Star Force. Tom 2. Zagłada. B.V. Larson

Читать онлайн.
Название Star Force. Tom 2. Zagłada
Автор произведения B.V. Larson
Жанр Зарубежная фантастика
Серия
Издательство Зарубежная фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-65661-22-7



Скачать книгу

do inwentaryzacji. Nie miałem pewności, ale wydawało mi się, że mam wystarczającą ilość rzadkich metali i pierwiastków śladowych do tego, czego potrzebowałem. Nie przejmowałem się łatwo dostępnymi materiałami, takimi jak nikiel, krzem czy bor. Mieliśmy ich pełne magazyny. Martwił mnie jednak stan zapasów strontu, palladu i talu. Nawet ilość plutonu, choć wystarczająca, była mniejsza, niż oczekiwałem.

      Wykonałem na tablecie kilka szybkich obliczeń. Tu trzeba było kreatywności. Potrzebowałem nowego rodzaju okrętów, tanich okrętów. Musiały przy tym być skuteczne, łatwe do zbudowania i robić wrażenie. Podrapałem się po twarzy. Chyba miałem to, czego mi było trzeba.

      – Jednostka duplikacyjna – zwróciłem się do znajdującej się przede mną maszyny – zgłoś się.

      – Jednostka Czternaście, odpowiadam.

      Kiedyś postanowiliśmy nadać im po prostu numery. Wymyślanie nazw dla wszystkich było kłopotliwe, a numerowanie – bardzo proste. Reagowały na nazwę ogólną i swój numer.

      – W porządku, Czternaście. Uruchom połączenie grupowe.

      – Połączenie grupowe zrealizowane.

      – Zaprzestać wszystkich procesów produkcyjnych. Jeśli to możliwe, dokonać recyklingu materiałów podstawowych.

      – Transmituję. Jednostki odpowiadają. Jednostki Sześć, Siedemnaście i Trzydzieści Pięć nie mogą przerwać procesu produkcji.

      – W porządku. Wszystkie jednostki, które nie mogą przerwać w tej chwili procesu produkcji, mają zapisać polecenie i przystąpić do jego realizacji, gdy tylko będą w stanie.

      Czternastka zaprzestała wytwarzania. W całej fabryce wszystkie duplikatory przeszły w stan spoczynku. Te, które coś produkowały, wyrzucały materiały. Sporo się zmarnowało, ale nie potrzebowałem więcej ciężkich miotaczy. Teraz chciałem mieć okręty. I to szybko.

      – Nowy program produkcyjny – wypowiedziałem komendę, aby maszyny przełączyły oprogramowanie. – Inicjacja.

      – Zainicjowane – odpowiedziała Czternaście. – Jednostki reagują. Jednostki Sześć, Trzydzieści Pięć…

      – Wiem, wiem, nie mogą zareagować. Wstrzymaj raportowanie – powiedziałem, drapiąc się po głowie. Współpraca z duplikatorami sprawiała więcej kłopotów niż z Alamo. Miały mniejszą pojemność pamięci i nie wiedziały nic ponad to, co było niezbędne do produkcji. Nie można było od nich otrzymać odpowiedzi na temat nanitów ani ich twórców. Przypuszczałem, że mają rzadsze łańcuchy nanitowe w swoich układach. Wiedziały to, co wiedziały, i należało się z tym pogodzić.

      – Czternaście, dla tej sesji połączenia nie melduj mi o błędach w poszczególnych jednostkach. Melduj jedynie o błędach krytycznych i potwierdzaj przyjęcie poleceń. Niech wszystkie jednostki zapiszą polecenia. Nie muszą ich wykonywać do momentu, aż będą gotowe.

      – Potwierdzam. Przekazane.

      – W porządku. Musimy zbudować dużą strukturę. Ile jednostek stanowić będzie optymalną liczbę do zbudowania broni okrętowej?

      Wahanie.

      – Nieskończona ilość.

      – Nie, zaczekaj. Jeśli dam ci wszystkie materiały i jedną jednostkę z zadaniem wykonania pojedynczej konstrukcji ramowej okrętu, ile czasu zajmie zadanie?

      – Dwadzieścia jeden i sześć dziesiątych godziny.

      Kiwnąłem głową, wprowadzając dane do tabletu.

      – A jeśli zadanie podzielone zostanie na dwie jednostki?

      – Szesnaście i trzy dziesiąte godziny.

