.
– Kto wpadł na ten szalony pomysł? Crow?
Pomyślałem o powiedzeniu mu prawdy, że to wyszło przypadkiem i mieliśmy dużo szczęścia. Ale to nie brzmiało dobrze, tak więc informacje o przebiegu rozmów zostawiłem dla siebie.
– Prowadziłem negocjacje sam, sir. Ale proszę uznać za pewnik, że gdybyśmy zaatakowali flotę makrosów, przegralibyśmy. Ziemia nie miałaby żadnych szans.
Kerr oblizał usta.
– Wierzę panu.
Nie miałem co do tego pewności, więc wolałem nie ciągnąć tematu.
– W jakim punkcie się więc znajdujemy, generale?
– Zanim do tego dojdziemy, chciałbym porozmawiać o Niebieskich.
– A co z nimi? – spytałem.
– Na ile jest pan pewien informacji o nich? Myśli pan, że to oni stworzyli zarówno nanity, jak i makrosy? Nadal uważa pan, że są uwięzieni na swojej planecie?
Wzruszyłem ramionami.
– O ile mi wiadomo, to tak, sir.
Pokręcił głową.
– Myli się pan. Przynajmniej częściowo.
– W jaki sposób?
Kerr wskazał brodą morze.
– Wie pan, że mamy tam okręty podwodne, prawda?
– Tak przypuszczam.
– No cóż, nasze okręty schodzą pod powierzchnię, aż do samego dna. Jeśli zbudujemy je wystarczająco solidnie, możemy w nich nadal oddychać i normalnie funkcjonować.
Zmarszczyłem brwi. Zaczynałem rozumieć, do czego prowadzi to porównanie.
– A więc nie zgadzacie się, że Niebiescy są unieruchomieni na swojej planecie ze względu na grawitację?
Kerr ponownie zaprzeczył.
– Nie, nie kupujemy tego. Jest pan naukowcem, ale nie fizykiem. Nie winię pana, ja także nie zrozumiałem tego od razu, ale tu chodzi o ciśnienie, a nie grawitację. Jeśli budują statki w gęstej atmosferze o dużym ciśnieniu, powinni być w stanie opuścić swoją planetę. Tak przynajmniej twierdzą moi jajogłowi.
– Hm – zamyśliłem się. Prawdę mówiąc, to miało sens. Chyba doszedłem do niekoniecznie słusznych wniosków na podstawie rozmów z Alamo. – No cóż, może mają organy, które wymagają także grawitacji, nie tylko ciśnienia?
– Tego nie wiemy, ale też nie ma podstaw do takich przypuszczeń.
– A co z prędkością ucieczki? – spytałem. – Musieliby znosić ogromne przeciążenia, żeby wyrwać się z takiego pola grawitacyjnego.
Generał Kerr wzruszył ramionami.
– Znów poruszamy się po omacku, ale moi ludzie twierdzą, że to bez