      Wykonałem obliczenia. To dawało poważny spadek efektywności. Inaczej mówiąc, mógłbym użyć większej liczby maszyn, by szybciej produkować części, ale najbardziej efektywnym sposobem wykorzystania ich czasu było przydzielenie każdej maszynie jednego projektu. Chodziło o to, by produkowały okręty tak szybko, jak to możliwe. Zleciłem zadanie Czternastce, zadając jej wcześniej serię pytań na temat głównych komponentów nanookrętu. Wielu z nich nie potrzebowałem. Zrezygnowałem, na przykład, z w pełni wyposażonego pokoju medycznego. Fajnie było taki mieć, ale jeśli wszyscy moi piloci wzięli już zastrzyki, mogli się sami regenerować. Odrzuciłem także największy pochłaniacz czasu i materiałów – pokładowy system naprawczy, czyli kolejną maszynę duplikacyjną. Bez niej, tylko z jednym silnikiem i systemem uzbrojenia, okręt mógł zostać wyprodukowany dużo szybciej. Mieliśmy na Ziemi sporo nanofabryk, a przy połączonym wysiłku efekt mógł zadziwić niejednego. Po końcowych obliczeniach okazało się, że wolniejszy, lżej uzbrojony okręt mógł zostać wyprodukowany w trzydzieści godzin.

      Postanowiłem jeszcze zredukować czas. Największym, opcjonalnym urządzeniem, jakie jeszcze pozostało, było wężowe ramię. Bez niego jednostki utraciłyby wiele możliwości. Mniejsze okręty, pozbawione ramienia, nie mogły na przykład wykonywać zadań transportowych. Ale wytworzenie ramienia zajmowało około siedmiu godzin. Bez niego mogłem mieć jednostkę bojową w ciągu dwudziestu trzech godzin.

      Biorąc pod uwagę liczby, sam kadłub był tani. Zdecydowałem, że nowe okręty powinny być myląco duże. O wiele większe, niż zachodziła potrzeba. W zasadzie stanowić miały pusty, nanitowy balon. Nanitów miałem na szczęście mnóstwo. Dało się je produkować z często występujących pierwiastków, i to w dużym tempie. Płynęły z fabryk ciągłym strumieniem. Mieliśmy ich pełne beczki. Czekały na połączenie w łańcuchy i przydzielenie zadań. Myśl o nanitach podsunęła mi pewien pomysł.

      – Czternastka, niech niezaangażowane jednostki zaczną produkować czyste nanity, bez specjalizacji, po prostu komórki budulcowe.

      – Opcja przyjęta. Opcja przekazana do jednostek.

      Już przygotowywałem się do odpowiedzi, ale Czternastka nie powiedziała nic na temat Jednostek Sześć i Trzydzieści Pięć. Prawie natychmiast dało się usłyszeć charakterystyczny szum pracujących maszyn. Po minucie zaczął płynąć strumień nanitów. Wezwałem Kwona. Pukanie rozległo się natychmiast. Uśmiechnąłem się, sierżant zapewne czekał pod drzwiami.

      – Wejść! – krzyknąłem.

      Kwon wcisnął się do środka.

      – Przepraszam, sir.

      – Nie ma za co, przecież cię wzywałem.

      – Wiem.

      – Chodzi ci o to, że stałeś pod drzwiami, czekając, aż wyjdę? Tak jakby to była łazienka na stacji benzynowej?

      Uśmiechnął się lekko.

      – Tak, sir. Skończył pan? Bo ja naprawdę już muszę…

      Uniosłem ze zdziwieniem brwi. Czy Kwon naprawdę zażartował? To do niego całkowicie niepodobne. Roześmiałem się, by to docenić. Wiedziałem, że kiedy wprowadzę go w szczegóły, nie będzie mu się chciało żartować.

      – Świetnie, że pan jest, sierżancie. Prawdę mówiąc, mamy kłopoty. Dość poważne.

      – Mogę najpierw o coś zapytać, sir?

      – Pytaj.

      – Czy wie pan coś o facecie w kabinie nanitowej, sir? Dość głośno wrzeszczy. Zamknął drzwi od środka, a technik zastanawia się, czy nie trzeba ich wyważyć.

      – To major Robinson – wyjaśniłem.

      Jeśli facet zamknął się od środka, znaczy, że nie chciał żadnych świadków. Prawdopodobnie nawet nie przypiął się porządnie. Dla mnie nie stanowiło to problemu. Jeśli chciał sikać w spodnie w samotności, jego sprawa.

      –